tubas – trochę dydaktycznego smrodku…
Czas na trochę dydaktycznego „smrodku”!
Całe życie funkcjonowałem jednocześnie w kilku diametralnie różnych
środowiskach towarzysko-zawodowych. Tak się złożyło, że właściwie nigdy
nie byłem „na etacie” jako muzyk. W teatrze miałem przez 18 sezonów umowy o
dzieło „do wygrania sztuki”, na dancingach w lokalach grałem na
umowę-zlecenie, w zespołach jazzowych i orkiestrach dętych, big-bandach oraz
projektach doraźnych pobierałem „kasiorkę” na podstawie umów
cywilno-prawnych różnego typu, a na weselach, „chałturkach” oraz
„zastępstwach” dostawałem wypłatę „na małpę” albo „do ręki”.
Jednocześnie pracowałem na etacie w różnych firmach, zwykle na
kierowniczych stanowiskach. Mam nawet epizod dyrektorski w swoim c.v. Do teraz
tych firm było jedenaście. Wszędzie zostawiłem po sobie dobre wspomnienie i
nadal przyjaźnię się z ludźmi tam zatrudnionymi. Moje dawne koleżanki z
pracy pamiętają wciąż o moich imieninach, może dlatego, że ja o ich
kolejnych urodzinach nie pamiętam nigdy!
Z powodów jak wyżej znam z mojego miasta właściwie „wszystkich”! Do dzisiaj
przyjaźnię się z niektórymi aktorami i „technicznymi” z teatru. Mam całą
gromadę kumpli od grania: muzyków symfonicznych, jazzmanów i klezmerów.
Nawiasem mówiąc, niektórzy z nich także nie byli „etatowymi” muzykami, mimo
ukończonych szkół muzycznych i posiadania „weryfikacji”. Grali, a na co
dzień zarabiali jako cukiernicy, ajenci restauracji, hodowcy świń
(autentyczne!) i „badylarze”.
Najbliżsi przyjaciele „od zawsze” to małżeństwo inżynierów
budowlanych.
Znam regionalnych polityków wszystkich opcji, niektórych prywatnie…
Znam towarzysko budowlańców, piekarzy, właścicieli hurtowni i różnych
innych firm.
Znam też miejscowych „meneli” – najwierniejszych fanów kapeli podwórkowej, w
której od lat grywam na tubie (jeden z nich, już nieżyjący – chodził w
charakterystycznym białym prochowcu, zawsze z gazetą w kieszeni – znał kilka
języków i „Le Mond” oraz „TIMES”-a czytał w EMPiKu w oryginale).
Przy okazji: „Numero uno” repertuaru kapeli to „Tango Pepita” – jak tego nie
słyszeliście, to NIC nie słyszeliście! 🙂
Kurna, kolorowy mam życiorys… Żeby się trochę ponudzić, muszę sobie to
wcześniej zaplanować 🙂
Do tego jeszcze lubię czytać, a teraz okazało się, że i pisać. Czytam
głównie różnoraką beletrystykę, ale kilkadziesiąt tomików poezji też
stoi na półkach.
Jak już się tak obnażam, to powiem w zaufaniu, że dla goloneczki po
bawarsku zrobię prawie wszystko!
Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że życie układa się tak lub inaczej, a
muzyka i granie niezmiennie towarzyszyły mi od 13 roku życia, bez względu na
„różne okoliczności przyrody”. Czasem po prostu pozwalały przetrwać, ale
zawsze pozwalały swobodniej oddychać, nawet w najbardziej ponurych
czasach!
Tak więc cieszcie się graniem, bo kto raz „poczuł bluesa” tego już on nie
opuści do śmierci…
i pomagajcie sobie, neskim, bo kto nam pomoże jak sami sobie nie
pomożemy!
PS. Pamiętajcie też, że nawet prokuratorzy bywają niezłymi pianistami
jazzowymi i zdarza im się „podżemować” z „jumaczem bryk” grającym na
bębnach. Życie pełne jest niespodzianek…
Napijmy się za to:
sru.. pod ten dżez!
i do następnego razu!
2 komentarze
Możliwość komentowania została wyłączona.
muzyka łagodzi obyczaje, fajny wpis, z muzyką przez życie i jest łatwiej, a
nie trudniej
Kiedyś mój pierwszy nauczyciel muzyki mi powiedział prawdę która sprawdza
mi się do teraz: „Nie ma muzyków do cna złych i głupich – to nas wyróżnia
od innych”