tubas – stare fotografie – dawne czasy…
Niedawno miałem sprawę do kolegi Kazia C., więc wpadłem do Szkoły
Muzycznej na Jego lekcje. Przypadkiem trafiłem akurat na urodziwą
“basoofkowiczkę” dożynającą kontrabas. Skarżył się biedak tak
rozdzierająco, że aż miałem łzy w oczach…
Siostra Basistka jednak nie ma się czego wstydzić, bo uczy się dopiero drugi
rok, a poza tym chciałbym zobaczyć tego, który nie zamieniłby się na
miejsca, może nie z jej kontrabasem, ale np. z jej smyczkiem…
Nie o tym jednak chciałem napisać.
Przy okazji tej wizyty Kazio C. ujawnił, że jest w posiadaniu kolekcji
fotografii dokumentujących naszą wspólna służbę wojskową w Orkiestrze
Garnizonowej. Ponieważ ja posiadam tylko trzy zdjęcia z tych dwóch
szczęśliwych lat, namówiłem Go na zgranie mi skanów owych bezcennych
świadectw historycznych życia muzycznego późnego PRL-u.
Nie ma bowiem już tej orkiestry, co więcej nie ma już tego Garnizonu. Po
tamtych czasach został jedynie Kościół Garnizonowy i radarowy “ogródek”
pod opieką Muzeum Regionalnego.
Wykruszają się też powoli dawni orkiestranci – najmłodsi z nich mają
dobrze po 40-tce…
Pomyślałem, że może warto opisać dla potomności normalny dzień wojskowej
orkiestry w roku, powiedzmy – 1976.
Uruchamiamy wehikuł czasu i oto:
Godzina 5.40 – “dyżurny orkiestry” budzi “podoficera dyżurnego” a potem leci
z trąbką na plac apelowy zagrać pobudkę o 6.00.
“Podoficer dyżurny” drze się na korytarzu “pobudka, pobudka, wstawać –
nałogi, dupcie w troki i na zaprawę”.
Orkiestra zwleka się z łóżek i w dresach gromadnie schodzi do piwnicy, aby
przeczekać w ukryciu poranną zaprawę gimnastyczną. Skacowani robią sobie w
tym czasie mocną kawkę i pracują nad sobą.
O siódmej z minutami łóżka pościelone, a my już umyci i umundurowani
zmierzamy w szyku na stołówkę.
Na śniadanko zupka mleczna z kluskami oraz masełko, wędlinka, kawa zbożowa,
czasem jajecznica, chlebek do oporu i “marmelada”.
Wracamy na orkiestrę w oczekiwaniu na “zlewów”, czyli zawodowych,
przychodzących na 7.30.
“Podoficer” zarządza zbiórkę w dwuszeregu i Szef robi krótki przegląd,
wyłapując najbardziej skacowanych. Pogada z nimi później i albo razem
obciągną jakieś piwo na przepustce, albo zadysponuje im mycie korytarza.
Po 8.00 kapelmistrz (czyli dyrygent, a zarazem dowódca orkiestry) ogłasza
“siadanie na próbę”.
Próba trwa do 12.00 lub 13.00, z przerwami co 2 godziny. Zawsze przegrywamy
coś nowego plus ewentualnie repertuar na najbliższy koncert lub
uroczystość. Czasem Pan Andrzej (dla “starego wojska”, bo dla “młodych” to
“Obywatel Kapelmistrz”!) zwołuje “bigband”. Wtedy ja biorę basiórkę, Boguś
gitarę, a jeden z zawodowych albo nasz dansingowy wokalista – Andrzejek, siada
do fortepianu. Pozostali muzycy maja ćwiczenia w sekcjach lub
indywidualnie.
Big-band gra ciekawe rzeczy, bo prócz akompaniamentu dla wokalistek i
wokalistów, także “medleje” oraz standardy swingowe i takie utworki, jak np.
“Dzieci Sancheza” Chucka Mangione.
Marsze zresztą też ciekawe, bo np. Johna P. Souzy (kto zna, to wie, o czym
mówię!).
Nasz kapelmistrz jest ambitny i nawet “ruskie” marsze to nie jakieś barachło,
tylko wypasione kompozycje z bogatą, nowoczesną aranżacją, trudne do
zagrania.
Po próbie orkiestra szykuje się do obiadu. Sprzątanie, mycie i
ok.13.30-14.00 w szyku na obiadek.
Obiadek wg norm szkoły oficerskiej, a więc naprawdę porządne jedzonko:
Gęsta zupa – czasem nawet dwie do wyboru. Na drugie danie zawsze kotlet
mielony oraz jakieś inne mięso do wyboru. Mielone, zwane kartaczami są
bardzo dobre! W niedzielę kurczaczek, raz w tygodniu smażona rybka. Surówki,
kompot, w lecie jabłka albo czereśnie. Wypas!
Po obiedzie zawodowi znikają i jeżeli nie ma jakiegoś grania to część
“orkiestrantów pomocniczych” idzie na przepustki, a część do szkoły
muzycznej.
O godzinie 17.00 odbywa się na placu apelowym “odprawa wart i służb”.
Z każdej kompanii oraz “obiektów” schodza się “dyżurni” i po doprowadzeniu
plutonu wartowniczego odbywa się zaprzysiężenie wart i służb przez
odegranie sygnału “służba wartownicza” oraz “hasła Wojska Polskiego”. Robi
to sygnalista, czyli ten z orkiestrantów który nie zdążył się schować i
był akurat pod ręką “podoficera dyżurnego”. Wymusza to na wszystkich
umiejętność odegrania na trąbce przynajmniej podstawowych sygnałów
regulaminowych. Z nudów każdy potrafi jako tako grać na tym
instrumencie!
Ekipa “dansingowa”, czyli Wasz “tubas” z “dżezmenami” trzy razy w tygodniu na
18.oo grzeje do Klubu Garnizonowego “wykonywać” na wieczorku tanecznym. Są z
tego dodatkowe pieniążki dla nas, kapelmistrza i szefa. Jestem młodym
żonkosiem i swojemu ślubnemu szczęściu przynoszę z wojska co miesiąc
nawet 2 tys. zł z tytułu różnych płatnych grań. Najlepsza z żon zarabia
ok. 1600zł plus 2000 ode mnie… Tarza się w szmalu!
Ja zostawiam sobie ok. 500zł bo i tak nie mam na co wydawać w koszarach…
Wódeczka gratis(weselno-dansingowa), koryto nie do przejedzenia, mundur a
nawet papierosy, mydło i żyletki daje Ludowa Ojczyzna – jednym słowem
“obrońcy granic nie płacą za nic…!”
: )
Po szkole czy graniu – zasuwamy do domku, a zamiejscowi do chwilowych
“narzeczonych”!
Ci co musieli zostać na orkiestrze, a więc służba i podpadziochy, mają za
to do podziału na kilku 16 porcji kolacyjnych.
A kolacja też w porządku: wędlina lub konserwa mięsna, groch z kapustą,
bigos, pasztetowa w dobrym gatunku, kaszanka smażona na cebulce, śledź
marynowany z cebulką, smalec z wkładką mięsną, gulasz z kaszą itp. oraz
oczywiście “marmelada”… Ach, te wspomnienia!
O 22.00 dyżurny sygnalista gra na placu “capstrzyk” – kończy się dzień.
Przed pobudką wracamy wszyscy do koszar i zaczyna się kolejny dzień
wojskowej orkiestry…
Na “okrasę” parę fotek z kolekcji Kazia C., dokumentujących te szczęsne
dni…:
Ten tajemniczy przystojniak w środku to oczywiście Wasz “tubas”. Po lewej
Kazio C. a po prawej “rezerwista” Wiesiu – klawiszowiec i saksofonista, na
zawsze “klezmer”! Jesteśmy na zgrupowaniu z okazji Ogólnopolskiego Festiwalu
Orkiestr Wojskowych w Białymstoku i stoimy przed przydzielonym nam domkiem
kempingowym.
Tutaj “rezerwiści” bratają się z “murzynami”, “kotami” i elewami. W środku
chmurny “tubas”, a obok Kazio C., czyli dwa “koty”!
“Dżezmeni” grają zabawę karnawałową w Szkole Muzycznej, w przerwie
grzecznie popijając herbatkę (Jezu, jaki wstyd…!). Nasze Panie Profesorki
zachwycone pytają: – Gdzie się nauczyliście tak grać?
Nasza odpowiedź: – W Szkole Muzycznej! – wywołuje wybuch szczerego
śmiechu…
Czasem trzeba było odpłacić społeczeństwu za entuzjastyczne poparcie dla
władzy. Wtedy Władza wysyłała orkiestrę na jakiś koncercik publiczny. Tu
gramy pod jeleniogórskim Ratuszem i widać mnie z helikonem oraz Kazia C. z
kontrabasem. W czasie grania społeczeństwo właziło między pulpity i
wpychało do pokrowców “napoje rozgrzewające” świetnie rozumiejąc
podstawowe potrzeby orkiestranta wojskowego…
A oto Orkiestra Garnizonu Jelenia Góra podczas musztry paradnej na Placu
Ratuszowym. Jest efekt, nieprawdaż. Same nałogi, a jak równo maszerują! Nie
było srania po krzakach – musztra musiała być perfekcyjna!
No i to tyle, neskim. Do następnego razu!
4 komentarze
Możliwość komentowania została wyłączona.
Coś pięknego po prostu… Czasem mi szkoda, że mnie wojsko omija…
Ale na końcówce zgłodniałem, mimo, że jestem po kolacji 😀 także,
pomarańczówką- Twoje zdrowie Tubasie 😉
No ładnie ładnie, kontrabas się skarżył ? a na lekcji mówił Pan coś
innego 🙂
Tubasie, czyta się to jednym tchem, szczególnie jak podobnie przeżywało się
te lata siedemdzesiate. Ja, ponieważ przed wojskiem ukrywałem się dość
długo, zabrali mnie dopiero w wieku 24 lat a wcześniej grałem w estradzie
Łudzkej, bylem skierowanu do Namiaru, estrady wojsk lotniczych do Poznania,
ale ponieważ, po przybyciu na miejsce ,okazało się,że muszę podpisać
kontrakt na 5 lat, zrezygnowałem i zostałem przydzielony do Szkoły
podoficerskiej wojsk lotniczych w Grudziądzu a jednocześnie do Teatru Ziemi
POmorskiej w Grudziądzu. Do tej pory nie żałuję swojej decyzji, bo zamiast
akompaniować Pani Elżbiecie Książkiewicz w Kołobrzegu, poznałem
najlepszego skrzypka w dziejach naszej powojennej muzyki, emeryta,
dorabiającego, Zbigniew Scheifert, pewnie by powiedział to samo, Stefan
Grapelli, byłby zachwycony. Nauczyłem się wtedy więcej niż przez tyle lat w
Warszawie na Miodowej, u, z całym szacunkiem Profesora Wołowicza, który,
kiedy w poniedziałek przychodziłem na zajęcia a muszę dodać,że szkoła
muzyczna była jakby wówczas dodatkowa, czyli po skończonych zajęciach w
technikum i przejeździe, koleja z Sochaczewa do Warszawy, mawiał, Marek jedź
do domu, wczoraj znów dansingowałeś. I to była prawda, w szkołach
muzychnych grało się tylko klasykę, choc On jeden z najlepszych
kontrabasistów klasycznych w Polsce, teraz zapomniany, rozumiał, że
nadchodzi Jazz, Rock, Poop i jak się później okazało wiele innych gatunków
muzycznych. Wystarczy tych wspomnień. Ja nie mam takiego talentu pisarskiego
jak ty ale robię co mogę aby choć trochę opowiedziec o tym co dla mnie
było ważne i może być ważne dla tych co to czytają. Pozdrawiam
@”kontrabasistka”:
Sam już nie wiem kiedy mówię bzdury, ale nic nie szkodzi, przecież wiesz,
że co się nie dogra – to się dowygląda!
@”Marek Kacprzak”:
Ciekawe jak wielu “basoofkowiczów” ma podobne doświadczenia? Nie myślę
tylko o wojsku, ale w ogóle o urozmaiconym życiorysie muzycznym. Odezwijcie
się, neskim!
Napiszcie może o ciekawych muzykach spotkanych w życiu. Ja kiedyś pisałem o
skrzypku z przedwojennej orkiestry na MS”Batory”…
EDIT:
Znałem kiedyś “metalowca”, który grał ciężką muzę w zespole i śpiewał
tenorem “bel canto” w bardzo dobrym chórze chłopięco-męskim istniejącym
swego czasu w Jeleniej Górze.
Kontrabasista grający u Mistrza Maksymiuka w Jego Orkiestrze Kameralnej też
odsłużył wojsko w orkiestrze dętej…
Mam fotografię, na której czołowy jazzowy saksofonista młodego pokolenia –
Maciej Obara, ubrany w galowy mundur historyczny z Powstania Listopadowego gra
w Orkiestrze Dętej przy naszej Filharmonii i mam nadzieję, że nie unika
rozmowy o tym…!