Zapoznałem się z „Cytrynówką” nagraną przez JAN GAŁACH BAND z „Muzzym” w
składzie.
„Muzzy” w komentarzach przypomniał mi o Don „Sugarcane” Harrisie.
Słuchałem w latach 70-tych „Sugarcane” Harrisa! Jego płytę miał skądś
„Mingo” (hippies forever). „Mingo” był miłośnikiem Zappy, więc nie mógł
pominąć „Sugarcane”-a. Zapomniałem o nim, ponieważ całkowicie przykrył go
w mojej pamięci Jean Luc Ponty i Zbigniew Seifert. Jak wyszedłem z wojska to
Seifert grał coś takiego:
https://www.youtube.com/watch?v=lrEAfqGGRJ8
A ja wtedy ciąłem na tubie w dixielandzie.
: )
Basiórka to w tamtym momencie był mój instrument „teatralny” i „klezmerski”.
Przed wojskiem grałem na niej fusion (ósmawkowy jazz-rock), bluesa i
standardy swingowe, ale po moim wyjściu z wojska (1977 r.) w Jeleniej Górze
nie było solistów potrafiących grać takie rzeczy.
Kto to potrafił, jechał grać do klubów Finlandii, Niemiec albo Szwecji.
Krótko mówiąc pracował na życie!
Mnie zatrzymał teatr i najlepsza z żon oraz to, że względu na eklektyczne
zainteresowania muzyczne – miałem szerokie możliwości zarobkowania na
miejscu. Perkusista Rysiu Kobyłt po dyplomie złapał etat w symfonicznej i
razem graliśmy gdzie się dało.
Niestety nie zawsze to, co najbardziej nas rajcowało.
Słuchając jak Jean Luc Ponty gra solówki skrzypcowe z „kaczką”, „fuzzem” i
„pogłosem” szukaliśmy rozpaczliwie kogoś potrafiącego podobnie grać na
czymkolwiek.
Zbigniew Seifert robił akurat światową karierę skrzypka jazzowego a polscy
saksofoniści nagrywali znakomite albumy w USA i NRF (nawiasem mówiąc Seifert
był też rewelacyjnym saksofonistą).
My dwaj byliśmy sekcją bez solisty oraz „klezmerami” do wszystkiego.
„Hitmanami” do wynajęcia i „chałturnikami” zawodowymi… he, he, he…!
Nadal mam ochotę pograć „ósmawki” i nadal nie mam z kim…
Zawsze musiałem dopasowywać się do realiów, ale taki jest los klezmera,
więc nie narzekam, bo i tak jest co powspominać! Było „gites”!
A teraz podłubię jakieś synkopowane groovy w oczekiwaniu na to, co najlepsza
z żon poda dzisiaj na stół (ładnie pachnie…!).
PS. Zawsze dużo trudniej było mi zaimprowizować coś melodyjnego i z sensem
w tonacjach durowych.
W molowych – no problem…
Do dzisiaj tak mam! Może to cecha charakteru?…
Mam na myśli lenistwo i niechęć do wkuwania na pamięć cudzych pięknych
solówek.
W skalach majorowych zwykle „przekombinuję” i muszę ratować się „jechaniem
po funkcjach”… Pewnie już z tym umrę!
; )
EDIT:
Ja też grałem ze skrzypkiem! Pisałem kiedyś o tym w tekście o
najdziwniejszym basie w moim życiu.
To był dobry skrzypek, ale bardzo(!) niezdyscyplinowany. W graniu wzorował
się na saksofonistach i gitarzystach, a nie na skrzypkach… Przeniósł się
później z Jeleniej Góry do Filharmonii Wałbrzyskiej i zniknął mi z
oczu.
Popatrzcie ilu jest znakomitych skrzypków jazzowych i rockowych, także w
Polsce! Co chwilę wyskakuje kolejne nazwisko.
A wydawałoby się, że to taki delikatny instrument.
No, ale nawet delikatna kobieta potrafi boleśnie kopnąć w jaja i nie można
niczego z góry przesądzać. : )
Czytam, czytam i mnie ciekawi: Co Tubas sądzi o punku?
Tubasie, mam ta sama przypadlosc, co Ty (mol-dur)! Ale postaram się z tym nie
umrzec 😉
Wielu ma taką przypadłość. Ja też. Dlatego też zresztą wielu woli (np.
ja) obskakiwać wszelakiego rodzaju akordy molowymi pentatonikami 😉 Dobrze
kombinując można nimi ograć cokolwiek i będzie fajnie, z mięchem i
sensownie. A na dowód niech będzie McTyner na przykład 😉
A Seiferta lubię jak cholera. Mój szwagier miał Kilimanjaro ze Śmietaną.
Potem dorwałem Man of the light i zupełnie odpadłem. Szkoda, że teraz
trudno jest cokolwiek znaleźć tego pana.
Co do skrzypiec. Lubiłem też Krzesimira Dębskiego (z mistrzem Ścierańskim
na prawdę zdrowo dawali do pieca). No i Jan Błędowski w bardziej bluesowym
wydaniu.
no to jak już o skrzypkach mowa to nie można zapomnieć o Jerrym Goodmanie z
pierwszego składu The Mahavishnu Orchestra. Oj, ten gość też pięknie
łoił na skripach…
Jako muzyka buntu – już nie istnieje! Naśladowcy są śmieszni. Uczą się
jak grać zbuntowaną muzykę!!! Punk is dead!
Jako zjawisko kulturowe – wciąż jest fascynujący… To był prawdziwy
rock&roll!
Ci, którzy go stworzyli i przetrwali jego początki, to dzisiaj kultowe
postacie pop-kultury (np. Malcolm McLaren). Chociaż to smutne, bo przecież
kiedyś to był bunt przeciw konformizmowi! Całkowite przeciwieństwo kultury
masowej… „Sex Pistols” obecnie zgarniają profity od buntu (sic!).
Muza tamtej epoki śpiewa teraz koncerty dla elit towarzyskich w luksusowych
hotelach…
Cest la vie!
Mimo to tamte nagrania wciąż mają rewelacyjną energię, a wykonawcy nadal
są pełni charyzmy, która trwa…!
E tam, wcale nie dead, uderzyłeś w kilka przykładów bezpośrednio
popierających Twoją tezę, ale generalizujesz jak baba (no offence). Jest
przeciw czemu się buntować, szczególnie w Polsce, a uderzając słowami, że
stara gwardia to teraz popowcy to jawna kpina z tych, którzy pozostali
prawdziwi. Dezerter całkiem niedawno wydał płytę, która jest bardzo na
czasie, jest ostra i buntownicza. Jeśli się nie mylę Exploited wciąż
jeszcze działa, ostatni ich album to 2006 (?). Nie chce mi się grzebać. W
każdym razie punk żyje, nawet jeśli za granicą nie ma przeciwnika to u nas
w kraju jak najbardziej jest na czasie.
I jeszcze mała konkluzja: punk będzie żył dopóki ludzie będą o nim
pamiętać i słuchać.
P.S: mógłbym napisać, że Blues is dead bo przecież teraz bluesa już nie
grają biedni czarni, bez dachu nad głową i żarcia na następny dzień i że
ci, co tak zaczynali teraz grubą kasę robią, omg oni już nie są tru!:O
Pozdrawiam
Jarek
Dobry żart nie jest zły 🙂
Muzyka nie umrze dopóki gnojki w moim wieku będą ją grać, chodzić na
koncerty i żyć tą muzyką.
Czy to blues, jazz, punk czy porngrind, to nadal żyje!
Patrząc na moje liceum dobra muzyka nie umrze przez najbliższe 20 lat 😀
W którym momencie wydaje Ci się to żartem?
W tym, w którym twierdzisz, że u nas są powody do grania punka, a na
zachodzie nie. Czyżby ideologia punków tam wygrała? 😉
Napisałem to w kontekście wypowiedzi autora blogu. Mam na myśli kraje, w
których sytuacja w porównaniu do lat 70/80/90 diametralnie się zmieniła.
Jest masa takich krajów jak nasz (jak choćby Chorwacja), ale nie
przytaczałem ponieważ nasz jest wystarczająco dobrym przykładem.
Strasznie lubię demagogiczne chwyty w dyskusji i z lubością się nimi
posługuję. : )
Pamiętaj „JarekM” – obiecałeś, że prawdziwa muzyka przetrwa!
Trzymam Cię za słowo…
Trzymaj trzymaj, już nie raz była mowa o kryzysie muzycznym, a jakoś wciąż
ludzie grają i my mamy czego słuchac i grać:)
Tak na prawdę, to gdyby przymknąć oko na najpopularniejsze media aka mtv,
radio eska etc. to nasza (że tak się pojednawczo wyrażę) muzyka króluje
lol:)
W empiku powinienes kupić Kilimajaro (dwie osobne płyty) bez problemu. Ja
swoje kupiłem (fakt, ze na zamówienie) miesiąc tamu.
W empiku można zamawiać prze net, nawet po okazyjnych cenach i odbiera się w
placówce. Mają ogromny asortyment.
Kilimanjaro znam 🙂 Chodzi o inne nagrania.
I dlatego właśnie Punk wciąż żyje. Dopóki ktoś, zwłaszcza ktoś młody,
czuje tę energię i „bunt” na takim najbardziej podstawowym, organicznym
poziomie*, dopóty moim zdaniem punk wciąż żyje.
* można o tym dyskutować godzinami, więc nie zaczynajmy o tym dyskusji; nie
chodzi mi o bunt dla samego buntu czy „bycie fajnym”, tylko proste niegodzenie
się na pewne sprawy czy pseudowartości.
Nie wiem, czy silnik forum coś pokaszanił, ale jeśli nie, to oczywiście
zwracam się z prośbą o EDYTOWANIE POSTÓW.
Mi i tak się wydaje, że punk to bardziej zjawisko socjologiczne niż
muzyczne.