Nic do tej pory nie pisałem o „Krokus Jazz Festiwal”, bo musiałem trochę
ochłonąć z nadmiaru wrażeń.
Nie miałem siły ani kasy, żeby skorzystać z pełnej oferty tych 50-kilku
godzin fenomenalnej uczty muzycznej, więc wybrałem parę punktów.
Posłuchałem „High Definition” – laureatów poprzedniej edycji (w zeszłym
roku podczas „Krokusa” byłem na wyprawie do Londynu, zrelacjonowanej na tym
forum), posiedziałem na sobotnich przesłuchaniach konkursowych i poszedłem
na koncert ekipy „Adam Bałdych – Lars Danielsson & The Polish Gang”. Ostatni
punkt to koncercik złożony z materiału nagranego na płytę poświęconą
Michaelowi Jacksonowi przez ekipę kontrabasisty Piotra Filipowicza.
No i tak…
„High Definition” to zespół muzyków rewelacyjnych, a ballada, którą
zagrali jaką drugi utwór w swoim koncercie była prawdziwie mistrzowska.
Saksofon z kontrabasem… Wprowadzili mnie w stan bliski „satori”… Zagrali
genialnie!
Kiedy następnego dnia poszedłem na przesłuchania konkursowe, oczekiwałem
zróżnicowanego poziomu produkcji, ale okazało się, że był bardzo
wyrównany i tak wysoki, jak przystało na studentów oraz absolwentów
Akademii Muzycznych, bo z nich głównie składały się zespoły. Rodzynkami
byli uczniowie średnich szkół muzycznych, a „nie szkolonych” chyba w ogóle
nie było.
Różne stylistyki, różne składy, ale w większości z nich średnia wieku
oscylowała koło 20 lat.
Zespoły, z którymi w latach 80-tych i 90-tych grałem i zajmowaliśmy wysokie
miejsca na „Złotej Tarce” czy „Jazz Juniors”, w ogóle nie miałyby teraz
szans zakwalifikowania się nawet do przesłuchań!
Wirtuozowskie opanowanie instrumentów i głęboka erudycja to standard
wszystkich uczestników. Precyzja rytmiczna, swoboda harmoniczna, fantazja i
serce do gry także u wszystkich.
Jury, przed którym siedziałem (pod przewodnictwem Krzysztofa Sadowskyego)
zwracało uwagę na takie niuanse jak np. czy wirtuozersko, ale bardzo
emocjonalnie grający perkusista świadomie i celowo zagrał dodatkowy akcent
przed kolejną frazą, czy się po prostu wyp……
Wyobrażacie sobie! Takie szczegóły miały znaczenie wobec wyrównanego,
wysokiego poziomu wykonawców!!!
Amatorzy nie mają szans…
Gwiazdą ostatniego wieczoru był fenomenalny skrzypek Adam Bałdych,
wcześniej dwukrotny laureat „Krokusa”, grający z Larsem Danielssonem (znanym
ze współpracy z Leszkiem Możdżerem) oraz kolegami, jako „The Polish
Gang”.
Klasyczne wykształcenie muzyczne i jazzowe studia na najlepszych uczelniach
świata plus niezwykły talent, dały w efekcie kolejnego polskiego skrzypka
wyznaczającego kierunki jazzowej wiolinistyki. Po Michale Urbaniaku i
Zbigniewie Seifercie to Adam Bałdych rządzi… Przy czym jest od nich
wyraźnie lepszy technicznie, a gra porywająco. Lars Danielsson tworzy
przepiękny akompaniament, nigdy nie wysuwając się na pierwszy plan, a przy
tym znakomicie dopełniając zarówno kolorystycznie jak i brzmieniowo
skrzypce.
Przy tych gigantach pozostali, naprawdę znakomici muzycy, tworzyli wspaniałe
tło, grając przy tym rewelacyjne partie solowe.
Całość nie była przy tym wydumanym, „matematycznym” graniem, ale
żywiołowym, całkowicie pochłaniającym słuchacza muzycznym światem
lidera.
Są tam ślady kujawiaka, echa chopinowskie, ale i trochę baroku. To wszystko
plus swingowy drive i power poparty wirtuozowską techniką!!!
Bardzo smakowita mieszanka…
Ostatnie spotkanie w ramach XI edycji „Krokus Jazz Festiwal” to jazzowe wersje
hitów Michaela Jacksona, zaaranżowanych przez kontrabasistę Piotra
Filipowicza, lidera tego projektu.
Bardzo porządnie to zabrzmiało. Zachowując „jacksonowski” charakter, pełne
było jazzowego feelingu. Może dlatego, że pomysłodawca wybrał piosenki
oparte na bluesowym fundamencie harmonicznym i improwizacje były bluesowe do
bólu… He, he, he…
Dla mnie gwiazdą tego składu był trębacz – Przemek Kostrzewa. Chłop jak
góra, ale to była góra nowoczesnego bluesa, pięknie granego na trąbce.
Dwa lub trzy utwory zaśpiewała z nimi filigranowa blondyneczka o ciekawej
barwie głosu i zgrabnej figurze. Nie wsłuchiwałem się w szczegóły
interpretacji, bo usiadła w krótkiej, dopasowanej sukience na barowym
hookerze, prawie przed moim nosem i nie mogłem się, kurna, skupić na jej
śpiewie!… Niestety, nazwisko wyleciało mi z głowy.
Wniosek ogólny jest taki, że Panie i Panowie Basiści, mający w pogardzie
żmudne ćwiczenia techniczne, nuty, harmonię, solfeż, literaturę muzyczną
itp. „bzdety” mogą sobie pograć różne rzeczy rockowe, metalowe, regge czy
pop, ale w profesjonalnym jazzie nie mają czego szukać – co stwierdzam ze
smutkiem i wracam do moich „oldboyów”, pograć sobie swingowe standardy dla
przyjemności…
😀
Co poradzić? Nie każdy miał możliwość nauki w szkołach muzycznych i nie
każdy musi być drugim Możdżerem 🙂 Grunt, to się dobrze bawić i nie
oglądać na innych. To moja filozofia 🙂
Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.
Na wszystko jest sposób.
Jak trafiało mi się być zdołowanym (czyt. załamanym z powodu własnej
niemocy) po obejrzeniu/wysłuchaniu jakiegoś koncertu, to przeważnie szedłem
do miejscowego domu kultury posłuchać jak gra niejaki zespół „Karioka”.
I od razu humor się poprawiał.
Nie byłem taki znowu najgorszy!!!
„Karioka” już od paru lat nie istnieje:(
Otóż to, trzeba sobie dobry punkt odniesienia znaleźć 😉