Moje starsze dziecko, dziewczynka (młodsze – syn, ma 28 lat, więc o wieku
dziewczynki nie będę się rozpisywał, bo mnie to fatalnie postarza…)
właśnie słuchało arii operetkowych i musicalowych.
Przypomniało mi to, że raz w życiu akompaniowałem autentycznej śpiewaczce
operetkowej – i to w zupełnie nieoczekiwanym miejscu oraz nietypowych
okolicznościach. A było to tak:
Grywałem wówczas często wesela z bardzo zacnymi muzykami, o których już
wspominałem – chociaż przelotnie. Na klawiszach grał kapelmistrz orkiestry
wojskowej, za moich czasów klarnecista tejże orkiestry, wtedy w stopniu
kaprala, ale ludzie rosną! Na trąbce – waltornista orkiestry symfonicznej
Filharmonii Dolnośląskiej, były sierżant orkiestry wojskowej w stanie
spoczynku. Na perkusji mój przesympatyczny kolega, którego podstawowym
instrumentem była tuba – i z którym graliśmy razem w ostatnim szeregu,
podczas mojej służby w orkiestrze wojskowej (na perkusji grał naprawdę
przyzwoicie, choć bez fajerwerków, a co najważniejsze – nieźle
swingował…).
Jak się już rozkręciło przysiadł się do nas wytwornie odziany pan w
naszym wieku tzn. około 40-tki (lata 90-te XX stulecia), przedstawił się
jako „też pianista”, pochwalił profesjonalizm i tak golił z nami wódę, że
po dwóch godzinkach odnieśliśmy go na zaplecze. Za jakiś czas okazało
się, że wśród gości weselnych jest solistka jednej z Operetek, krewna
Gospodarzy, która obiecała zaśpiewać młodej parze, a nasz nawalony „też
pianista” to jej mąż i akompaniator(sic!). Próby ocucenia małżonka
skończyły się jego komunikatem, że „chłopaki ci zagrają, a ja będę
odpoczywał, hep…!”
Zrozpaczona artystka, pewna kompromitacji, poszła do fortepianu w sąsiedniej
sali z naszym „klawiszowcem” cokolwiek ustalić… Wróciła trochę mniej
załamana.
Krzyś zarządził arię Elizy z „My Fair Lady” w rytmie disco-dance, podał
tonację, a trębaczowi – w ramach aranżu – powiedział:
– A ty, kurna, orientuj się…
I „Przetańczyć całą noc” poooszło!
To był hit wieczoru, ale gwiazda – mimo całkiem sprawnego wg. jej słów,
akompaniamentu – więcej zaśpiewać się nie zgodziła. Powiedziała, że nie
chce zatrzeć dobrego wrażenia…
Jak to kulturalna osoba potrafi odmówić, nie naruszając zbytnio ego
skromnych „klezmerów”…
PS. Nie znasz dnia, ani godziny, „klezmerze” – więc „orientuj się”!…
Zazdroszczę Ci trochę Tubas wspomnień.
Nie ma co zazdrościć – trzeba kreować swoje 🙂
A „orient” to standardowe hasło do mojego pałkera jak ma zrobić przejście
po triolach ćwierćnutowych 😛