tubas – nieobyczajny…
Ostatnio miałem lekko depresyjny stan, ale apetyt wrócił i znowu na
“pierdołki” nabrałem ochoty!
Przewijam w myślach zapisy pamięci w poszukiwaniu basowych wspomnień, ale
takich stricte muzycznych – by tak rzec “czystych” – trudno się dogrzebać.
Przeważnie są to związane z graniem scenki obyczajowe, i to w większości
wypadków dość nieobyczajne…
Na przykład taka:
Wyjazd z teatrem w dzikie ostępy naszej Ojczyzny. Autobus zatrzymuje się w
głuchym lesie, nieomalże puszczy – i ekipa rozłazi się, “panie na lewo,
panowie na prawo” w wiadomym celu.
Nagle w zaroślach słychać łomot, trzaski gałęzi, donośne kwiczenie –
jakby świńskie, wrzask “rany boskie, ratujcie!” i z chaszczy wyjeżdża na
dziku, z opuszczonymi spodniami nasz kierowca!!!
Zamiast ratować biedaka tarzaliśmy się ze śmiechu w rowie, a przerażony
dzik z przerażonym kierowcą na grzbiecie, cwałował wzdłuż szosy,
oddalając się w kierunku wschodzącego słońca…
Inna scenka:
Po próbie generalnej, w garderobie damskiej odbywa się małe spotkanko obsady
i zaplecza. Jak to zwykle bywa, nieoczekiwanie skończyła się “rozmowna
woda”. Jedna z garderobianych zgłosiła, że w prasowalni, po drugiej stronie
sceny ma zamelinowany żelazny zapas na czarną godzinę. Pójdzie, ale nie
sama bo się boi ciemności! Niech z nią idzie jeden z aktorów – tu wskazała
niezbyt bystrego, ale wybitnie przystojnego bruneta, typowego “maczo” (niech
kobiety mu wybaczą). Poszli… Po jakimś kwadransie słychać ze sceny
straszny rumor, jakby bomba wybuchła.
Wypadamy z garderoby i widzimy taki obrazek:
Stalowa kurtyna p.poż opuszczona, nad sceną świeci się tylko jedna
żarówka “nocna”, na podłodze leży olbrzymia drabina, którą wcześniej
rozstawili maszyniści, żeby poprawić coś w wyciągach sznurowych.
Na drabinie leży personel damski z gołą pupą, a nad nią stoi, z
opuszczonymi spodniami i butelką wódki w każdej ręce, nasz “gwiazdor”.
Rzuciliśmy się ratować kobietę. Na szczęście doznała tylko lekkiego
szoku i po walnięciu “pięćdziesiątki” doszła natychmiast do siebie.
Okazało się, że ona trzymała się drabiny a “maczo” pracował nad nią “od
zaplecza”. Ręce miał zajęte to nie panował nad materią i w miarę
zbliżania się do finału tryknął ją tak mocno, że ośmiometrowa drabina
złożyła się i z hukiem walnęła na deski sceny!
Na szczęście butelki ocalały!!!
Ach te wspomnienia…
No, to na razie, neskim!
PS. Jak znów zabrakło wody ognistej, to ponownie poszli po nią razem!
Prawdziwy samarytanin był z naszego artysty… 🙂
6 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
hehe 🙂 ten wpis rozwalił mnie na łopatki :))
Takie wpisy są najlepsze :]
haha, świetne :))
Kilka tygodni nie zaglądałem na basoofkę z powodu zapracowania – a tu na
dzień dobry taka perełka!!!! Zaraz prześlędzę wszystkie wpisy w blogu.
Tylko mi śmiech przejdzie.
o to właśnie chodziło Tubas, na wesoło i nieobyczjnie, bo przecież takie
życie muzyków zawodowych heh…
hahaha kierowca na dziku hahaha- to mnie rozwaliło, naprawdę.