Nadal siedzę w domu z obolałym od rwy kulszowej półdupkiem i nieco sztywną
nogą, przez 9 godzin za jedyne towarzystwo mając rudego kundelka o nicku
„Fado”, basiórkę i laptop. W sumie nie jest to złe towarzystwo, a jak dodamy
do tego książki, kawkę, pomarańczówkę, lodówkę w zasięgu ręki i sporo
płyt na półkach – to nie mogę specjalnie narzekać…
Żeby jeszcze przestało boleć…
Jest godzina 10.37; właśnie z głośników „wieży” sączy się Diana Krall –
płyta „Love Scenes”.
To wyjątkowa płyta. Diana gra na niej BEZ PERKUSISTY! Każdy basista powinien
uważnie wysłuchać tych nagrań z dwóch co najmniej powodów:
- brak perkusji pozwala dokładnie usłyszeć co i jak gra kontrabas
- na tym kontrabasie gra Christian McBride
Kim jest Christian McBride można sobie poczytać, a jak „wykonuje” w innych
składach, też warto posłuchać. On wie jak grać! Jest jeszcze wielu,
którzy też to potrafią, również Polaków, ale i tak warto skupić się
przez chwilę na grze tego basmena.
Właściwie to Diana Krall ma zawsze w sekcji jakiegoś genialnego
kontrabasistę i słychać, że granie z nią sprawia im prawdziwą
przyjemność.
Od czasu do czasu chce się przecież z kimś zagrać po prostu pięknie…
Z nią jak najbardziej, można!
Tu przypomniałem sobie jak nasz „książe mroku” był w trasie z „metalowcami”
i przez kilka tygodni próbowaliśmy bez perkusji. Było naprawdę fajnie.
Pianista w końcu zaczął słyszeć co gram i NIE MIAŁ UWAG!
Zwykle ma, bo znamy się od kilkudziesięciu lat i to on był pierwszym
klezmerem, z jakim grałem „zastępstwa” na chałturkach. Dla niego jestem
wciąż tym młodym szczawikiem, w którego rzucał popielniczką, jak
„obciągałem” tempo.
Przez 40 lat znajomości robił mi uwagi już odruchowo!
: )
Zamęczam Was swoimi wpisami, ale jestem niepoprawnym gadułą, a pisząc na
tym blogu mam wrażenie, że gawędzę w dobrym towarzystwie.
Poza tym, od zawsze pisanie przychodziło mi z łatwością. Na maturze pisząc
swoją pracę, jednocześnie dyktowałem koleżance z innej klasy pracę na
wybrany przez nią temat. Po to zresztą poszedłem na egzamin pisemny, choć
jako „piątkowy” polonista byłem z niego zwolniony i nie musiałem ryzykować.
Wsadziłem jej kilka niegramatycznych sformułowań, ale i tak dostała
„dobry”, czym zszokowała swojego wychowawcę i resztę komisji. Udawali, że
nie widzą jak jej dyktuję, jednak nie spodziewali się takiego efektu.
: )
O! Teraz zaczęła się płyta Eliane Elias. Posłuchajcie jej także. Gra i
śpiewa latin jazz w najlepszym wydaniu. Też ma wspaniałą sekcję z
fenomenalnym kontrabasistą! I ten trębacz… Kurna, ależ oni wycinają!
No, idę coś zjeść, bo zgłodniałem od tego pisania.
Na razie, Neskim!
Chyba pójdę do lekarza po zwolnienie ;D
No to drogi Tubasie podobnie spędzamy dzień ;)z tym , ze ja programowo
siedzę w domu. Różnica taka, że ja mam kota i w tym momencie z głośników
sączy się pani Jorane, którą z resztą bardzo polecam (taki link podsyłam,
widać, ze towarzystwo jamuje z wielka radością
https://www.youtube.com/watch?v=-wU2JN-bjbg ).
a no i nie mogę się na razie napić, bo czeka mnie przejazd 1km samochodem
(leń ze mnie).
genialny link Muzz, aż ciary przechodzą
Niedawno wróciłem z fizykoterapii i jak tylko ogarnąłem się trochę, coś
zjadłem i zrobiłem kawkę, to zajrzałem co nowego na „basoofce”.
No, dzięki „Muzz” za linka – posłuchałem i było warto, ale powiem, że
Jorane znacznie większe wrażenie zrobiła na mojej córce.
Jakiś czas temu Ola grała podobne klimaty w zespole „RaBaDiDoo”. Skład:
dwoje skrzypiec, gitara, bas, perkusja oraz dodatkowo różne bębny i
„przeszkadzajki”. Mieszanka celtycko – jazzowa w nieparzystych i mocno
synkopowanych rytmach. Tylko na basie i na gitarze faceci, reszta to babiniec,
w tym dwie odjechane perkusistki. Nie było dla nich zbyt skomplikowanych
podziałów. Dlatego słuchając Jorane przeżywałem trochę deja vu, bo to z
tej samej bajki, chociaż różnica oczywiście jest!
Perkusistki „wybyły” do Anglii, jedna skrzypaczka do Wrocławia, gitarzysta
przypomniał sobie, że studiuje i trzeba zaliczać, żeby magistrem zostać.
Dwoje pozostałych gra i śpiewa, ale to już nie to – a szkoda. Jorane
potwierdza jak bogata jest muzyka, a przecież to wciąż te same 12
dźwięków plus talent wykonawcy…
A u mnie leci teraz z głośniczków B.B.King. Zarzuciłem go do szufladki
odtwarzacza, bo wpadł mi w ręce i to dosłownie. Zleciał z odłożonego
stosiku płyt prosto w moje dłonie. No to, niech gra!
>>EDIT (następnego dnia):
Nie przejmuj się „Muzzy”. Lenistwo stanie się niebezpieczne dopiero jak nie
będzie Ci się chciało wstać, żeby sięgnąć po kielonek…!
No ale jednak mnie pokarało, stałem z powrotem w korku prawie godzinę. nawet
nie chcę myśleć ile razy zrobiłbym tą trasę na piechotę…
No ale nic dziś piątek, a ja mam straszne smaki jakieś takie 😉
Nie opieraj się, nie walcz z organizmem! Człowiek znerwicowany nie dość,
że krócej żyje, to jeszcze czas mu się dłuży…
Tylko żeby dotrzymać do wieczora… 🙂