No i tak – jak o „pierdołkach” to o „pierdołkach”… Ale nie tylko!
Zdarzyło mi się obegrać „zastępstwo” na kontrabasie, mimo że
kontrabasistą nie jestem.
Było tak:
Rozpaczliwy telefon od znajomego, który grał w konkurencyjnym teatrze, w
spektaklu będącym montażem przedwojennych piosenek lirycznych i
romantycznych. Zepsuł mu się motocykl, którym wracał znad morza na
spektakl. Awaria nie do pokonania, bo koło się odłamało! Mówi, że zagram
nawet przez sen, bo to same znane tanga i „pieśni dziadów proszalnych”. Nut
nie ma, ale aktorzy znają swoje tonacje. Jak kto głupi nie zapytałem,
dlaczego aktorzy, a nie pianista maja podawać mi tonacje i zgodziłem się,
żeby ratować kolegę.
Przebrałem się za przyzwoitego człowieka (ciemny garnitur, błękitna
koszulka, bordowy krawacik), wziąłem basiórkę, piecyk i heja – do
roboty!
Przychodzę, witam się, a pianista na mój widok gęba od ucha do ucha i
mówi: „masz przesrane – chodź zobacz w jaki kanał cię wpuścił!”.
Idę na scenę a tam leży na boczku… kontrabas 4/4 i to wyjątkowo dorodny
egzemplarz! Okazuje się, że nie tylko gram na kontrabasie(sic!), ale jeszcze
jestem elementem scenograficznym i „żywym manekinem” dla aktorów. A ja,
kurna, nawet nie widziałem tego spektaklu!!!
Udzielono mi jednej krótkiej rady: ORIENTUJ SIĘ!…
Ubrali mnie w przykrótkie spodnie w kratkę, dziurawą podkoszulkę,
kamizelkę, na głowę założyli wyszmelcowany melonik …i zaczęliśmy!
Na sali tłum, na scenę wychodzi laseczka z ponadnormatywnym dekoltem, rzuca
mi się na szyję, do ucha mówi „tango d-moll”, pianista na drugim końcu
sceny robi „plum-plum-dziabach”, ja puste „A” (dominanta) i „cała naprzód”.
Trzymam się kontrabasu jak pijany płotu, próbuję usłyszeć co pianista
wygrywa i szukając dźwięków zasłaniam się nim przed agresywnymi
artystkami. Zabawę sobie, skubane, zrobiły, żeby człowieka z konkurencji
„ugotować” na scenie!
Umęczony (spektakl nie miał przerwy) kończę, a reżyser dopada mnie i
mówi: ” świetnie pan zagrał takiego zdezorientowanego i wystraszonego
gościa! Marnuje pan talent aktorski…!”
No comments! 🙂
To na razie, neskim!
to zdecydowanie najlepsza historia jaką czytałem na tym forum 😀 Trzeba się
zrzucić na jakiś przedni trunek dla autora, co by weny nie stracił 😉
Strzał!!! Zabiło mnie.
Się nazywa mieć kumpli 😉
Hahahahahaha :DDDDD
Tubas – zacna historyja 😀
Podobną sytuację miałem współpracując z teatrem, tylko to nie mój talent
aktorski się ujawnił.
W przedstawieniu w którym kręciłem światłami, była scena w której
Królowa wchodzi na metrowej wysokości stół na kółkach, a Błazen stołem
obraca po deskach teatru i Królowa wtedy „się boi”.
Normalnie pomimo panicznego leku przed jakąkolwiek wysokością, Królowa nie
miała problemu z metrową odległością od podłogi i swój strach musiała
grać. Jednak na festiwalu pod wschodnią granicą scena była dodatkowe
półtora metra wyżej niż zwykle, co razem dawało już przerażającą dla
naszej Władczyni wysokość dwóch i pół metra!
Wyraz twarzy Królowej, gdy Błazen miotał stołem po scenie, nigdy nie był
już tak przekonujący jak wtedy. 😀
Haha, mocne 🙂 Ale wrażenia koleżka zapewnił chyba niezapomniane :]
hahahaha genialna historia. Chociaż wtedy do smiechu Ci nie było. Podziwiam
zimnej krwi, straszne znaleźć się w takiej sytuacji.
Ale za to wspomnienia są 🙂
Padłem 😀 Dobre są te Twoje historie 😉
Fantastyczne 😀 Tylko po co się bronic przed agresywnymi artystkami? 😛 Z
całym szacunkiem dla porządnych muzyków, ja powoli się uczę że nieważne
jakie dźwięki się gra, byle efektownie szarpac i w rytmie. Chocbym się
mylił, i tak usłyszę że fajnie te druty latały, a nagrania i tak
teściowej nie złapią. „Co się nie dogra, to się dowygląda” czy to
trzymając kontrabas jak Peter Steele czy też „grając” przestraszonego 😛
Jakieś jeszcze przygody z teściową? Nie? Czemu Tubas nie zanabędziesz
teściowej, pamiętam jak żaliłeś się że chciałbyś ale nie było Ci
dane, czy coś…
Właśnie dlatego mam zamiar poduczyć się trochę grać na kontrabasie 🙂
Aż wypije twoje zdrowie :]
lol ja bym się polał i osrał na scenie, a nie jeszcze grał wystraszonego,
jak to reżyser powiedział. Kumpel cie w maliny niezłe wpuścił, no ale się
ma talenta, to się ummie wykorzystać.
Już opisywałem na tym blogu swoje basidła i tam wspomniałem też o – Panie,
świeć nad Jego „duszą” – kontrabasie. Zamieściłem nawet odpowiednią
fotografię. Niestety, nie przetrwał mojej służby wojskowej w orkiestrze…
Kupiłem go na dwa m-ce przed wojskiem, za pieniądze uzbierane na
sprężynowy(sic!) tapczan (bo sybaryta ze mnie i lubię leżeć na
wygodnym…).
Trafiła się okazja, po zmarłym kontrabasiście, to nabyłem drogą kupna
(kurna, właśnie się zorientowałem, że to był już drugi „odziedziczony”
po nieboszczyku instrument – na wszelki wypadek zgłaszajcie prawa spadkowe do
moich współpracowniczek, bo coś apetyt mi ostatnio nie dopisywał i
dokładek nie brałem przez dwa(!) dni….). Wiedziałem, że w kwietniu idę
do woja i postanowiłem wykorzystać dwa lata orkiestry na opanowanie
kontrabasu.
Niestety, po pół roku moich ostrożnych podchodów miał bliskie spotkanie z
jakąś „dziewicą nowoorleańską” w piwnicznej sali ćwiczeń i nie
przetrwał tego… Rozdeptała go nachlana laska, przemycona przez
późniejszego kapelmistrza nieetatowej orkiestry dętej w jednym z
podopolskich garnizonów, niejakiego Stasia. Może o nim kiedyś opowiem, bo
była to niezwykła postać…!
Fantazja 😀 Co lubisz pijać? 😀
W testamencie proszę mi zapisać dżezbasa 🙂
(Pierwszy!)
Uh oh. Coś krzywo czytam, że przegapiłem o kontrabasie. A tę laskę to nie
wiem czy bym nie zatłukł w amoku…
No, „Don Chezare”! To ja tu żyły wypruwam na blogu, wspominki z dna pamięci
zarzucam, a Ty przegapiasz wpis o najszlachetniejszym z instrumentów? Wstydź
się! Skazuję Cię na 3 minuty stania w kącie…!
Do „Elva”!
Nieważne co – ważne z kim…!
Ze wstydem przyznaję, że na imprezach organizm przyjmuje bez wahania
zaprawiany spirytus (to wpływ 30 lat grania na „wesółkach”), a przy
kameralnych spotkaniach towarzyskich pijam wiśnióweczkę i jej
siostrzyczki…
Nawiasem mówiąc Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie” wyraźnie zaznaczył
słowami Wolanda, że „prawdziwe damy piją tylko czysty spirytus!”.
No, ale ja prawdziwą damą nie jestem…
: )
Przy okazji!
Jutro o 20.00 nacisnę ENTER i na blogu pojawi się sylwetka mojego przyjaciela
z „jednego poboru” Kazia C.
Być może kontrabasiści go znają, bo zasiada we władzach Polskiego
Stowarzyszenia kontrabasistów i współorganizuje Światowy Festiwal
kontrabasowy.
Bardzo w porządku człowiek!
Mam zaszczyt zaliczać go do ekskluzywnego grona moich przyjaciół.
EDIT: Jakie jutro?! To już dzisiaj!