Blog

tubas – …kobieta! …puch marny?

To znowu ja!

Tak sobie myślę, że o różnych sprawach pisałem – nie tylko muzycznych, a
jakoś nie złożyło się pogadać o naszych partnerkach, żonach,
dziewczynach, narzeczonych i w ogóle o tych tajemniczych istotach, które
„marnują swoje najlepsze lata z takimi niewdzięcznymi draniami” jak my…

: )

Ja swoją „męczennicę” poznałem jeszcze w II klasie szkoły średniej i
było to 6 lat przed ślubem. Mimo różnych perturbacji pobraliśmy się i
każde z nas ma świadomość, że „widziały gały, co brały”!…

Obecna Najlepsza z Żon próbowała oczywiście tekstów typu: „- Po ślubię to
nie będziesz już więcej grał”, ale dałem odpór uwagą, że ja nikogo do
„ołtarza” na siłę ciągnąć nie mam zamiaru…

Ślub braliśmy podczas mojej służby wojskowej w orkiestrze i kasiora za
grania jaką dawałem małżonce znakomicie osładzała jej gorycz samotnych
chwil…

: D

Nawiasem mówiąc od bramy koszar do mieszkania moich Rodziców, gdzie Mój
Skarb pomieszkiwał przed ślubem, było około 5m (pięć metrów) i po
obiadku w koszarach maszerowałem do domku, gdzie absolutnie nie stęskniona
„przyszła” podejmowała mnie drugim obiadkiem i innymi hołdami! :
D

Po moim wyjściu z wojska urodziła nam się Córka, żona po macierzyńskim
poszła na wychowawczy i niemal całe dnie i wieczory spędzała na opiece nad
naszym obecnym Starszym Dzieckiem.

Ja „na etacie” pracowałem 5cm (pięć centymetrów) od domu, bo mieszkaliśmy
w hotelu OHP, którego byłem kwatermistrzem i wystarczyło wyjść na
korytarz, żeby „być w pracy”.

Uczyłem się wówczas jeszcze w Średniej Muzycznej, miałem umowę w Teatrze,
grałem w dixielandzie, w okolicznych orkiestrach dętych, w klubie na
dancingach, na weselach, „chałturkach i na „zastępstwach”, a także dorywcze
akompaniamenty na zlecenia, więc naprawdę niewiele wieczorów spędzałem w
domu!

Mimo to, po kilku latach małżeństwa nie było nawet mowy o tym, żebym miał
zrezygnować z grania.

Kasiory mieliśmy więcej, niż nam było trzeba, bo za służbowe mieszkanie i
jedzenie nie płaciliśmy w ogóle…

Jednak Najlepsza z Żon po latach stworzyła sobie „martyrologiczny” obraz
„samotnej matki” uwięzionej przy dziecku, z mężem spędzającym beztrosko
czas na balangach i innych przyjemnościach… Wyleciały jej z pamięci
„shoppingi” na miejscu oraz wyjazdy na zakupy do DDR i Czech, kupowanie
telewizora za „drobne” z koszyczka stojącego na regale z książkami i pełne
zaopatrzenie nawet w epoce „kartkowej” gospodarki socjalistycznej!

Nie pamięta także tego, że pierwsze tygodnie nie chciała kąpać dziecka
(szok poporodowy) i ja to robiłem po kilka razy dziennie, a pieluszki (całe
stosy) prałem w pralce „Frania” przez cały okres niemowlęctwa wyłącznie
ja… (Nie było wtedy jednorazówek ani „pampersów”)

Na pewno Wasze Panie, mimo że poznały Was jako grających basistów też
będą chciały sprawdzić siłę Waszego uczucia stawiając ultimatum – „ja,
albo granie!”. Nie dajcie się nabrać! One sprawdzają w ten sposób nie Wasze
uczucie, tylko siłę władzy jaką nad Wami mają… Raz się poddacie –
zostaniecie niewolnikami na zawsze!

Miałem koleżkę perkusistę, Rysia.

Poznał taką laseczkę, że na jej widok nawet biskup wyskoczyłby z sutanny.
Do tego miała „nadzianą” i ustosunkowaną rodzinę. Przyłaziła z nim na
próby, żeby zaraz potem zabierać go spod naszych wpływów. Kiedy już
poczuła się „w siodle” zażądała publicznie, na próbie, aby zadeklarował,
że rzuca granie bo będą brać ślub – inaczej ona natychmiast, tutaj, z nim
zerwie!

Po chwili ciszy Rysiu podał jej rękę i powiedział: „- No, to cześć!
Szkoda, bo fajnie było… Odprowadzić cię, czy sama trafisz do domu?”

Jej wyraz twarzy – bezcenny! Do dzisiaj to pamiętam…

Po kilku miesiącach był już żonaty z koleżanką z podwórka, nie
zmuszającą go do takich wyborów i do dzisiaj są szczęśliwym kanadyjskim
małżeństwem z dwojgiem dorosłych już dzieci, bo tam prysnęli tuż przed
stanem wojennym.

Naczytałem się o rozterkach sercowych naszych Braci, stojących przed
podobnymi wyborami – Ona czy granie… Kochająca partnerka
nie zmusza swojego faceta do takich wyborów, wiedząc, że to go
unieszczęśliwi!

A zakochany muzyk niech pamięta, że są inne dziewczyny, o rozsądniejszym
podejściu, a rezygnując z basiórki, do końca życia będzie żałował
straconych możliwości.

Dodatkowo może okazać się, że zamiast rozkosznego dziewczęcia i
księżniczki z bajki ma koło siebie zgorzkniałego potwora, mówiącego: „-
Przed ślubem byłeś inny!”.

I potwór będzie miał rację, bo poznała nas na imprezie – gdzie
brylowaliśmy jako „bassmaczo” – otoczonego gronem wielbicielek, rozrywkowego
kawalera do wzięcia, orbitującego w sferach rockowo-artystycznych.

Na jej żądanie zmieniliśmy się w zatyranego niewolnika i teraz musi ona
kogoś obciążyć winą za nieudany eksperyment…

No, to przecież nie powie: „- Głupia pinda byłam, że z mojego motyla
zrobiłam żuka-gnojownika…”

Winien będziesz Ty – Bracie Basisto i lepiej zastanów się zawczasu, jak
usłyszysz z ust swojej Miłości podobne ultimatum!

; )

Nie każdemu się trafia tak jak mnie! Wkur..am się tylko kilka razy
miesięcznie, a resztę czasu przeznaczam na pielęgnowanie moich licznych wad,
które bardzo sobie cenię…

: D

O, kurna! Cały artykuł mi wyszedł… To dlatego, że dawno na „basoofce”
niczego nie pisałem i brakowało mi tych „pierdołek”.

; )

7 komentarzy

  1. Immo

    @tubas:
    Naczytałem się o rozterkach sercowych naszych Braci, stojących przed podobnymi wyborami – Ona czy granie… Kochająca partnerka nie zmusza swojego faceta do takich wyborów, wiedząc, że to go unieszczęśliwi!

    Amen. Nie przykładałem się do grania na początku mojej styczności z basem,
    bo panna mówiła mi, że nie chce, żebym grał, bo dla niej czasu nie
    znajdę. A potem sama znalazła sobie hobby. I w końcu zostałem sam – bez
    panny i bez umiejętności grania. Teraz staram się nadrobić.

    No ale jak związek zaczął się sypać, doszedłem do wniosku, że dość
    odmawiania sobie i sprezentowałem sobie sprzętu, którego wystarczy na
    karierę 1,5 rockmana, więc o tyle mi łatwiej. 😀

    A do serca wpuszczę kogoś, kto rozumie to, czego chcę; związek to sztuka
    kompromisu, a nie jednostronnych ustępstw.

  2. ciapo

    Tubas jak zwykle pięknie opisane zazdroszczę .I powiem święte słowa
    .Fajnie ze o tym piszesz bo wielu dobrych muzyków odeszło za rozwianymi
    pieknosciami . Ja tez na szczescie mam szczęście jako mąż i ojciec . Ale
    miałem tez doswiadczenie zazdrosnych panienek w przeszłości . Tu nawet nie
    chodzi o granie tu chodzi o zabicie twoich pomysłów i inngo rodzaju hobby
    , które się kobietom niepodoba . Niektóre chcą mieć 100%kontroli nad swoimi
    chlopami z tad do tad .

  3. glatzman

    A ja to mam dobrze!

    Zarówno pierwsza moja żona jak i obecna partnerka nie nie truła/nie truje mi
    czterech liter gdy idę na próbę czy jadę na zlot motocyklowy.

  4. Magic

    Czyżby narzekania zaczęły się, od kiedy zarobki muzyków poleciały w
    dół? 🙂

  5. tubas

    Zastanawiające, nieprawdaż?…

    : )

  6. tubas

    @glatzman: A ja to mam dobrze!
    Zarówno pierwsza moja żona jak i obecna partnerka nie nie truła/nie truje mi czterech liter gdy idę na próbę czy jadę na zlot motocyklowy.

    Bywasz na zlotach w Szklarskiej Porębie!

  7. glatzman

    Kochany – za daleko.

    Jestem z Łowicza.

    A ponieważ jestem wielbicielem (i wlaścicielem) motocykli raczej
    przedwojennych (no chyba, że anglik z lat 60-70-tych – mniam,mniam)to jest to
    stanowczo za daleka trasa.

    🙁

    A w ogóle to zacząłem coraz mniej jeździć na zloty.

    Aż tak nie piję:D

    W Szklarskiej Porębie byłem tylko „rodzinnie”.

    Samochodem.

Inni czytali również