tubas – in London [part 2]…
Nasi znajomi mieszkają w jednym z satelickich miasteczek Londynu i do Centrum
(Waterloo Station) jedzie się kolejką 30 minut. Idziemy na dworzec i tu
pierwsza niespodzianka: każdy kierowca chce cię przejechać, a kiedy
próbujesz pokonać ulicę – atakują z prawej strony. Przezornie posuwaliśmy
się za większymi gromadkami tubylców.
Drugie spostrzeżenie: na dworcu kolejowym jest podejrzanie czysto, chyba
wiedzieli, ze będę jechał! : )
Bilety nieprzyzwoicie drogie, za to zawsze jest jakaś promocja i to od razu co
najmniej 50%.
Od konduktorki usłyszalem podczas kontroli biletów: ” – Fantastic!”.
Ucieszyłem się, ale po chwili okazało się, że sąsiedzi obok też mają
wszystko „fantastic”. Konduktorka urody niewyjściowej, tak samo jak jedyna
jasnoskóra stewardessa na pokładzie samolotu i napotkane po drodze
policjantki. Wnioskuję, że w Anglii munduruje się paskudy, żeby też miały
coś z życia…
Dworzec Waterloo mieści się dosłownie 300 metrów od „London Eye” czyli
przerośniętego „diabelskiego koła” nad Tamiza i od wewnątrz wygląda
tak:
Obraliśmy kierunek na „London Eye”, na które nie wsiedliśmy ze skąpstwa i
wyruszylismy z Najlepsza z Zon, Mlodszym Dzieckiem oraz Pania Jego Serca na
wielomilowy spacerek nadbrzeznym deptakiem.
A oto kilka migawek z tej wedrówki nazwanej przeze mnie: „Tubas – czyli tam i
z powrotem…”
Ruszamy w prawo i już widzimy z daleka wieżowce City po drugiej stronie
rzeki
ale bardziej zainteresowały nas tajemnicze budki na deptaku, o które
zapytała Najlepsza z Żon.
Po krótkiej naradzie z Młodszym Dzieckiem próbujemy wmówić Żonie i Matce,
że to najtańsze noclegi dla ubogich turystów. Zostajemy ukarani odebraniem
nam butelki z colą…
Na szczęście widać wieżę OXO,
gdzie w przyległym budynku, na 8 piętrze, obok restauracji jest taras z
widokiem na Tamizę za całkowitą darmochę.
Wasz tubas zasiada jednak na tarasie „gastronomicznym” i jak
jakie panisko dysponuje „cold cola” dla siebie „and hot drinks” dla reszty
towarzystwa, pozostawiając przyziemną kwestię rachunku Najlepszej z
Żon.
Na obrazku widać móją dobrze odżywioną osobę na tle upadającego Imperium
Brytyjskiego:
Popili, popatrzyli i poszli dalej, mijając po drodze:
…teatr GLOBE pamiętający Szekspira, choć niektórzy mówią, że to był
zupełnie inny facet, który tylko tak samo się nazywał i też był poetą
oraz dramatopisarzem : )
…niepozorną łódkę o nazwie „Golden Hind”, na której sir Francis Drake
gromił Hiszpanów na morzach i oceanach świata
…niezwykły, baśniowy okręt-rzeżbę w zadaszonej galerii handlowej
bardzo nietypowy ratusz miejski
a zbliżając się do London Bridge
rzucamy okiem na drugi brzeg i widzimy zamek Tower skąd uciekła Milady (patrz
„Trzej Muszkieterowie”)
Obejrzeliśmy go sobie z bliska po przejściu mostu, wracając drugą stroną
Tamizy.
Część powrotnej trasy zaliczyliśmy ulicami biurowego City i byliśmy
świadkami niezwykłego zjawiska.
Minęła godzina 5 P.M. i znienacka ulice zaroiły się od facetów ubranych w
czarne garnitury, tłumnie spieszących w kierunku pobliskich stacji kolei oraz
metra. Wielu z nich obległo okoliczne puby, gdzie stojąc kupami na zewnątrz
popijali piwo i głośno dyskutowali.
Większość na marynarki miała zarzucone mocno spracowane, powycierane i
postrzępione plecaki, do których część powkładała zdjęte spodnie,
pozostając w szortach lub bermudach! Wyglądało to wszystko jak stada
niewolników wracających z plantacji po dniu harówki.
Jeszcze chwilę obserwujemy niezwykłe zjawisko dramatycznych zmian poziomu
wody Tamizy, zależnie od pory dnia. Zjawisko wywołane przypływami i
odpływami morza, przenoszącymi się Tamizą aż do Londynu.
Na fotografii widać odsłonięte dno rzeki, jeszcze kilka godzin wcześniej
sięgającej do poziomu nadbrzeżnego mola
Rzut oka na wieczorny widok „Big Bena” i do domu.
Jutro kolejny dzień zwiedzania. Pójdziemy tam gdzie Królowa piechotą
chodzi!…
PS. Marudom, oczekującym zdjęć lepszej jakości, przypominam, że to nie
„National Geografic” tylko blog tubasa na „basoofka.net”…
9 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
A jadł już Tubas rybę na smalcu z frytkami na smalcu po rybie?
Właśnie! Przecież znając standardy angielskiego jedzenia, ta wycieczka musi
być dla Ciebie, tubasie, istną droga przez mękę!
Proponuje przemianować ją na: „Tubas – z powrotem!” 😉
Zakwas, Ty się nie bój, Tubas im nawyki żywieniowe zmieni :-D. Swoją
drogą, podesłałbym Cię, drogi Tubasie, do wujka żony mojego gitarzysty,
kucharzy gdzieś w Londynie, ale za cholerę nie pamiętam, gdzie, a kontaktu z
tymże nie mam żadnego :-/.
Ale jajka z bekonem są świetne, im późniejsze danie tym gorzej.
Jeśli chce ktoś dobre, tanie i klimatyczne żarcie to niech pojedzie na molo
w Brigthon albo Hastings(nawet metallica o tych kebabach śpiewała!), na
którymś z nich jest taki klimatyczny Chińczyk czy inny Wietnamczyk.
Nie jadł! Ale zje!
We wspomnieniach pilotów z „cyrku Skalskiego” (patrz „Dywizjon 303”) ciągle
powtarza się „fish and chips” jako przykład karmy dla ludu.
Spróbuję. Co mnie nie zabije – to mnie wzmocni…!
Nie jest tak źle! Przerwy żywieniowe robimy w możliwie egzotycznych
kulinarnie knajpkach.
A to chińskich (Chinatown), a to amerykańskich (Little Frankies gdzie
obsługiwała nas sympatyczna Słowenka), a to hinduskich, a to
włoskich…
Wasz tubas się nie oszczędza i z narażeniem zdrowia eksperymentuje
kulinarnie przy każdej okazji!
Za to na kwaterze czeka już polskie jedzonko, z artykułów zakupionych w
„polskim sklepie” i przyrządzonych z odpowiednią dozą nostalgii przez
Gospodynię, przy pomocy naszych Pań.
Polecam kupić chleb i go na tydzień zostawić, stanie się coś dziwnego,
będzie mięciutki i fajnie wilgotny ale spleśnieje :d
Radze na to uważać.
trzeba było na Abbey Road podskoczyć, zrobić fotkę jak The Beatles na
pasach 🙂
Teatr „Globe” to rekonstrukcja, oryginalny spłonął. :]
Na drugim zdjęciu widzę w oddali fenomenalny Erotyczny Korniszon (London
Gherkin). Miałem o tym cudzie prezentacje na studiach 😀