Trochę nudzę się popołudniami, ponieważ próby mam tylko dwa razy w
tygodniu, a samotnie „dłubać” na basiórce jest nieco smutno. Z drugiej
strony za leniwy jestem, żeby coś organizować samemu…
Co prawda w symfonicznej jest kilku chętnych do utworzenia „mobilnego
dixielandu”, ale oczekują że „ktoś” ich zbierze do kupy, załatwi grania,
zawiezie na miejsce i jeszcze może obdzieli kasiorą! Nie mam pretensji bo sam
taki jestem (pisałem kiedyś o mojej abulii…).
Piszę o tym dlatego, że jest to świetny przykład na brak efektów
wynikający z braku działania, podlanego marudzeniem, że „nic się nie
dzieje”!
W okresie kilku ostatnich miesięcy pomysły miałem następujące:
- Z kolegą „Pepsi” i jeszcze dwoma chętnymi zmontować skład akompaniujący całkiem niezłej wokalistce – studiującej śpiew rozrywkowy i jazzowy na akademii. Lubimy grać standardy!
- Z kilkoma „symfonikami” swingującymi zmontować wspomniany wyżej „mobilny dixieland”. Pomysł polegał na graniu z suzafonem, bez perkusji i nagłośnienia, w plenerze – rynki miast, festyny, imprezy plenerowe i inne tego typu eventy.
- Kolejna myśl to wciągnięcie starszego Dziecka do grania w składzie na dwie gitary basowe, skrzypce i bębny. Myślałem też o innych nietypowych dla jazzu instrumentach: waltornia, fagot, akordeon, mandolina, wiolonczela… Inspiracja nadeszła z nagrań „WYBREDNI”.
No i co? No i nic!!!
Może jutro! Albo pojutrze! A najlepiej w przyszłym tygodniu…
; )
PS. Macie to samo…?
Mieć takie możliwości, wprawę i taką liczbę znakomitych muzyków pod
ręką i marnować to tylko z lenistwa, a potem jeszcze narzekać, że się
popołudniami nudzi, nieładnie!
Gdybym był chociaż odrobinę bardziej płodny niż tworzenie „kawałka” na
pół roku to dawno zacząłbym zbierać skład typu „bas klawisze, perka i
coś dziwnego”, perkusistę nawet bym miał! Muszę dorwać jakiś podręcznik,
dzięki któremu uda mi się wyjść poza kurczowe trzymanie się tonacji (są
jakieś takie książeczki? jakimi hasłami jej szukać? „harmonia dla
idiotów”?) a świat (podwórko i własne ego) zawojuje! I lenistwem się
wykręcać nie będę.
Ja od pięciu lat obiecuję sobie , ze stworze własne trio w którym będę
mógł pograć i pośpiewać swój materiał, który leży i się kurzy. d*pa,
leniwy jestem…
Rozumiem Cię Tubasie w 100%
Dante – chcesz się nauczyc z podrecznika, jak w graniu wyjsc poza podrecznik?
😀
Nie poza podręcznik, tylko poza wąskie harmonizowanie które uprawiam 😉 Poza
podręcznik nie wyjdę, bo nie jestem uzdolniony muzycznie 😛
No to my (mój zespół) jesteśmy „tytani pracy”.
Pewnie dlatego, ze każdy z nas gdzieś tam przez cały tydzień pracuje i
próby (w niedzielę) są dla nas odskocznią od codzienności.
Jeszcze żaden nie zawalił próby z błachego powodu.
Ja w ten sposób zmarnowałem dobre kilka lat. Zaczynaliśmy z zespołem
punkowym, nawet udało się zrobić kilka fajnych koncertów, a gitarnik po
prostu srał materiałem. Piosenek było bez liku, na pierwszym koncercie
mieliśmy set 20 numerów i jeszcze dobre kilka bisów za pasem, plus kolejne
10 nieogranych w próbowni. Dla wielu zespołów właśnie ta ilość utworów
jest nie do przeskoczenia. Pograliśmy tak kilka lat, a potem jak się
rypnęło to każdy miał tysiąc pomysłów na dalszą karierę. W tej chwili
wygląda to tak, ze wokal w ogóle nic nie robi, z gitarnikiem udało się
spotkać parę razy na jam i nagrać 2-3 numery dla „zajawki”, a teraz cisza,
facet się zajął pracą niemal całodobowo, gitarzystka zniknęła totalnie,
z dnia na dzień zmieniła siebie, towarzystwo i gust muzyczny tak radykalnie,
że nikt jej nie może poznać:O
Ja z kolei zdążyłem się ożenić, mam już małego synka (który jest
wyjątkowo wyrozumiały dla taty) i inną pracę. Ale od basu tak na prawdę
nigdy nie odszedłem. Była kilkuletnia przerwa, nad którą ubolewam, bo
mogłem się w tym czasie sporo nauczyć, ale zaczyna się coś dziać w
końcu. w sumie całkiem przypadkowo spotkałem dawnego bębniarza, który ma
niemal dokładnie takie same przemyślenia, więc po upływie kilku piw
postanowiliśmy się wziąć za siebie, sprzętu przez te lata udało się
nazbierać i zajawkę wypielęgnować. W tej chwili szukamy jakiegoś
rozsądnego miejsca na próby.
Na początku pogramy we dwóch i zobaczymy co będziemy potrafili z siebie
wykrzesać. Taki kameralny zespolik z basem i perkusją tworzącym grunt i
motyw przewodni. Może spróbujemy jazzowo, może trochę funky, ale pewnie
gdzieś pomiędzy to wypadnie.
Pozdrawiam Panie Tubasie, tak się zastanawiam ile to już godzin spędzonych
nad tym blogiem:)
Jarek.
A ja czasami ma niechęć do grania z powodu „załamania” się.
Właśnie na TVP Kultura leci koncert Muddy Watersa.
Właściwie to nie mam po co wychodzić na scenę.
Glatzman, Black Sabbath też zaczynali od bluesa. Wyobrażasz sobie co by było
gdyby Tony Iommi powiedział po obejrzeniu koncertu „mam poucinane opuszki
palców, nigdy nie zagram jak Muddy Waters, nie mam po co wychodzić na scene”
? Nigdy nie można się zniechęcać, bo zawsze znajdzie się ktoś tak dobry,
że wprawi nas w osłupienie.
Ja mam straszne „chcenie” na granie, ale jestem uziemiony w domu po 3
operacjach i wracam powolutku do sił, jak tylko będę mógł się stąd
wyrwać wracam do zespołu i kombinuję drugi.
Szkoda czasu na siedzenie w domu, nigdy nie wiadomo co będzie jutro. W moim
przypadku z głupiego wyrostka zrobił się miesiąc w szpitalu i zagrożenie
„zejściem” po 3 operacji. Za dwa miesiące czeka mnie czwarta operacja, czyli
kolejne ryzyko, a później zero dźwigania co najmniej do grudnia jeśli
wszystko pójdzie dobrze.
Jestem chyba trochę za młody żeby pisać takie rzeczy ale Panowie – grajcie
dzisiaj, bo jutro może nie być jak ani z kim.
No to ja jestem jakby w lekkiej antytezie do powyższych wypowiedzi.
Jako człowiek wolny, bez żadnych zobowiązań wyjechałem z Polski żeby
szukać zawodników przystających do moich popierd…onych pomysłów
muzyczno-lutniczych. Jeszcze dużo wody upłynie zanim wszystko się zrealizuje,
ale jak to mówią:
„Klasę człowieka pozanaje się po tym jak wytrwały i szczery jest w swoich
próbach osiągnięcia celu”
…żeby tylko nie okazało się nie mam klasy.
@JarekM: niektóre sytuacje z tego co napisałes pokrywają się z moimi
doświadczeniami.
Mazdah, nie chodziło mi o załamanie, że nie będę lepszy.
Chodziło mi o to, ze wychodzi taki np. Muddy Waters i z takim lekkim pierdem
zasuwa niby proste rzeczy. Ale jak zasuwa!
Ozzie powiedział w jakimś wywiadzie, że oni tak naprawdę to nie przestali
grać bluesa. Grają go cały czas, tylko że ciężko.
Musiałeś mieć niezłe przejścia. Trzymam Kciuki.