Zastanawiałem się, dla kogo tak naprawdę gramy? Doszedłem do wniosku, że
przede wszystkim dla siebie.
Przynajmniej, jeśli chodzi o mnie!
Początkowo moim bodźcem była chęć zaimponowania i wyróżnienia się z
tłumu rówieśników. No, oczywiście trzeba było granie lubić, bo wymagało
ćwiczeń i nauki, ale generalnie motywem był „szpan”…
To jednak szybko przekształciło się w uzależnienie od grania i związanej z
tym atmosfery, towarzystwa oraz specyficznego podejścia do
rzeczywistości.
O ile taką postawę często widzi się u muzyków jazzu, popu i rocka, o tyle
rzadziej u „pracowników” orkiestr symfonicznych. Jednak dobre orkiestry
składają się z dobrych muzyków, a ci prezentują podejście równie
entuzjastyczne jak rockmani i jazzmani.
Niestety – dobrych orkiestr w Polsce jest góra kilkanaście. Pozostałe są
miejscami pracy dla wykonujących zawód muzyka pań i panów, czekających
niecierpliwie końca próby. Do muzyki skutecznie ich zniechęcili nauczyciele
i system szkolnictwa muzycznego.
Grają, bo szkoda zmarnować 12 lub 17 lat nauki, a przyjemnie czuć się kimś
„lepszym” od np. urzędniczki. Poza tym, zwykle nic innego i tak nie potrafią
robić!
Szczęśliwie w moim mieście jest naprawdę dobra orkiestra symfoniczna i
niemal 100% jej składu gra także w różnych innych zespołach czy projektach
artystycznych. Często za darmo, lub za symboliczne pieniądze – dla czystej
przyjemności!
To, że gramy głównie dla własnej przyjemności staje się oczywiste, kiedy
jedziemy przez pół Polski na jeden koncert, za „kasę”, która ledwo pokrywa
koszty. Często gra się dla małej grupki fanów, a jeszcze częściej po
prostu w garażu, dla kumpli i siebie.
Niektórzy zyskują uznanie, ale komu nie udało się „zrobić kariery” i
dobrze żyć z muzyki, to też jej nie porzuca…
Pomyśleć, że kiedyś umiejętność gry na jakimś instrumencie była
obowiązkowa dla każdego kulturalnego człowieka.
Wśród królów i książąt zdarzali się znakomici wirtuozi, dla których
komponowali najlepsi twórcy.
Także panienka i młodzian z dobrego, mieszczańskiego domu, obowiązkowo coś
tam na pianinie dłubali… To lokowało ich w „wyższych sferach” – wśród
elity!
Dzisiejsza „elita”, jak przeczyta pełnego banałów „Alchemika” czy inny
wytwór pana Coelho, wydrukowany dużą czcionką na kilkudziesięciu
stroniczkach, to już uważa się za wybitnego intelektualistę i szeroko
ogłasza o tym w wywiadach… Miłośników ambitniejszej muzyki wśród nich
jak na lekarstwo!
Tak więc ustaliliśmy, że gramy głównie dla siebie. Co nam to daje, skąd
to uzależnienie się bierze?
Na pewno towarzystwo i atmosfera, jednak na czym to polega?
Nie pracuję „na etacie” muzyka, ale gram sporo, a mimo to, jak nie spotkam
się na próbie lub koncercie z koleżkami przez kilka dni, to czegoś mi
wyraźnie brakuje.
Co to może być takiego…?
Aaa, …rozfilozofowałem się jakbym miał doktorat pisać! Pobrzdąkam sobie
trochę, bo w środę jedna próba – swingująca, a w poniedziałek druga – z
„dechowką”!
: )
PS. Pograłbym sobie na basiórce bluesa… Pogadam z kolegami… Może coś
uradzimy!
Znam niezłą perkusistkę, koleżankę córki… Przydałby się jakiś
jeszcze instrumencik. Może klawisz, może klarnet, może sax, może skrzypce,
może trąbka, może harmonijka… Jakieś „cóś” by się wtedy pograło!
Dla siebie, dla siebie…
W ogóle to marzy mi się też taki np. skład: suzafon (tuba), bandżo,
klarnet (lub skrzypce), perkusja.
I NIC WIĘCEJ!!!
Uruchomcie imaginację i wyobraźcie sobie w takim składzie „St.James
Infirmary” czy „St.Louis Blues”!
I jeszcze schrypnięty głos, śpiewający „…’want you come home, baby! Want
you come home…”
Ciarki przechodzą!
PPS. Kiedyś w teatrze, przed spektaklem, w którym grałem na basie i na
tubie, wykonaliśmy w tercecie (piano, skrzypce, tuba) standardzik „Lou – Easy
– An – I – Ay”. Nietypowo, bo w dość żwawym tempie.
Ot tak… „z marszu”.
Kurna, do dzisiaj to pamiętam…
Ja gram dla siebie, innych, siebie i dla pieniędzy bo z czegoś trzeba żyć
😉
Ja życiowo planuje być budowlańcem, takie studia wybrałem i to kocham.
Muzyka jest dla mnie „tylko” pasją, i dobrze, póki nie mam z nią
obowiązków większych niż „ćwiczyć i chodzić na próby” nie czuję
presji, która by mnie odrzucała. Wiem, że gram słabo, nigdy nie trafię na
ludzi z którymi podbiję świat muzyki rozrywkowej. Czy mi to przeszkadza?
Nie, bo czerpię z tego radochę, mam jedynie nadzieje, że moja miłość do
muzyki i grania nie minie nigdy, bo to wspaniałe zajęcie, w którym człowiek
zawsze znajdzie coś do roboty 🙂 A doby będę budował z radością aż do
emerytury, brzdąkając po kanciapach w weekendy, o!
Każdy gra dla siebie. Nawet jeśli gra dla lasek to robi to dla siebie
przecież i tego nie da się ominąć;) Ważne jest dlaczego się gra w drugiej
kolejności!:) Według mnie najfajniejsze w graniu dla siebie jest granie dla
ludzi. Uwielbiam wychodzić na scenę, wtedy naprawdę cieszy mnie to, że
właśnie takie sobie hobby wybrałem:)
ja lubię to odczucie, kiedy są momenty iż robi Ci się gęsia skóra na
ciele, lub po prostu czujesz że to co grasz jest naprawdę dobre …. 🙂
Ja tymczasem gram chałtury- wesela itp. Ale najfajniej jest- wierzcie, nie
wierzcie- kiedy gramy ostatni kawałek na weselu, a zwyczajowo jest to „Ewka”
perfectu, a ludzie przestają tańczyć, słuchają i biją brawo. Priceless…
tak, ze pomimo tego że dla kasy to gram przede wszystkim dla ludzi i siebie.
Najpierw dla siebie.
Oczywiście!
Tym niemniej wystarczy mi tych ludzi nawet pojedynczy egzemplarz i już jest
fajnie…
A popatrz ja średnio lubię grać dla jednej osoby, a hasło „zagraj mi coś”
działa zupełnie odwrotnie niż powinno. Wolę grać dla publiki powiedzmy
100-300 osób, wtedy nie mam żadnej tremy i oporów:) Zresztą w zespole
czuję się lepiej. Sam nie uważam się za basistę i ciężko mi błyszczeć
grając coś samemu:)
Ja też wolę grać dla kilkuset osób, a parcia na solistę nie miałem nigdy.
Hasła „zagraj mi coś” nie cierpię!
Pisząc o jednym słuchaczu myślałem o sytuacji sprzed kilku tygodni, kiedy
na próbę kwintetu swingowego przyszedł przypadkowy gość. Facet
przechodził podwórkiem, usłyszał i wszedł…
Jak zwykle przegrywaliśmy całą paczkę standardów (akurat z lat 50-tych i
60-tych XX wieku) w celu wybrania czegoś do zrobienia. Facet znał je
wszystkie!
Naprawdę cieszył się, że je gramy, a on może na żywo ich posłuchać. Nas
z kolei cieszyła jego reakcja, bo gra się co prawda, przede wszystkim dla
siebie, ale miło mieć słuchaczy gromadkę. Nawet jednoosobową! :
)
Niełatwo o fana jazzowych standardów…
No i dlatego „wycinam” także w Kapeli Podwórkowej. Już po kilku taktach
„Balu na Gnojnej” nieodmiennie gromadzi się spory tłumek słuchaczy. Bisy nie
mają końca…! Próżność zaspokojona – można wracać do
standardów…
Właściwie to nie jest tak tragicznie, bo swingowe koncerciki wypełniają
kawiarnianą salę po brzegi. Nie jest to dziki tłum, ale zawsze coś…
Tubas, a gdzie grasz? Chętnie bym sobie posłuchał dobrze swingującego
zespołu 🙂
Gorsze jest „narysuj mi coś!”. Uwierz mi, drogi tubasie.
Grając możesz coś popitulić, poimprowizować, a przy rysowaniu to trza
mieć koncept od początku i tu rodzi się problem… 😉
Od kiedy zacząłem intensywnie grać (każdy weekend całodniowe ćwiczenia z
bebniarzem, w domu po 3 do 6h dziennie + szkoła muzyczna) czyli od jakiegoś
roku czuje że jestem lepszym człowiekiem. Wczesniej byłem dość niesmiałym
kolesiem, trochę kompleksów i problemy mnie mocno przytłaczały. Nie dawałem
sobie rady z prostymi sprawami.
Teraz nabrałem pewnośći siebie, nie przejmuje się drobnostkami, moja
psychika ma się lepiej niż zwykle, problemy same znikają. Kocham muzykę i
granie i to jest moja siła napędowa dzięki której brne do przodu jak
pociąg. Niech ktoś mi powie że granie na instrumencie nic nie daje, to
wyśmieje tę osobę soczyście.
Pozdrawiam!
To, że muzyka jest ważna dla rozwoju człowieka wiadomo nie od dziś.
Ostatnio nawet postanowiono przeprowadzić kampanię społeczną z tym
związaną:
http://www.biuro.chopin2010.pl/pl/dzialania/aktualnosci/entry/5124-muzyka-rozwija-pomysl-onbspswoim-dziecku.html
Jeżeli jesteś jeleniogórzaninem to sprawdzaj na stronie ODK kiedy będzie
np. kolejna edycja „Jazzowej Środy”. Po urlopowej przerwie musimy mieć kilka
tygodni na zrobienie ok. 15 standardów z jakimś pomysłem, więc za… jakiś
czas!
Zdarzają się inne grania, ale przeważnie dowiaduję się o nich z tygodnia
na tydzień.