Blog

So Bigins…

Otóż czciałbym przytoczyć, krótką choć moim zdaniem godną współczucia
historię narodzenia mojej pasji. A do czego? hehe… So

Cała przygoda z pięcio strunową wajchą, zaczęła się 0,7 (wooodka!!) roku
temu. Szczrze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego wybrałem bassm ale od zawsze
czułem COŚ do tego instrumentu. Samo brzmienie mnie rozbrajało. Więc nie
zastanawiając się długo, myślałem jakby to skołować baśkę. Uwierzcie,
po 9 latach grania na klawiszach odechciewa się ćwiczenia tych bzdet w stylu
Bach, Haydn itp. Nie żebym coś do nich miał, ale…:/ Ogółem siedzenie i
granie jak ta cała zatwardziała widownia patrzy, mająca wyżej dupe niż
oczy, przyprawia o mdłosci. I taki mały oftopic: W muzyku mamy egzaminy na
koniec roku, które kur..musimy zaliczyć. A, że gram na forteklapie i
zamierzam skończyć naukę w tym siedlisku zła (muzyk), muszę zrobić mały
przekręt..hehe A co ja to miałem…

A tak co do baśki. W tym samym czasie kiedy głowiłem się nad kupnem oder
pozyczeniem basu, utworzyliśmy klasowy zespół. Jak to każda nowo utworzona
„kapela o korzeniach jazzzowych” byliśmy nieżle nabuzowani. Mieliśmy
wszystko, chęci, pomysły, geniusza aranżacji ( Sczepan, pamiętaj, jak
będziesz dyrygował tymi ludziskami przy pracy nad muzyką filmową to jestem
twoim pierwszym basipomiotem) skład,: perka, fortepian, flety, skrzypce nom i
(potem) bas. Ehm…niestety po pewnym czasie poczuliśmy się jakbyśmy srali
na -5 stopniowym mrozie, bo ” Za c*uja nie mieliśmy czego grać:/” Jak na
złość, nasz szanowny prof. od polaka ZMUSIŁ nas do wystąpienia na akedemii
11 listopada (dla mniej kumających dzień niepodległości)Nom i tak, rocka
nie zagramy bo nie potrafimy, jazz jest ZDEKA nie na miejscu, a za bluesa nas
powieszą za odbyt:/ HA, została prześwietna tzw poezja śpiewana. M.
Grechuta itp. Wszystko ładnie pięknie tylko…ja śpiewałem i to na
ochotnika:D:D:D:D:D:D:D:D:D. Ku mojemu zdziwieniu mogło wyjść gorzej.
Przekonałem się też, że śpiew nie jest móją najlepszą stroną. Tym
bardziej chciałem/pragnąłem/pożądałem baski.

Ostatecznie, ułozylismy sobie program na najbliższy<< tydzień.
Pozyczyłem gitarkę od chłopaka (już byłego) mojej niedorozwiniętej
siostry i ćwiczyłem. Jak ja się wkur…kiedy nie mogłem zagrać tych
dźwięków co chciałem:(( buheee:(( A myślałem, że to prościzna. I mijały
dni tygodnie, nieprzespane noce na ćwiczeniu, porozdwajane palce w mięsię,
choroby weneryczne, hiv…eee ok przesadzam. Ogółem było ciężko i nie
szło mi zbyt dobrze ( pocieszam się, że mandaryna to przy mnie margines
społeczno-muzyczny). Pewnego dnia przed chórem, gadałem sobie z kolegą,
który gra w zespole ale….brakuje im basisty. Z kiselem w majtkach, kupiłem
swoją baskę i umówiłem się na pierwszą próbę. Wrażenie było dwojakie:
z jednej strony :”z*ebiście, jestem w zesole, sia lalala” z drugiej „a co ja
tutaj mam robić?:/” I znów mijały tygodniem miesiące (koncerty). Dnia, w
którym usiadomiłem sobie, że trening jednak coś daję nie zapomnę (tzn.
zapomniałem ale wiem, że taki dzień był:P) Od tego momentu ćwiczyłem
masakrycznie dużo. Oczywiście wiadomo; nic na siłę ale zawsze to lepiej
niż granie na pc:P:P:P

Ot, i już jest dzisiaj. Nawet teraz jak słyszę jak koleś jedzie na basię
takie ładnę przejścia, troszkę mnie wkurza:)

Tak więc moje zamiłowanie (do czego?) jest oczywiste. Chociarz nie zawze,
kiedy słyszę bass w radio czy tv, lecę jak kamikaze. To musi być naprawdę
boskie brzmienie:P

3 komentarzy

  1. Kapral

    Proponuję więcej na j. polski chodzić, mniej na piwo.

  2. Pea

    Trafna uwaga.

  3. Baybus

    No i kompletnie nie wiem co napisac o tym ;p Rozwalił mnie ten tekst momentami
    ale jakiś tam super wciągający nie był.

Inni czytali również