Moje boje z basem
Na początek niewielkie sprostowanie mojego „powitania” na Basoofce. Otóż,
wbrew temu co tam napisałem, z basem miałem już do czynienia. I to nawet dwa
razy. Za każdym razem jednak było to mniej więcej „aż” 20 minut. Ponadto
oba te zetknięcia się miały średnio ciekawe konsekwencje . Stąd
pominąłem te epizody w powitaniu. Mam jednak nadzieję, że zgodnie z
przysłowiem „do trzech razy…” obecne walki ze „spadłym z nieba” basem
potrwają dłużej (Już trwają… całe osiem dni).
Pierwsze „bliskie spotkanie” nastąpiło w II klasie liceum –
wówczas dość renomowanego i słynącego z tzw. pruskiego drylu –
pięcioosobowy chórek wujów (tzn. czysto męski) z naszej klasy wygrał
jakiś wojewódzki festiwali pieśni sowieckich, czy patriotycznych – nie
pamiętam już jaki. W każdym razie w nagrodę dostaliśmy sprzęt, wówczas
szczyt marzeń: gitary-deski (w tym bas marki Bydgoska Fabryka Akordeonów),
jakaś perkusja, i wzmacniacze prod. DDR – Vermona mające całe 60 W (o tak,
dobrze tą „watowość” będę pamiętać).
Mnie jako najmłodszemu w grupie (miałem wtedy 15 lat) do „wyboru” pozostał
już tylko bas.
Pierwsza (i ostatnia) próba zespołu, w szkolnej auli, pod czujnym okiem
„opiekunki z ramienia” czyli pani od śpiewu zakończyła się dość szybko.
Stało się to w momencie, gdy pociągnałem coś dołem na basie, a ten
sprzęgł się z odkręconym na maksa wzmacniaczem. I, tak jak w „Blaszanym
bębenku”, od tego potępieńczego jęku poszła szyba.
„Poszła” to za dużo powiedziane, to było niewielkie i mało widoczne
pęknięcie szyby. Koledzy jednak zaczęli je sobie pokazywać, co nie uszło
uwagi drzemiącej dotąd w kącie i obudzonej dźwiękiem mojego basu
„opiekunki”. Na moje moje nieszczęście pani od śpiewu o wszystkim doniosła
dyrekcji, która tylko czekała na pretekst, aby się „wyjców” pozbyć.
Zespół został w trybie natychmiastowym bezterminowo rozwiązany, sprzęt
zamknięto w tajnej kanciapie „dyra”, a ja jako „niszczący mienie szkolne
chuligan” byłem zawieszony w prawach ucznia na tydzień.
Moi wspaniali rodzice tolerowali jednak dalej móją pasję muzyczną, z tym,
że dla bezpieczeństwa „wpakowali mnie” w gitarę klasyczną, która nie
groziła takimi konsekwencjami.
(cionk dalshi morze nastompi)
4 komentarze
Możliwość komentowania została wyłączona.
zapowiada się nieźle 😀
no no, a dzis nazywam się piotr zaczek i ten p. dyrektor lize mi buty i prosi
abym wpadl do szkoly pokazac ze tu się właśnie uczylem i tu miałem swoje
poczatki 🙂 spoko
No faktycznie – nagrana płyta z reedycją na CD. Nic ciekawego 😉
Chociaż w sumie to dobrze, że nie odsłoniłeś w pierwszej częśći blogu
wszystkiego.
robbas:
może wyraziłem się nieprecyzyjnie. Przepraszam.
Kaseta z reedycją na CD owszem była, ale…
głównie na niej śpiewam i brzdąkam na klasyku, a na basie zagrałem tam
tylko w jednym krótkim kawałku (trwającym ok. 3 minet 😉