Postanowienie że będę grał na basie przyszło nie wiadomo skąd. Do dziś
nie pamiętam jak to było, mimo że było to mniej więcej rok temu. Przedtem
w ogóle nie interesowałem się muzyką od strony instrumentalnej, byłem
jedynie odbiorcą i to bardzo ograniczonym (słuchałem chyba tylko 3
zespołów). Na początku poznawałem instrument i uczyłem się grać z
tabulatur czegokolwiek, aby to tylko miało sens. Spodobało mi się,
zacząłem się wciągać, poznawać techniki i uczyć coraz więcej. Całymi
dniami chodziły mi po głowie basowe melodie. Popadłem w nałóg w którym
jestem do dziś, mianowicie stukanie palcami linii basu na zwykłych
przedmiotach, najczęściej w szkole, gdy nie widziałem gitary. Wtedy
nadeszła wiosna, a wiosną młodzi ludzie zaczynają robić nie do końca
poważne rzeczy. Działo się dużo, a czasu na ćwiczenie było coraz mniej.
Starałem się, nieraz na przekór kumplom zostawałem w domu i ćwiczyłem.
Jestem z tego dumny, bo potrafie się przy czymś uprzeć i zostać na swoim. W
wakacje wbrew pozorom ćwiczyłem bardzo dużo, zachaczyłem o klang,
zacząłem się uczyć nut nad którymi pracuje do tej pory. Wszysko zdawało
się rozwijać w zawrotnym tempie ku dobremu. Jednak z nowym rokiem szkolnym
przyszła jakaś taka handra i zmęczenie. Grać mogę tylko w weekendy bo
mieszkam w internacie, ale martwi mnie to, że gra przestaje mi dawać takiego
kopa. Brak tej frajdy za każdym razem kiedy się bierze instrument do ręki i
zarzuca na ramię pas. Martwi mnie ta sytuacja. Absolutnie nie wierze w to, że
mógłbym tak po prostu odstawić grę. Jednak nie wiem czy to tylko tymczasowy
kryzys. Przecież gram tylko rok…
Powiedzcie mi co ja mam o tym myśleć, bo mi to nie daje spokoju…
I sam sobie tak grywasz czy w zespole?
Jak sam to skołuj zespół – jest o wiele fajniej.
1. zespół, 2. zrób sobie dłuższą przerwę, po tym zawsze fajnie jest
wrócić.
Graj a nie pi…dol!!!!!
Spróbuj czegoś innego (na basie) Grasz rocka, siądź do reggae/ grasz jazz
siądź do metalu, skocz na głęboką wodę w coś zupełnie innego, potem do
swojego grania wrócisz świeży i z nowymi doświadczeniami.
Tak jak ktoś wyżej zaproponował. Znajdź kapelę 🙂
mam podobny problem, tylko, że w moim przypadku jest to spowodowane basem,
który już nie spełnia moich wymagań brzmieniowych. Jednak zawsze gdy idę z
nim na jam session, czy gram z zespołem, to sytuacja kompletnie się odwraca.
Jest mega radość i zapał do gry. Gdy wracam do domu to te uczucia opadają.
Zespołu nie mam, chociaż możliwe jest że mieć będę, nic specjalnego ale
skoro mówicie że zespół to najlepsze lekarstwo… Rozwiązanie Muzza mimo
swojej prostoty jest bardzo motywujące:) Naprawdę będę musiał się obudzić
i zacząć żyć bardziej
Ja mam czasami tak, że p[rzez dwa tygodnie nie biorę basu do ręki.
Tylko po to żeby potem mieć wielki kambek 😉
Nie ma się co przerażać – nie pograsz tydzień, to Ci zacznie basu brakować
i zaczniesz znowu. 🙂
1 im więcej grasz, tym bardziej się wciągasz
2 może nie traktuj ćwiczenia jako obowiązek – „powinienem ćwiczyć”
3 słuchaj dużo muzyki
4 idź na dobry koncert – to zawsze nakręca
tyle mi do głowy przyszło, no i oczywiście to co Muzz napisał to przede
wszystkim 😀
bez zbędnej filozofii
EDIT:
zakwas:
dokładnie, faszeruj się przez ten czas jeszcze jakąś mocno basówą muzyką
to nie wytrzymasz długo bez instrumentu
na próby zespołu jeżdżę 100 kilometrów i gdyby nie finanse to grał bym
częściej. Marazm w graniu… co zrobić każdy ma chwile załamania. Jak to
mówi mój dobry kumpel „heja siup i do przodu”
gra w domu to jak oglądanie pornoli, gra z zespołem to jak seks grupowy…
możesz zawsze zacząć od poćwiczenia z kimś żywym – perkusja, gitara,
czyli po bożemu… nie muszę kończyć? 😉
heh… dzięki koledzy;)