Gdybym był bogaty…
… kupił bym sobie MM Stingray-a i to nie na raty.
ale nie jestem. W dobie kryzysu z mojej pracy ledwo da się wycisnąć na
opłacenie lutnika, a Basię (i to z najniższej półki) musi mi kupować
koleżanka małżonka.
Od siedzenia i narzekania zazwyczaj nie przybywa. A gdyby tak zamiast poważną
pracą zająć się jakimś łatwiejszym sposobem zarabiania? Oczywiście
legalnym. Już starożytni Apacze mawiali, że lepsze deko handlu niż kilo
roboty.
Pomysł handlowy nasunął mi się w trakcie poszukiwań korzeni mojej Adelity.
W Chinach jest ponad 800 firm i firemek produkujących gitary basowe. 3/4 z
nich robi „jazzbasy” o takim kształcie i elektronice. A zatem która z nich?
Skoro Adelita jest najtańsza – to trzeba było przeszukać ofertę tych firm i
też wybrać z nich najtańszą.
Pomocą posłużyła stronka:
www.alibaba.com/countrysearch/CN-suppliers/bass_guitar.html
Wprawdzie nie ma na niej cen, ale za pośrednictwem tego portalu można wejść
na strony producenta, a w razie wątpliwości wysłać maila z zapytaniem
handlowym do kogoś z danej „firmy”.
Efektem poszukiwań jest gitara Jixing Nature JB 11. Na
dodatek dowiedziałem się, że: „Tak, możemy nałożyć na zamówione gitary
logo „Futrzak de Luxe”. Wyjdzie to ok. 0,75 USD za sztukę”. Robią tych
„natur” 3000 sztuk na miesiąc, tzn. setkę dziennie. Prawdziwa taśmówka ;),
zwłaszcza, że to tylko jeden z kilkudziesięciu ofetrowanych przez te
fabryczkę instrumentów.
Przy większym zamówieniu zabawka kosztuje 27 USD za sztuke. Do tego dochodzi
cło: 25 proc = 6,75 USD oraz transport loco Gdynia (wg.
www.drobnicamorska.pl
przy 60 gitarkach – 160 USD, zatem 2,67 na łeba). Podsumowując – mamy 36,42
USD co według
www.bankier.pl/inwestowanie/waluty/narzedzia/kalkulator_walutowy/
po kursie na dzień 30.01.2010 daje 105, 92zł.
Dodajemy „bonusy”: 3 kostki (1,50), pasek i ortalionowy pokrowiec (też
chińskie wraz zakupem, cłem i transportem wyliczonym j.w – 8, 63zł razem),
kabel dwumetrowy (w hurcie 7,50). Razem 17. 63zł.
Łącznie 123,55. Do tego vat (na gitary 7% czyli 8,65). Voila. Gitara
gotowa do sprzedaży kosztuje nas 132, 20zł.
Jeśli ktoś ma dryg w rękach i nieco mniej kasy może zamówić gitary w
częściach i sam je składać. Wówczas kosztuje to 19 USD za sztukę. I cła
nie ma. Dochodzi zaś robocizna (najlepiej poszukać na Wolumenie lub w Rzgowie
jakiegoś Kitajca, któremu znudziło się handlowanie bielizną). Reszta
składników pozostaje bez zmian.
Wystawiamy na Allegro (co zmniejsza koszty składowania i sklepowania) jako
superhiperokazja z bonusami. Przebijamy konkurencję wystawiając po 264,40. I
tak mamy zarobek 100 proc. Gitarki chwilę schodzą (obserwując allegro – przy
liczbie potrzebnej aby zarobić na MM Stingray – może to potrwać trzy
miesiące. Ale normalną pracą przez ten okres można zarobić tyle, że
odłoży się na Adelitę, no może na używanego Corta).
Przy okazji: Na „alibabie” można też zakupić każdą gitarę na sztuki. Ale
„jednorazowo” się zupełnie nie opłaca. Koszt 1 szt. tej akurat gitarki
rośnie do 64.95 USD. To by było jeszcze do wytrzymania, gdyby nie fakt, że
morzem jednej sztuki wysłać się nie da (chyba, że się ma marynarza w
rodzinie), a jedyną opcją jaką daje „alibaba” jest kurier EMS, co trwa
szybciej [do 5 dni] jednak trochę kosztuje. Do Polski 610.59 USD. Razem mamy
675.54 dolców
Poczułem się zatem dowartościowany. Moja Basia nie jest taka zła, skoro
jest tyle warta. Mam coś warte ponad 675 USD. Za 1965zł (to po dzisiejszym
kursie) na Allegro mógłbym kupić Ibaneza SR 505.Ale jeszcze bardziej
dowartościowuje mnie to, że nie zapłaciłem za to ani grosza 🙂
Wróćmy do marzenia o Sting Ray-u. To wszystko wygląda tak pięknie, że aż
nie może być prawdziwe. Być może, gdybym miał wykształcenie 4-klasowe –
rzuciłbym się w ten interes bez wahania (i zapewne dobrze na tym
wyszedł).
Ponieważ niestety kończyłem, nie wiem po co, nieco więcej szkół – od razu
zacząłem rozważać tysiące możliwości i snuć przewidywania. Raczej
czarne. Bo przecież na takiego przedsiębiorcę czyha wiele pułapek.
Począwszy od tego, że kitajce mogą wziąć pieniądze i rozpłynąć się w
powietrzu. Albo na statek wiozący akurat moje gitary – napadną somalijscy
piraci. A największa pułapka jest taka, że na ten prosty pomysł wpadło
już tysiące ludzi. Za duża konkurencja. Aby w takiej się utrzymać trzeba
być cynikiem bez skrupułów. Trochę mi do tego brakuje.
Może by jednak próbować zarobić siląc się na oryginalność. Jedna z
włoskich firm za drobną dopłatą (45 USD) oferuje gitarę w wesji
„znoszonej”. Powyższa dopłata to „jedynie” 1/5 ceny gitary
„nieuszkodzonej”.
Co ciekawe – gitary te powinny nas zainteresować , bo mają dechę
produkowaną z drzewa basowego (basswood). Żartowałem, oczywiście. Basswood
to ścinka lipowa, a zatem gitara jest klasy Adelity. Jednak za nazwę „Fuel
Italiana” trzeba dać nieco więcej niż za jakąś Adelitę. Więc jakby idąc
tym tropem te tanie chińszczyzny „z-worn-ić” i dodać 1/5 ceny tj. 55zł –
to już zarobek byłby nienajgorszy nespa?
Innym, nieco droższym pomysłem „uzdatnienia” tejże włoskiej gitary za 170
USD jest… nazwanie jej „Hendrix” i … wydłutowanie na desce płaskorzeźby
przedstawiającej popiersie Hendrixopodobnego gitarzysty.To już jest jednak
„robótka ręczna” , zatem taki hand made Hendrix Fuel kosztuje już 580 USD.
Zarobek świetny – tyle, że ja mam ręce stworzone do grania a nie do
dłutowania.
Ech, o StingRayu będę mógł tylko marzyć. Chyba, że za parę lat
Chińczycy wypuszczą tanie podróbki, i będzie można wśród nich trafić na
jakąś możliwą.
Zdjęcia przedstawiają gitary zwykłe, ale rzeczona firma oferuje też basy w
tych formach
82 komentarze
Możliwość komentowania została wyłączona.
Fajny pomysł :O Ja bym nie potrafił tak oszukiwać ludzi.
to nie oszukiwanie – to czysty biznes 😀
kosic kase od frajerow/ludzi co się nie znaja/ludzi którzy wiedza co to a
jednak to biora (to jak w McDonaldzie)
E tam – sprzedajemy jako „zestaw do samodzielnego montażu” i mamy jeszcze
więcej chętnych! 😀
Pomyłka. Basswood to niejaka lipa amerykańska. Gdzieś w czytelni masz nawet
słowniczek mojego autorstwa :]
wybacz, o przezacny.
Meine Englischkentnisse ist sehr schwer [Deutschkentnisse auch :].
Dzięki za sprowadzenie mnie ze złej drogi (choć co lipa, to lipa – widać to
pod zdrapanym niebieskim lakierem opisywanej gitarki ;). W przyszłości jako
basowy neofita nie omieszkam skorzystać ze słowniczka przed
nabazgraniem czegokolwiek 😉
Ja też. I dlatego to co wyżej to są takie luźne dywagacje, a ja zamiast na
Stingu czy Rickym ćwiczę na tym, na czym ćwiczę 😉
basswood nie jest zły. np. Fendery Aerodyne mają korpusy z basswoodu, a złe
to basy nie są.
futrzaku jestem pod wrażeniem twojego „wejścia smoka” w basoofkowe blogi 😀
czekam na więcej i już wrzucam do rss readera adresik
Dobre, he, he…
Nie kupuj MMa, tylko ciągle go pragnij i pisz, PISZ!!! (bo fajnie się
czyta!)
W sumie to niby oszustwem to nie jest, ale jakoś nie mógłbym w oczy
kupującemu spojrzeć.
Od czasu do czasu zdarzy mi się kupić jakiś chiński badziew (myli mnie
szczególnie adres polskiego producenta na opakowaniu, który jest tylko
dystrybutorem) – jakoś się nabiorę na logikę typu:
– przedłużacz 4 gniazdowy z bolcem zerującym 5 m kabla – 11zł. Co się
może w takim ustrojstwie zepsuć, toć to w końcu tylko kabel, kilka styków
i plastiku.
– latarka – co tu się może zepsuć?.
– śrubokręty – może stal słaba ale kilka wkrętów się wkręci i
wykręci
itd.
efekt:
– przedłużacz po tygodniu nie działa, a dostać się do wnętrza szans nie
ma bo to odlew.
– latarka – urwał się kawałek metalu przewodzącego w środku, nie do
naprawy.
– srubokręty – się połamały, nie mówiąc o tym, że się „stępiły” i nie
odkręciłem żadnego wkręta.
Zawsze mnie zastanawia jak ktoś może produkować coś, ze świadomością że
to jest gówno totalne? Poświęcić swój czas na zrobienie czegoś co nie
działa i jeszcze wciskać to ludziom?
Zaręczam Waści, nie tylko Waść się nabierasz. Byłem kiedyś u kolegi,
który maniakalnym wielbicielem przeróznych gitarowych FX-ów jest. Żadne tam
Behringery czy Dimavery, a wysoka półka: Bossy, Line6 itp.
I co pan powiesz: oglądam sobie toto dokładniej, a tam jak byk (faktem, że
maciupkimi literkami i w mało widocznym miejscu): „Designed in USA. Made in
China”. Kolega to kupił nie na necie z czwartej ręki, ale u autoryzowanych
dealerów – płacąc dość sporo. I jest przekonany, że ma hamerykańskie
oryginały. Na razie nie wyprowadzałem go z błędu, bo wpadłem na pewien
zwariowany pomysł, a do tego potrzebuję zadowolonego kumpla. Właśnie tego
kumpla.
A jak chcecie mieć od poniedziałku zepsuty humor to obejrzyjcie sobie
dokładnie np. wasze aparaty cyfrowe. Nawet jeśli noszą dumne nazwy Sony czy
Nikon.
Pół biedy zresztą, gdy kończy się na usterce przedłużacza za 11zł (mam
nadzieję, że bez większych konsekwencji się obyło). Gorzej, jeśli tak jak
inny mój znajomy, wyląduje się na gastrologii po zjedzeniu chińszczyzny z
budki. Ponoć z zabawkami dla dzieci „made in China” też trzeba uważać, bo
barwione są toksycznymi barwnikami, a dziecko jak to dziecko – często pakuje
sobie toto do buzi.
Jestem bowiem w stanie zrozumieć, że podróbka jakiegoś urządzenia może
być przy masówce trudna, zwłaszcza, że takie przedłużacze robią
zazwyczaj chińscy więźniowie, czyli siła niewykwalifikowana, lubiąca na
dodatek czasem mścić się za uwięzienie niestarannym wykonaniem pracy ;).
Gitary czy optyka w aparatach wymagają już wyższych kwalifikacji składaczy
– więc tu mamy większą szansę trafienia na coś niezgorszego. Niemniej jak
można – mając najlepszą kuchnię na świecie – spatałaszyć ją? Chyba na
tej zasadzie jak to pisał kiedyś Makłowicz, że „chińską kuchnią”
zajmują się u nas nie chińscy kucharze, ale Wietnamczycy zwolnieni z pracy w
stoczni w Rostocku.
Skoro znajdzie się ktoś, kto za to zapłaci? To naprawdę nie jest trudno
ogarnąć.
Co śmieszne, często polskie produkty przewyższają jakością te markowe,
ale robione w Chinach, a kosztują podobne pieniądze (vide rodzime buty Wojas,
a jakiekolwiek adidasy, najki i inne szjety).
Dobrze, że na buty z chin jest cło antydumpingowe :]
Ten ktoś akurat nie zapłacił za totalny bubel, tylko za to co ten bubel
udaje.
Przykładowo – kupujesz długopis jednorazowy, ze siedem centymetrów atramentu
we wkładzie widocznym pod przezroczystą obudową. Po wypisaniu 0,5 cm wkładu
długopis przestaje działać.
Gdyby producent tych długopisów nazwał je: „długopisy dwudniowe” i opisał:
„wydajność – jedna strona A4” byłoby to uczciwe. W przeciwnym razie jest
jest to sprzedawanie złudzenia, że towar jest inny niż w rzeczywistości z
pełną tego świadomością.
Głównie chodzi mi o to, że jeżeli ja coś komuś sprzedaję, wykonuję
usługę to jest dla mnie istotne, że towar, bądź usługa jest wykonana
rzetelnie. Może jestem nietypowy.
Kurde, chciałbym taką gitarę do samodzielnego montażu 😀 za mniej niż 100
zł.
Może zbierzemy 100 osób i kupujemy? 😀
Baybus. „do samodzielnego montażu” – owszem – to prawda, natomiast czy to co z
tych części zmontujesz będzie zasługiwać na miano gitary – tego już nie
wiem. 😉
Nie każdy ma takie głupie szczęście jak ja, że za zbliżoną cenę
otrzymuje coś chińskiego, ale dość porządnego, coś co gra w miarę już
po trzech godzinach grzebania w elektronice.
futrzak – to już lepiej jakiegoś DEFILa kupić 😀 albo jolane 😀
@Kapral: słyszałem różne opinie o Wojasie. może jakieś felerne
egzemplarze, ale przy tych cenach nie powinno takich być 🙂
Oj tam oj tam. Boss zawsze był kitajski, tylko że w latach 80 robili go w
Japonii, dalej Taiwan, teraz chyba Chiny. Może to i dobrze – jeszcze nie
słyszałem amerykańskich gratów, które skopiowały by „zimne” brzmienie
Rolanda/Bossa.
Aparaciki cyfrowe to jest nic.
Obejrzyjcie sobie Hammonda XK-1.
Wygląda jak Hammond, GRZMI jak Hammond, kosztuje jak Hammond, a robiony w
chinach 😉
Absolutnie mi to nie przeszkadza. Jakość wykonania i brzmienie po powala mnie
za każdym razem jak go słyszę – czyli co środę. I nie słyszałem jeszcze
klawisza nie będącego Hammondem, który by zagrał lepiej od XK-1. Wszystkie
syntezatory, elektryczne piana za 9 – 15 klocków wymiękają przed budżetowym
hammondziakiem :] Jestem ciekaw co będzie się działo jak klawiszowy
zdecyduje się na upgrade do XK-3 :>
A ja tam lubię sobie czasem wszamać. Takie danie ma dodatkową porcję
egzotyki – „przeżyję, czy nie?” … czuję się jak Indiana Jones prawie czy
inny tomb raider 😀
E tam. Nie wszystko, co składane w Chinach jest złe. Trzeba też sobie jasno
powiedzieć, że konsumenci nie są bez winy. Gdy pierwsze zakłady przenoszono
do Chin i dzięki temu koszono cenami konkurencję jakoś to nikomu nie
przeszkadzało. Teraz nagle wielkie larum…
Co do aparatów cyfrowych – DSLRy Canona nadal NIE są robione w Chinach.
Jakoś nie przekłada się to na kilerską jakość względem konkurencji 😀
Po pierwsze – nie kupowałem, tylko zostałem tym uszczęśliwiony ;). I nawet
trafiło się nienajgorzej.
DEFILa mam „klasyka” (i wystarczy, zwłaszcza, że z basem DEFILa mam niemiłe
skojarzenia – urwał mi kiedyś łapę ;). To było dawno, ale tak
„skutecznie”, że do dzisiaj pamiętam.
Jolana? A po co? Jak mi się bas spodoba to chyba lepiej będzie mieć jeden
porządny niż dwa kiepskie, nespa?
A na swoją chińszczyznę po tym jak kumpel wyregulował mi elektronikę nie
narzekam. No może trochę ponarzekam: paluchy mnie pobolewają, bo za dużo
ćwiczę 😀
wiesz, ja na swoja Jolane i DEFILa ( w szczegolnosci jednego) tez nie narzekam
i jestem b zadowolony.
Wszystko zależy od osobistych preferencji, chociaż moim zdaniem można
utrafić nawet często dwa zajebiste instrumenty zamiast
jednego porządnego. Czekam na paczkę, może będę miał
drugi zajebisty instrument za grosze, mam już jednego DEFILa, który spokojnie
może sobie stać wśród fenderów (Aster Bass, bez loga, i kształtem
przypomina i pałerem gniecie:D )
A tak apropo, jakby ktoś miał ten model DEFILka, to z chęcią bym wykupił
za parę(naście) bro :]
Wszystko fajnie pięknie – tylko znając realia współczesnego rynku taki sam
artykuł mógłbyś napisać o tym swoim Stingrayu. Z tego co bowiem piszesz
czysty zysk na tych chińczykach po odliczeniu kosztów produkcji, transportu,
użytych materiałów to co najmniej 100% ich ostatecznej ceny. Czyli kupujący
płaci 300 za coś co warte jest dajmy na to 100zł. Przejdźmy do Music Mana,
o którym tak marzysz. Weżmy np jakiś model za 10tys PLN. Daję sobie rękę
uciąć, że koszty materiałów użytych do jego produkcji nie przekraczają
tysiąca. Pozostałe 9tys to zapłacenie amerykańcom za robociznę (a pewnie
Ci amerykańcy składający gitary z MM to portorykańce lub inne meksykańce),
opłacenie zamontowanej elektroniki (na której też pewnie czysty zysk to
jakieś 500%), koszty transportu no i najważniejsze – marka czyli znaczek:)
Mimo wszystko chyba lepiej wyrzucić w błoto 150zł (100%wartości) niż 9tys
zł (900%wartości). W życiu nie kupiłbym tych przereklamowanych ORYGINALNYCH
gitar Z USA za 10 i więcej tysięcy PLN. Trzeba kierować się rozsądkiem. Za
połowę tej kwoty można zrobić sobie gitarę u dobrego lutnika, z tego
samego drzewa, z tymi samymi flakami i akcesoriami. Albo kupić naszego
Mayonesa za 3-4 tys, który jakością na pewno nie odbiega od tych „cudnych”
amerykańców o te 6tys. Mam tu na myśli to, że skoro taki MM potrafi być
trzykrotnie droższy od Mayo – nie jest w stanie być trzy razy lepszą
gitarą. Ja miałem w ręku oryginalnego Fender Jazz Bass z Usa i nie
widziałem jakiejś kolosalnej różnicy w jakości i brzmieniu między nim a
mayonesem – a skoro tak to po co przepłacać?
nie wiem co ludzmi pomstujacymi na drogie graty…
nie kupisz sobie porsche, bo kupisz sobie poloneza, bo to 100% wartosci, a
porsche to 900%? Przyziemniej? Nie kupisz sobie powiedzmy saaba/volvo, tylko
kupisz daewoo, bo i to jezdzi i to jezdzi a daewoo to mniej placenia za
znaczek?
Inaczej?
Kupisz sobie reczny mlynek do cukru zamiast kupowac cukier puder w torebce?
https://basoofka.net/blog/18459,klub-taniego-wiosla/ – tu jest dużo na ten temat
i ogólnie to możemy dziękować sfałszowanym wyborom w 47 (komunizm),
szwedom (niejako pierwszy rozbiór) i podziale europy w XVI wieku (bieda), że
zawsze będziemy pomstować na rzeczy oryginalne, dobre i sprawdzone, KTÓRE
nie są luksusem aż takim w krajach rozwiniętych.
nie mowie o Mayonesie, bo przeciez te basy nie sa zle, glownie się przyczepiam
do tego:
nie wiem, zazdrosc jakaś glupia, czy co?
zawiść?
nienawiść i pocahontas!
sam takiego wiosła nie mam i pewnie jeszcze długo miał nie będę, ale
mówił, że to zło też nie będę.
Bez urazy – ale chyba mało basów miałeś w rękach skoro piszesz takie
rzeczy. Ja zadam Ci tylko jedno pytanie – gdzie znajdziesz lutnika, który
zrobi mi taki instrument jak Ken Smith (KS od dawna manufakturą lutniczą już
nie jest)? Jeśli wskażesz takowego, który tego dokona będę wdzięczy 😉 A
jeśli zrobi to za takie pieniądze jak piszesz to zamawiam na bank 😉
Jeśli miałbyś w ręce dobrego Fender a nie tylko oryginalnego było by
łatwiej zrozumieć różnicę.
Ps. Nie uważam, że jeśli instrument nie kosztuje 10k jest zły. Pracuję
teraz nad starym jazzem Tokai – cena ok 2k – brzmieniowo zjada większość
oryginalnych współczesnych Fenderów o MM już nie wspominając.
Jednakże ja chcę Ken Smitha i nie ważne ile kosztuje 😉
Azaliż nie piękniej jest mieć Adelitę i marzyć o MM Stingray 4, niż np.
odwrotnie?
A ja naprewdę nie miałem zamiaru wywołania wojny pomiędzy właścicielami
taniej chińszczyzny i drogich wioseł.
No bo jeśli na przykład ktoś ma Basię za 15,000 i przy tym brzdęka sobie
na akustyku za 119zł to jego wybór (i ma do tego prawo – podobnie jak ja
mając klasyka za 9,500 brzdąkam sobie na Basi za 280zł)
Solartron,
ponoć ten facet:
http://www.bas-extravaganza.nl/?setlang=EN
przechwala się, że podrobi wszystko co tylko leżało koło basu.
jednakowoż jest nieprawdopodobnie drogi, ale jak dla Waści cena nie gra
roli… to kontakt jest na w/w stronie 😉
@futrzak – podrobić to i u nas w kraju można na najwyższym poziomie –
równie drogo ;). Problem w tym, wygląd mnie nie interesuje 😉 a brzmieniowo
nie słyszałem, żeby ktoś się choćby zbliżył.
oryginały jak widzę nie takie drogie:
http://www.basscentral.com/2003/ken_smith.shtml
najdroższa szóstka – 5200 USD. Widywałem już droższe basie
Niestety nawet ceny używanych są bardzo wysokie – ok 6-7 tys. co optymizmem
mnie nie napawa ;(
@futrzak na nowe nawet nie patrzę ;P
6000zł za dobry bas to nie jest dużo.
jeśli kogos stac na bas za 20000 tysiecy i uwaza, ze mu będzie odpowiadal – to
niech bierze i się cieszy.
Po to mamy rozne przedzialy cenowe i mozg, żeby z tego korzystac.
ja tam się przekonalem do wyrobow lutniczych. ale logo Fender to logo Fender 😀
fajnie mieć.
a moja wypowiedź wcale nie miała na celu szykanowanie drogich instrumentów
jedynie uświadomienie, że te wszystkie wielkie amerykańskie manufaktury
działają podobnie jak te chińskie – mam tu na myśli relację pomiędzy
kosztami wykonania instrumentu a ostateczeną ceną. I upieram się przy swoim
– ceny owe nie są adekwatne do wartości, bazują jedynie na tym że rynek ów
jest bardzo niszowy. Gyby np weszła ustawa, że każdy obywatel zobowiązany
jest do posiadania 5 gitar i wszystkie najlepszej jakości to po jakimś czasie
konkurencja na rynku sprawiłaby, że Stingraya czy Fender from USA kupiłbyś
bracie za nie więcej niż 5 tys PLN bez żadnej straty jakości. To po prostu
realna cena takiej gitary i to z całkiem niezłym zyskiem dla producenta
rzędu kilkudziesięciu procent a nie kilkuset jak teraz… I tylko o to mi
chodziło, że skoro przeciętna marża na wszelkie wyroby przemysłowe we
współczesnym świecie waha się w przedziale 20-50% (np taki jogurt za 0,75)
to nie mogę się pogodzić, że w przypadku profesjonalnych legendarnych gitar
jest to jakieś 200-500%.
tu masz rację, że nie wszystko złoto co się świeci 😉
ale dopóki za koncert niejakiej Dody ludzie chcą płacić po 150zł, dopóty
to coś z kalkomanią Fender na główce będzie kosztować 5, 000zł, a nie
1,000 (które jest warte).
Mimo, ze będzie gorsze od jakiegoś NoName (lub marki ale mało znanej) za
1, 500zł
Jednocześnie jogurt nie podrożeje na 7,50, bo by go wtedy nikt nie kupił i
by się zepsuł.
Ale (pewnie znów podpadnę 😉 – to dobrze, że Chinole tanio podrabiają
gitary. Wyobraź sobie co by to było, gdyby nie było chińszczyzny.
Wspomniane Fendery skoczyłyby na 40, 000zł, bo ich ilość na rynku by się
nie zmieniła, ale za to liczba chętnych do zakupu by wzrosła. Zaś zdolni
młodzi basiści w Polsce katowali by palce na DEFILach (które też zresztą
byłyby do nabycia za 3,000 sztuka – bo podaż by nie wzrosła, a popyt – i
owszem) lub pseudolutniczych odrzutach za 5,000 😉
Tak już było w naszym jakże pięknym kraju. W szalonych latach 60, 70 i 80.
Ja podziękuję.
Panowie, obaj wypisujecie straszne farmazony.
Za jakość ZAWSZE się płaci. I zawsze w tej cenie zawarta jest Cena Jakości
i Cena Dobrej Marki. Czasem jeszcze (jak w przypadku fendera) jest jeszcze Cena
z Kosmosu, którą wymyślił sobie dystrybutor.
Powtarzam jeszcze raz:
ZAWSZE DOSTAJESZ TYLKO I WYŁĄCZNIE TO, ZA CO PŁACISZ.
Nie da się kupić czegoś, nie płacąc za to.
Nie da się kupić jakości w gitarze basowej za 150, 200, 500 ani nawet 1000zł.
Ale grajcie sobie na czym chcecie.
da się. ale będzie to jakość wprost proporcjonalna do ceny 😉
O ująłeś to jeszcze lepiej niż ja. Właśnie to chciałem napisać 🙂
Hehe, pan Wróblewski robi i sprzedaje sam.
Kupując Merliny nie płacisz pracownikom, nie płacisz za pomieszczenie –
fabrykę, nie płacisz hurtownikowi, nie płacisz sprzedawcy.
GMRy za granicą są 3-4 raza droższe niż w Polsce, nie różnią się przy
tym niczym.
Po prostu w cywilizowanym kraju można sprzedawać dobry produkt po wyższej
cenie niż w Polsce.
Zdziwiłbyś się gdybyś za ile poszedł najdroższy znany mi egzemplarz
standardowego Bassforce 😉
Ale są to wiosła, które śmiało mogą konkurować z zagranicznymi gitarami
w tej samej cenie.
Więc czemu niby mają być tańsze?
Wbijcie sobie do głowy, że towar się produkuje i sprzedaje nie po to, żeby
się opłacało, tylko po to ŻEBY ZAROBIĆ!
No i właśnie o to mi chodziło, po co mam wydawać niebotyczną kasę za
identyczną rzecz, skoro przy odrobinie szczęścia mogę kupić dokładnie to
samo za np ćwierć ceny tej niby markowej? Wolę, żeby taki Wróblewski
zarobił na mnie 100% niż 40 ludzi każdy po troszku. A to drwal, który
zetnie olchę, stolarz, który ją potnie na deski, lutnik który z tej deski
zrobi korpus potem wszystko poskleja w kupę, następny który zamontuje
elektronikę, kierowca który zawiezie do hurtowni w której za móją kasę
opłacą rachunki za prąd, potem transport promem przez atlantyk, następna
hurtownia, dystrybutor na Polskę, sklep będący przedstawicielstwem np Fender
w Polsce i tak można wymieniać bez końca a to wszystko wliczone jest
przecież w cenę gitary. Jak się ma głowę na karku to można to obejść –
poszukać np w Polsce producenta, który ma manufakturę nieopodal lasu
olchowo-palisnadro-klonowego, znajomego drwala i stolarza, dobrze by było
żeby to było w olsztyńskim obok domu Wróblewskiego – i wten sposób
miałbyś gitarę marzeń za 3 tys złotych mającą pod sobą wszystkie te
Fendery i MusicMany. I tylko o to mi chodzi – że cena w/w legend jest
niewspółmierna do ich rzeczywistej wartości nawet biorąc pod uwagę ich
jakość i markę.
Ja właśnie podążam tym tropem, już zamówiłem pickupy w Merlinie, w
zasadzie z mojego Stagga BC300 zostanie tylko korpus i gryf – jak już wszystko
złożę do kupy to zamieszczę tu jakieś próbki pod innym nickiem i będę
udawał wszystkie najlepsze gitary świata i pewnie nikt się nie kapnie, że
to wszystko robi Stagg BC300. A Ty Mazdach pewnie sam będziesz chciał go ode
mnie kupić za 10 tysięcy jak mu przykleję amerykańską flagę… 🙂
ok to czekamy na dobre i rzetelne próbki tego stagga.
Poza tym kolega jak pisze to pretensjonalny i zaczepny ton niech sobie daruje,
będzie estetyczniej.
Wracając do tego co piszesz… Sugeruję odwrócić ten medal na drugą
stronę.
Nie zaprzeczalną i fundamentalną zaletą MM czy Fenderów jest ich obieg i
zbywalność na rynku wtórnym, czego nie można powiedzieć o „Foderach z
pracowni Wróblewskiego”.
To o tyle zaleta, baa nawet nadrzędny atrybut „marki” że muzycy lubią
zmieniać gitary, nagłośnienie czy to ze względów na poszukiwanie własnego
brzmienia/pozbycia się rutyny/dla inspiracji.
Także czekam na wpuszczenie „Fodery od Wróblewskiego” na Allegro, kiepsko jej
wróżę co do zbywalności
Nie będę chciał. Mam już jedno amerykańskie wiosło za 10 tysięcy, na
razie wystarczy.
Gdybyś sprzedawał jakiegoś eltrona (ale lampowego, albo przynajmniej dopisz,
że jest lampowy) z logiem ampega to się skuszę, bo bardzo lubię ampegi
😉
Wiesz, sprawa z drogimi markowymi gratami sięga znacznie głębiej niż
jakość i brzmienie.
Ja chciałem mieć akurat takie wiosło, więc zamiast szukać czegoś co nie
będzie tym co chcę wolałem po prostu wysupłać kasę i kupić.
Bo jak ktoś chce brzmienie Stingraya, albo Jazz Bassa to owszem – kupno
MusicMana czy Fender będzie pójściem na łatwiznę bo taki sound da się
znaleźć gdzieś indziej – i taniej.
Ale jak ktoś chce mieć MusicMana Stingraya albo Fender Jazz Bassa…. to nie
znajdzie tego nigdzie indziej.
No i wreszcie wiadomo o co chodzi 😉 Stag + Merlin= brzmieniowo wiosło za 10
patyków. Powodzenia życzę i czekam na jakieś próbki – nawet pod nowym
nickiem na tym forum nikomu kitu nie wciśniesz 😉 Jak już troszkę pograsz na
basie to zrozumiesz, co napisałeś – a na razie idź lepiej poćwiczyć 😉 –
lepiej Ci to zrobi. Ja już idę 😉
Tak dla Twojej informacji są instrumenty, które wszyscy wspaniali lutnicy
chcą skopiować i wymądrzają się jak to zrobić – a jak przychodzi co do
czego wychodzi mniejsze lub większe . . . gówno (przepraszam za wyrażenie).
świetnie! czyli do wymiany pozostał Ci tylko korpus i gryf!:D
Widzę że niektórzy traktują moje wypowiedzi tutaj śmiertelnie poważnie,
widocznie będę musiał zacząć robić jakieś znaczki interpunkcyjne, żeby
co niektórzy domyślili się, że w danej chwili ironizuję albo celowo
przesadzam. Np – „…najlepiej znaleźć producenta w pobliżu lasu
olchowo-palisandro-klonowego [[[ uwaga !!! zabarwienie ironiczne !!!
]]]…”
Solarton – dla Twojej wiadomości – to co tu powypisywałem traktuj z
przymrużeniem oka, moje herezje i niewątpliwa przesada mają na celu jedynie
poprzeć moje racje.
Na marginesie – gdybym wygrał w tej chwili na loterii np. 10tys i mógł
przeznaczyć na co chcę jeszcze dziś kupiłbym Sandberga California PM active
w kolorze sunburst.
Chcesz, żeby Twoje wypowiedzi traktować z przymrużeniem oka a Twoje racje
poważnie? Gdzie tu logika? Po co zatem wypisujesz tu swoje przemyślenia,
skoro sam nie traktujesz ich poważnie?
Tak podsumowując mam takie pytanie – ile miałeś w życiu naprawdę dobrych
instrumentów w ręce (i cena nie gra tu roli), że wcześniej zaproponowałeś
kilka autorytatywnych elaboratów. Mam nadzieje, że to nie tylko Twoje wizje,
ale co najmniej 15 lat instrumentalnej praktyki – bo momentami aż tak
sugestywne były Twoje wnioski. Jeśli tak nie jest to rzeczywiście powinienem
Twoje posty traktować z przymrużeniem oka 😉
Ale oczywiście nie mam nic do Cibie, chciałem zwrócić jedynie Twoją uwagę
na to co piszesz, bo często mocno koloryzujesz – a przejaskrawienie zdrowe nie
jest 😉
Oczywiście zaraz po tym stagu życzę Ci Sandberga – bo to dobre instrumenty
😉
Dobrze użyta przesada często pomaga wyjaskrawić subtelną różnicę komuś
kto jej nie dostrzega. Używanie niepoważnych metod do obrony danej racji nie
powoduje, że od razu owa racja staje się niepoważna. Myślę, że jedynie
brak dobrej woli sprawia Ci problemy w zrozumieniu o co mi chodzi i dlatego
generalizujesz.
Jeśli chodzi o doświadczenie w temacie, pewnie się zdziwisz ale nie jestem
początkującym basistą. Mam 34 lata a przygodę z tym instrumentem zacząłem
w wieku lat 18tu gdy znalazłem na strychu DEFILa Orlika – pozostałość po
karierze mojego ojca w muzycznym zespole studenckim. Z kolegą założyliśmy
zespół, a że była to już połowa lat 90` mój sprzęt wywoływał euforię
niekoniecznie w najlepszym tego słowa znaczeniu. Po roku więc z pomocą
finansową ojca kupiłem od pewnego grajka weselnego używanego Fender
Precisiona dokładnie takiego na jakim grał Roger Waters w Pompejach. Ceny
teraz nie pamiętam bo płacił ojciec ale wiem, że nie było to mało –
aczkolwiek wtedy każdy instrument swoje kosztował bo nie było chińszczyzny.
Grałem se więc na nim, jednocześnie mając dostęp do szkolnego Ibanez (nie
pamiętam modelu) gdyż grałem w szkolnej kapeli. Potem rok w wojsku jestem
członkiem wojskowego zespołu Akselbanty
– jakiś Gibson ale nie Les Paul. Sorry ale nie przywiązywałem wtedy wagi do
nazw gitar, to były czasy w których najważniejsze było, żeby w ogóle
była jakakolwiek. Powrót z wojska, gra w kapeli jako hobby, praca. W końcu
możliwość kupienia instrumentu na jaki mam ochotę. W Tarnowie skąd
pochodzę działa firma Trella, bardzo dobry zakład lutniczy. Więc
postanowiłem zamówić u nich gitarę robioną na wzór fenderowskiego
Jazz-Bassa. Wtedy zapłaciłem za to coś między 2 a 3 tys ale to było ponad
10 lat temu więc i wartość złotówek inna niż obecnie. Mniemam, że
dzisiaj za taką gitarę trzeba by dać u nich z 5 kafli. I do rzeczy: nie
zauważyłem żadnej większej róznicy w jakości między oryginalnym Fenderem
a tą trelowską jego podróbką – rzekłbym konfrontacja wypadała raczej na
korzyść Trelli co sobie tłumaczyłem wtedy wiekiem starego Fendera, że
przecież z nówką nie ma szans konkurować. Biorąc pod uwagę, że brzmienie
nowej gitary miało większą możliwość regulacji barwy pozbyłem się
Fender i to za pieniądze, które sfinansowały mi zakup tej Trelli a i jeszcze
coś zostało. Pamiętam, że śmieszyło mnie to bo przeliczając inflację
itd wyszło, że sprzedałem ją drożej niż kupiłem.
Resumując : gitara zrobiona u lutnika służyła mi ok 10 lat, z czasem
jedynie do grania dla przyjemności dla samego siebie (nie żyję z grania). Do
dzisiaj nic przy niej nie robiłem, nic nie wymieniałem – brzmi równie dobrze
jak na początku i stąd zapewne zrodziła się u mnie nieufność i
podejrzliwość do wszelkich gitar po pińcet tysięcy. Praca zawodowa zmusiła
mnie do wojaży zagranicznych, a że często zmieniam miejsce pobytu szkoda mi
było ciągnąć wszędzie za sobą tą relikwię. Zdecydowałem się więc na
kupno jakiejś taniej gitary (padło na Stagga BC300) żeby nie wyjść z
wprawy a jednocześnie, żeby nie było mi szkoda jak coś jej się stanie w
jednej z częstych podróży. Z tego Stagga jestem w miarę zadowolony (z
korpusu i z gryfu) – doszedłem do wniosku że po delikatnym tuningu może uda
mi się zrobić z niej przynajmniej w miarę przeciętnej klasy gitarę
dorównującą Ibanezom, Washburnom czy Yamahom w przedziale ok 1500zł. Same
przystawki, które zamontuję w niej to ok 500zł więc już prawie osiągnę
ten przedział cenowy. Klon, olcha, palisander to dobra baza wyjściowa do
budowy gitary bo sama jakość wykonania drewnianych części tego Stagga jest
zadowalająca. Nie opowiadajcie więc, że montując wszystkie inne podzespoły
dobrej jakości nie osiągnę na nim lepszych efektów niż na jakimś
Łoszburnie za 1500. Bo nie chciałbym za namową Warbellbasa na koniec
wymienić jeszcze korpus i gryf w moim Staggu bo wtedy z oryginału zostałoby
mi tylko gniazdo na kabel, gałki od potów i straplocki…
co do mojej wypowiedzi to nie była ona na poważnie 😉
A jakbyś miał tego precla dalej, to bys pewnie sprawdzil teraz z ktorego
roku, a nuz mialbys jakiś wykurw egzemplarz, ktorego nie sprawdziles etc. etc.
i bys się smial, ze mozesz go sprzedac (ale po co?!) za 2x,3x więcej niż
kupiles. To tak zostales z trella i nikt Ci tego nie kupi po dwudziestu,
trzydziestu latach za dwa razy tyle za ile kupiles.
Podane mnozniki sa tak tylko dla zobrazowania, ze cena Fender by rosła,
natomiast trella to pokaze Ci figę jak będziesz musiał sprzedac. 🙂
i na oko – w fenderze miales drewno sezonowane, a nie suszone jak w staggu
(pewnie na jakeis 90% tak jest) i to roznice w brzmieniu będzie robic. I to, ze
to był klon (dajmy na cel gryf) lepszej jakosci (powiedzmy, naturalny) niż w
staggu z jakiejs szkolki lesnej.
Jestes uparty tak, jak chyba nikt tu jeszcze. I co najgorsze, nie odpuscisz. Ja
odpuszczam w tym momencie, po prostu chciałem swoje trzy grosze wrzucic.
Nie neguje Twojego postepowania i kolejnej klotni zamiaru nie mam wywolywac.
howk. I zacznij grac w koncu, bo wychodzi z Ciebie lutnik, a nie grajek.
Niczego nie generalizuję. Po prostu nie zgadzam się z Twoimi tezami – tym,
bardziej że nie masz żadnych argumentów na ich poparcie. Problem polega na
tym, że to Ty nie dostrzegasz tej subtelnej różnicy, że Fendera, Fodery,
Smitha, Spectora, Gibsona itd. nie zrobi żaden lutnik (choć każdy powie co w
tym trudnego – a potem. . .). Jeśli nie słyszysz różnicy między dobrym
oryginalnym instrumentem a lutniczą podróbką nawet dobrą – to Twój problem
– to kilka osób chce Ci tu przekazać.
Miło się czyta Twój życiorys, ale wybacz – wynika z niego, że mimo
„podeszłego wieku” (jak na to forum 😉 ) doświadczenia z instrumentami nie
masz ŻADNEGO. Wyrabiasz sobie zdanie na podstawie zaledwie kilku instrumentów
(w ciągu szesnastu lat!) i karmisz tymi tezami innych? Całe życie grasz na
jednym basie (nie wiadomo zresztą czy dobrym) i To Cię upoważnia do tego by
pisać, że lutnik X czy Y zrobi to samo za mniejsze pieniądze. To jest
śmieszne a co gorsza nieprawdziwe. Wiesz mam swoją teorię odnośnie
lutników – bo współpracuję z kilkoma i rocznie serwisuję kilkadziesiąt
instrumentów w związku z czym mogę śmiało powiedzieć, że Twoje posty to
tylko teoria.
Podsumuję tak – masz bas (nieznanej jakości) czyli X porównałeś go z
oryginałem Fender i nie usłyszałeś różnicy – a jaką masz pewność, że
ten Fender (z którym porównywałeś) to nie knot (bo chyba z 80% produkcji
jest taka)? Ty od razu założyłeś, ze on był zajebisty (ciekawe jak
podsumował by go alfik ;). I na tej podstawie twierdzisz, że lutnik zrobi to
samo.
Tak na zakończenie zadam takie pytanie – o co ludzie się zabijają ze
Stradivariusami – mało to dzisiaj lutników co robią podróby za promil ceny
oryginału?
No ale to pytanie jest retoryczne dla tych co nie słyszą różnicy.