tubas – takie sobie ględzenie… [c.d. 3]

Pewnego leniwego poranka zostaję poproszony o nagłe zastępstwo na weselu. Historia przeradza się w niezapomniany wieczór z muzyką na żywo i nietypowym zespołem.

AGA pyta czy mam więcej takich historii. Mam!

Wesela – temat rzeka…

Sobotnie przedpołudnie, leniuchuję w domu przy kawce i dobrej książce,
przede mną wolny wieczór bo w teatrze nie ma spektaklu muzycznego, festyny z
dixielandem zaczynają się dopiero od następnego tygodnia i żadna
„chałtura” też nie zagraża. Żona planuje wizytę u naszych przyjaciół.
Dzwonek do drzwi! Otwieram, a tu jakiś nieznany mi młodzian o dość
niechlujnym wyglądzie ładuje się do mieszkania z radosnym okrzykiem: „Jak
dobrze, że Pana zastałem!” Zaczyna błagać, żeby zagrać zastępstwo na
weselu w pobliskim wczasowisku. On jest perkusista (nie znam człowieka!).
Obiecuje, że grają sami zawodowcy i tylko basista nawalił, a to jego kuzynka
bierze ślub i muszę, no koniecznie muszę, bo on nie wie co zrobi. Żona
mówi „no to jedź, trudno…” Myślę:”pecunia non olet…” i zgadzam się.
16.00 zajeżdżam na miejsce z gratami. Patrzę, stoi rozlatujący się zestaw
bębnów „Szpaderski” (emeryci wiedzą co to było)i NIC WIĘCEJ!!! Młodziaka
nie widać, innych muzyków też. Podłączam co trzeba, czekam. Zjawia się
jakiś łysy staruszek ze skrzypcami pod pachą, grzecznie mówi „Witam
kolegę”, stroi skrzypce, nalewa sobie kielicha, goli go bez popitki i siada
przy stoliku. Pyta:”Pan kolega też na zastępstwo?”(!) i ponownie nalewa.
Wyraźnie ma Parkinsona bo połowa ląduje na obrusie, ale Alzheimera nie ma bo
o wypiciu nie zapomina. Wyciąga zza pazuchy plik fotografii i co się okazuje.
Dziadek twierdzi, że grał przed wojną na „Batorym”. Możliwe… Z wyglądu
to mógł grać nawet na długich łodziach Wikingów. Czekamy na resztę
zawodowców. Przed 17.00 wpada młodzian i mówi:”Panowie, jesteście tylko Wy,
bo nikogo więcej nie znalazłem. Jak uciekniecie to rodzina mnie zabije.
Obiecałem im zespół na wesele i zapomniałem załatwić na czas. Płacę po 1000zł z góry i „boki” po graniu. Ja gram za darmo i obiecuję, że nie
będzie rozróby.” Nie uwierzycie, ale zagraliśmy! Mikrofon wpięty do mojej
VERMONY BASS50 niósł tęskny zew „Dwadzieścia lat, a może mniej…” w
wykonaniu seniora. Na basie żadnych kombinacji, podstawowa harmonia,
rozłożone akordy, prosty rytm, melodyjki do sekundujących skrzypiec (to był
prawdziwy, przedwojenny zawodowiec!). Przed północą, po wieczorku
zapoznawczym w sąsiednim DW „Stokrotka” dołączył znajomy akordeonista.
Graliśmy, i to było dobre…, a oni tańczyli, i to też było dobre…, a
rano nam jeszcze dopłacili, i to było najlepsze…!

Inne wspominki na życzenie.

Podziel się swoją opinią

3 komentarze

  1. ja miałem za małolata szpaderskiego z wielgachną centralą, choć nie czuję
    się emerytem ( i nim nie jestem) hehe

    pozdr

  2. Halo „ratkil”!

    Dodam, że będąc kiedyś w Łodzi z teatrem na jakiejś wymianie spektakli,
    zaszliśmy z kolegą perkusistą do Szpaderskiego. Był to chyba schyłek firmy
    i pamiętam wejście z głównej ulicy (Piotrkowskiej) w dość wąską bramę
    z niewielką wystawą od ulicy. Wyglądało to bardzo niepozornie i nie
    mogliśmy uwierzyć, że to naprawdę legendarny „SZPADERSKI”. Przekonał nas
    charakterystyczny napis z zawijasami…

    Było zamknięte, więc do środka nie weszliśmy, ale Rysiek, nasz perkusista
    zrobił sobie zdjęcie, na którym demonstrował własne pałki od
    Szpaderskiego. Na innych wtedy nie grał!…

  3. Już wtedy lakierował główki pałek?

    A co do lokalu Szpaderskiego – faktycznie niepozorny.

    Ale balkonik z witryną miał fajny. 🙂

Możliwość komentowania została wyłączona.