tubas – takie sobie ględzenie… [c.d. 2]

Opowieść o doświadczeniach autora jako basisty na weselach i przyjęciach, z akcentem na eklektyczne zainteresowania muzyczne rozciągające się od jazzu do piosenek Blood, Sweet & Tears. Odkrywa także, jak gra na takich imprezach stanowiła świetną szkołę dla muzyka, ucząc go utrzymania tempa i dostosowywania repertuaru do gustów publiki.

Dzięki za miłe słowa! Obudziliście we mnie potwora grafomanii, ale sami
tego chcieliście… Tak więc wróćmy do naszych baranów, czyli tematu
>>wesela<<: byłem dość nietypowym okazem, bo w czasach
Czerwonych Gitar, Czerwono-Czarnych, Karin Stanek, itd zaczynałem od
„Desofinado”, „Fly me to the Moon”, później utworów Blood, Sweet & Tears
(grał z nimi świetny tubista Howard Johnson) a z polskich zespołów Polanie
(posłuchajcie jedynej płyty jaką nagrali i zapłaczcie, bo już ich dawno
nie ma) a potem Niemen i Niebiesko-Czarni. Jako zdeklarowany basista byłem
rodzynkiem w masie gitarzystów „solowych” a z tytułu eklektycznych
zainteresowań poszukiwanym narybkiem dla muzyków gastronomicznych. W zespole
szkolnym grałem Beatlesów i Czerwone Gitary. Jednocześnie w klubie grałem
jazz i fusion ze świetnymi perkusistami, od których nauczyłem się
najwięcej i dansingi oraz wesela z doświadczonymi klezmerami. Akompaniowałem
też na gitarze basowej w przeglądach i konkursach piosenek. Na tubie
później grywałem w orkiestrach dętych i zespole dixielandowym. Nigdy nie
odmawiałem gry na weselach i dansingach, bo szybko przekonałem się jaka to
świetna szkoła dla muzyka. Grać równo nauczyłem się po oberwaniu na
„chałturze” popielniczką zrobioną z tzw. „luksfery”. Rzucił nią we mnie w
trakcie utworu pianista, z okrzykiem: „młody, bo k…. staniesz!”. Od tej pory
bardzo pilnuję tempa :).

W temacie repertuaru weselnego:

Pewnego razu zespół „weselny”, w którym grałem został wywieziony na wesele
do Poznania (kilkaset kilometrów). Wywiózł nas, wysoko postawiony towarzysko
w moim mieście, ojciec panny młodej. Znał nas, ponieważ z tytułu zawodu i
pełnionej funkcji bywał często zapraszany na wesela i inne imprezy, gdzie
grywaliśmy. Panna Młoda, jego córka, studentka Uniwersytetu w Poznaniu
brała ślub z kolegą ze studiów z tzw. high society. Zaproszono obie Rodziny
w poszerzonym składzie, mocną ekipę braci studenckiej oraz szacowne grono
profesorskie, które nie śmiało odmówić Rodzinom. Po walcu powitalnym i
wstępnym wyciągnięciu gości na parkiet tradycyjnym: „a teraz zapraszamy
rodziców, a teraz rodzeństwo, a teraz babcie i dziadków, a teraz ciocie i
wujków, a teraz bliższych i dalszych kuzynów oraz koleżanki i kolegów, a
teraz tych co ich nikt nie zna i nie wiadomo co oni za jedni…itd.” młodzi do
nas podeszli i trwożnie oglądając się na seniora i fundatora poprosili nas,
„…żeby nie było obciachu. Wiecie panowie – żadne tam disco-polo czy
poleczki. Ma być Sting, Sade, Zaucha itp bo koledzy będą się śmiali…”.
Klient żąda, klient ma! Minęła godzina…, po parkiecie smętnie snują
się Młodzi i kilka par(a gości ponad 100 osób), my lecimy Stinga
przeplatanego bossanovą i co ambitniejszymi kawałkami rodzimych wykonawców.
Impreza umiera na naszych oczach. Zaniepokojony „capo di tutti capi” zadaje nam
zwięzłe pytanie:”Panowie, co jest, k….! Co wy tu smęcicie? Grajcie to co
zawsze!” Wyjaśniamy, że to życzenie młodej pary. Odpowiedź Taty wyjaśnia
sytuacje:”Gówno się znają. To ich pierwszy ślub i wesele. To wy jesteście
fachowcy i JA płacę za waszą pracę. Do roboty! Dać im popalić!”
Zaczęliśmy od wzgardzonego na tym forum „dyskopolo”. Po minucie cała sala,
włącznie z gronem profesorskim, chóralnie śpiewała „majteczki blaszane, z
przodu i z tyłu zalutowane…” szalejąc na parkiecie do „umpa, umpa, umpa,
umpa…”. Okazało się, że wysmakowane estetycznie oczekiwania elit
towarzyskich naszej Ojczyzny można między bajki włożyć. To „Biały Miś”
wyciskał łzy z oczu habilitowanym doktorkom od semiotyki oraz przyszłym
magisterkom, to do „Cyganeczki Zosi” Panowie Profesorowie zdjęli marynarki,
poluzowali krawaty i opuścili szelki z ramion. Oczywiście dało się
przemycić i dużo ambitniejsze kawałki niż tamte „Utwory z Loch Ness”.
Zagraliśmy sobie np. Solar, Let’s Get Lost, Georgia… i inne standarciki, ale
chwila prawdy już była! Tyle o repertuarze.

Chwila wspomnień:

Lata 70-te XX wieku. Hotelowa restauracja w centrum mojego miasta. Dancing.
Tłum ludzi, jak to za „komuny” bywało w każdą sobotę, w każdej knajpie. O
klimatyzacji nikt nie słyszał, ale jest wentylator nad parkietem. Niestety, z
powodu donośnego wizgu silnika elektrycznego oraz głuchego
…umf,…umf,…umf… powietrza rozcinanego łopatami wentylatora wielkości
wirnika ciężkiego helikoptera, urządzenie włączane było tylko podczas
przerwy w graniu. Zbliża się pora tzw. przerwy kolacyjnej dla muzyków (to
były czasy: w kontrakcie muzyk miał zagwarantowany „ciepły posiłek oraz
napoje gorące i zimne o wartości xxx „). Przy stoliku obok parkietu siedzi, a
raczej zwisa, ciężko zmęczona blondyna o agresywnej urodzie, skupiającej
się w okolicach klatki piersiowej. Ostatni muzyk schodząc z estrady włącza
wentylator. Maszyna rusza i rozpędza się wydając wspomniane, rytmiczne
odgłosy. Na to od sąsiedniego stolika wstaje łysawy rudzielec w „odmiennym
stanie świadomości”, chwiejnym krokiem podchodzi do blondyny (tapir,
rozmazany makijaż), kłania się, ciągnie ją na parkiet, elegancko całuje w
spracowaną rączkę i spokojnie, przy wentylatorze, tańczy prawie 20 minut.
Ten obrazek nauczył mnie pokory na całe życie…

No to na razie „neskim”, Panie i Panowie, bo jak nie ma szmalu to jest „łaź”.

Podziel się swoją opinią

6 komentarzy

  1. Zerkałem raz po raz na datę dodania wpisu, bo wszystkie 3 historie
    (popielniczka, obciach panny młodej i wentylator) już wcześniej (chyba?)
    padały.

  2. Oczywiście, wierny Czytelniku!

    Wyjaśnienie jest we wpisie ostatnim z dzisiaj po północy…

    Tak dociekliwy czytacz to miód na moje serce!

  3. no tak, teraz to ma sens, wybacz wątpliwość i czekam z niecierpliwością na
    kolejne historie, bo to najciekawsze zjawisko na tym forum od dawna!

  4. A no ja powiem Tubas że pisz jak najwięcej bo to głównie Twoje wpisy
    spowodowały że powróciłem po długiej nieobecności na basoofke i czekam
    tylko na Twoje kolejny, genialne wpisy 😉

  5. Popieram Baybusa, ze mną jest dokładnie tak samo, może napisałbyś coś
    więcej szanowny użytkowniku Tubasie o „kulturze” klezmerów i generalnie
    muzyków, tzn wiem że piszesz o tym cały czas ale coś takiego od kuchni np:
    jak zorganizować sobie czas przed „jobem”, jakie wprawki warto poćwiczyć,
    jakie są możliwe kontuzje podczas gry, czego należy unikać itd. itp.

    Pozdrawiam!

  6. No też już spoglądałam na datę i miałam przerwać i kontunuować
    następne wpisy, bo te historie już gdzieś wcześniej czytałam. 🙂

Możliwość komentowania została wyłączona.