tubas – maczo… rotfl

Opisuję fenomen muzycznego życia, skupiając się na roli 'managera' zespołu i jego niezwykłym powodzeniu u płci przeciwnej, kontrastując to z doświadczeniami muzyków. Wspominam także o stereotypie 'basoofkowiczów' i zachęcam młodych muzyków do niezrażania się brakiem sukcesów miłosnych.

W komentarzu do moich pierwszych blogowych wpisów, jeden z wiernych
czytelników (gdzie jesteś „Marecki”?) zauważył, że taki muzyk z gitarą,
to w tamtych czasach musiał mieć duże „branie” u panienek!

Niestety…! Nie było tak dobrze!

Najlepszą fuchę pod tym względem miał nasz koleżka pełniący rolę
„managera”, „technicznego” i „akustyka” – 3 w 1.

W szkole średniej, jak laseczki z takiego np. „medyka” chciały zapotrzebować
zespół, to z kim musiały gadać?

No, z kim…?

Zgadliście – z naszym „managerem”!

Takich babińców w Jeleniej Górze było bez liku: medyk, chemik, handlówka,
ekonom, hotelarz i liczne „zawodówki”.

Uczyły się w nich wypełnione hormonami pod wysokim ciśnieniem, w 80%
skoszarowane w internatach, spragnione „własnego” chłopaka, stada gotowych na
rzeź „niewiniątek”.

I kto z tego korzystał? Czy zabiegany muzyk, mający na głowie dwie szkoły,
instrument, próby itp. miał czas na „koszenie lasek”? Panienka musiała
dobrze się nachodzić, żeby w ogóle zauważył jej istnienie!

A „manager” wyluzowany, wypoczęty, świadom swojej pozycji, wkraczał na teren
takiego np. „medyka”, i już na korytarzu odbierał hołdy – wstępnie
wyselekcjonowanych przez koleżanki – najlepszych „towarów” w szkole. Zabawa
szkolna mogła się odbyć tylko przy zespole (inaczej nikt nie przyjdzie), a
nie stać je było na wynajem „klezmerów”. Musiały przekonać „managera”, że
nasz zespół powinien w najbliższym czasie zagrać właśnie u nich, a nie w
innej szkole.

Z zazdrością patrzyliśmy, jak Zbysiowi z rozpędu rzucają się na szyję
kandydatki do rozkładówki „Playboya”, wdzięczne za balety
jemu(sic!!!), a nie nam!

Nie mówię, że mieliśmy jakieś problemy, ale to on miał prawdziwe
„branie”…

W teatrze też; najlepsi balangowicze i rozrywkowe towarzystwo to tzw.
maszyniści, czyli techniczni sceny. Na wyjazdowe spektakle jechali kilka
godzin wcześniej i jak my przyjeżdżaliśmy to już byli mocno
zaprzyjaźnieni z wszelką dostępną, a chętną „płcią”. W czasie
dwugodzinnego spektaklu my pracowaliśmy, a oni „majsterkowali”…

Po spektaklu my do autobusu, a oni „rozbierali scenę” czasem do rana!

Znakomitym potwierdzeniem, że opowieści o niezwykłym powodzeniu muzyków u
płci pięknej to legenda, jest poruszenie i wrzawa, jaką wywołuje każda
nowa „basoofkowiczka” pojawiająca się na forum! Czy tak zachowują się syci
męskiej chwały „maczo”? 😛

Tak więc, nie stresuj się – młodzieży muzyczna, brakiem balangi w Waszym
życiu. Ja na swoje wspomnienia pracowałem prawie 40 lat. Wszystko jeszcze
przed Wami!

PS. Pamiętam jak raz kiedyś…, albo lepiej nie! Niech inni się wypowiedzą
w tym temacie…

Podziel się swoją opinią

3 komentarze

  1. Rzekomo kobiety lubią facetów, którzy grają na instrumentach…

    Cóż, człowiek z instrumentem na plecach na pewno zwraca na siebie uwagę
    nieco bardziej, niż człowiek bez niego, ale czasem mam wrażenie, że to
    uwaga w rodzaju „Ciekawe, kiedy zahaczy tym gryfem o coś i dokona zniszczeń,
    hehehe”.

    Z drugiej strony, wydaje mi się że już samo posiadanie instrumentu zwiększa
    o kilka procent prawdopodobieństwo „odwrócenia_się_na_ulicy” przedstawiciela
    płci przeciwnej – ba, sam czasem się wgapiam w wiolonczelistki, których
    kilka zdaje się wieść swój żywot w mojej sferze życia: blisko mojej
    dzielnicy, czy w pobliżu uczelni (wszak akademia muzyczna). To chyba dlatego,
    że kiedyś chciałem grać z wiolonczelą, ale to już przeszłość chyba. I
    wydaje mi się, że instrumenty klasyczne zdają się robić na innych
    pozytywniejsze wrażenie; ludzie z gitarami nie są już chyba tacy fajni,
    może dlatego, że kojarzą się z siedzeniem „przy żabie” (kto zna Katowice,
    ten wie) i graniem „Whisky” po raz 6162 tego samego dnia. A bas kojarzy się z
    gitarą, niewielu w sumie statystycznych przechodniów odróżni jeden
    instrument od drugiego, a co dopiero po futerale.

    Na pocieszenie dodam, że kilka koleżanek z mojej grupy na studiach mówi
    „ciekawe, że zawsze basiści są najprzystojniejsi…”.

  2. hm nie obserwuję zjawiska specjalnego brania. Może dlatego że nie jara mnie
    to że laska leci na sam fakt że gram?

  3. a mi to się wydaje, że sam fakt, że gra się na jakimś instrumencie dobrze
    świadczy o człowieku, choćby dlatego, że widać, że ma on określone
    zainteresowania i robi coś w ich kierunku, wyróżnia się spośród
    znudzonego życiem tłumu, sam łapię się na tym, że jak widzę dziewczynę
    z jakim pokrowcem na gitarę czy inny instrument to zyskuje w moich oczach
    sporo, no i myślę też, że jeśli ta druga osoba nie wykazuje
    zainteresowania muzyką to raczej wiele to nie zmienia, choć i tak jest na
    plus wg mnie

Możliwość komentowania została wyłączona.