Wczoraj o godz.20:00 koncert BUSTER WILLIAMS QUARTET, który mogłem obejrzeć
i wysłuchać dzięki uprzejmości Dyrekcji JCK w osobie Pana Jarosława
Gromadzkiego (oby niebiosa nad Nim i Jego załogą czuwały w tych trudnych dla
kultury latach – może jeszcze kiedyś uda mi się wysępić zaproszenie na
jakiś interesujący „event”!).
Przed wejściem spotkałem dwóch bardzo dawno nie widzianych kolegów z bardzo
dawnych lat:
Hippisa na wiek wieków „Minga” – obecnie wrocławianina, a niegdyś
jeleniogórzanina i bardzo barwną postać, niemal ikonę Jelniej Góry lat
siedemdziesiątych, oraz Włodka Wiadernego – byłego perkusistę, jednego ze
„szwejków” Orkiestry Garnizonowej za moich czasów, wszechstronnie
utalentowanego człowieka o duszy artysty ultymatywnego, cały czas
szukającego właściwego miejsca w życiu…
Pogadaliśmy i udałem się na swoje miejsce – tuż obok konsolety
mikserskiej.
Buster Williams to gigant kontrabasu jazzowego – dzisiaj już ponad 70-letni,
ale w znakomitej formie artystycznej, co zaprezentował w porywających
solówkach podczas świetnego koncertu.
Z nim drugi gigant i legenda perkusji, Joey Baron – współtwórca nowoczesnego
stylu gry perkusistów jazzowych. To, co słyszycie i widzicie teraz na
estradach (nisko ustawione i zawieszone bębny oraz blachy, bardzo melodyjny i
emocjonalny sposób gry, pełne partnerstwo w tworzeniu klimatu i gwałtowne
jego zmiany – to Jego wpływ!). Oprócz nich na scenie mistrz latynoskiego
fortepianu Eric Reed i najmniej utytułowany, ale rewelacyjny saksofonista
Bruce Williams.
Jego solówka na sopranie w jednej z ballad oczarowała mnie!…
Mistrzowskiemu kwartetowi chyba nieźle się grało, bo improwizacje były
rewelacyjne a i widać było, że nieźle się bawią i chwilami zaskakują
siebie nawzajem.
A to wszystko na żywo, przed moimi oczami! Rewelacja!…
No, ale wszystko ma swój koniec, więc poszedłem na dół posłuchać jak
teraz grają laureaci zeszłorocznej edycji „Krokusa”.
„Michał Kapczuk Trio”.
Bardzo przeszkadzało mi to, że lidera-kontrabasistę słabo było słychać,
ale ponoć sam sobie tego zażyczył i specjalnie zwracał uwagę aby go nie
nagłaśniać mocno!
W warunkach klubowych to błąd, który zemścił się tym, że słychać było
grę muzyków tylko tuż przed sceną, bo dalej ginęła w gwarze rozmów i
„szumach życia towarzyskiego”.
Sam koncert mnie nie porwał, ale ja marudny jestem i mam konserwatywny gust do
jazzu! Za to na jamie lider pokazał pazur akompaniując do standardów i
grając w nich solówki w przypadkowych składach.
Błysnął także tenorzysta z poznańskiego REJOYCE grając bardzo stylowo, od
typowo Hendersonowskich solówek i brzmień, aż po odjechane eksperymenty
loftowego jazzu i współczesnych poszukiwaczy „prawdy” w muzyce.
A nie wygląda… he… he… he…!
Nie do wiary, że w tak młodym wieku można już być takim erudytą
muzycznym. Za moich młodzieńczych czasów takich liceów muzycznych jak to
ich w Poznaniu – nie było!
Udało nam się z kolegą Romanem namówić także uroczą perkusistkę od nich
do pogrania, ale po kwadransie przyszedł jakiś słabo ogarnięty miłośnik
latynoskich rytmów (do tego absolutnie bez cycków) i Ją zastąpił! 🙁
No to poszedłem do domu…
Co będę siedział i wbijał się w kompleksy!
PS. Dzisiaj ostatni dzień KROKUSA!
A gdzie wśród tych napuszonych min i zmanierowanych chodzących encyklopedii
muzyki miejsce dla prawdziwego jazzu? Wesołej dixielandowej orkiestry, która
energią porwałaby kulawego do tańca?
No, laureatom trzech głównych nagród niczego nie brakowało, a i wokalistki
nieźle podawały standardy!
Dixielandy tam raczej nie pasują, ale za to było coś dla Ciebie, jeśli
dobrze oceniam Twoje muzyczne preferencje „MPB”, ale może się
mylę.
Jedna z dwóch niemieckich perkusistek (ładniejsza, chociaż to w sumie
niewiele zmienia), była liderką, kompozytorką i aranżerką
wokalno-instrumentalnej ekipy z progresywną wokalistką. Muzyka była raczej
programowa i ilustracyjna, ale wokalistka i melodyka kompozycji bardzo do
siebie nawzajem pasowały.
W skrócie: śpiewała mała cycata kobitka o ruchliwej mimice niebrzydkiej
twarzyczki i ciemnych oczkach, mocnym głosem o bardzo nietypowym brzmieniu
(mieszanka Bjoerk i Sinead O’Connor).
Od wąskiej talii w górę – elf, w dół – dolnosaksońska Gretchen na mocnym
podwoziu! Podczas śpiewania chodziła tam i nazad nerwowym krokiem jak mój
Pies Fado na smyczy. Smyczą był tu kabel od mikrofonu!
Całość dała efekt oryginalności kosztem feelingu, ale sama wokalistka
sprawiała wrażenie gotowej zajeździć na śmierć odważnego chętnego!
Z drugiej strony może jednak stanowiła parę dla liderki!?…
😀
Nie no ja nie szukam parady osobliwości a serca i miłości i radości jej
wyrażania 🙂 Chcę tylko, żeby artysta miał do przekazania coś więcej niż
ilość wiedzy muzycznej. Bo nawet mając całą teorię w małym paluszku i
bezmiar możliwości jaki to daje muzycy jazzowi najcześciej kopiują jeden
drugiego, przez co raczej warto się interesować poszczególnymi perełkami,
niż zagłębiać w cały gatunek dźwięków, z którymi kryją się tylko
schematy harmoniczne;)
Bywałem w klubach jazzowych, na koncertach, na uczelni muzycznej i często
widzę w tv jakieś koncerty jazzowe i niestety nie jest to wyssane z palca
marudzenie. Dlatego najczęściej jak mam ochotę na jazz to odpalam kreskówki
z początku XXw- te dixielandowe podkłady to jest coś, co kształtowało mnie
muzycznie od dziecka i smutno się robi, słuchając tych nowomodnych smutów
(choć nie tak smutno jak przy jakimś rozrywającym serce dixielandowym marszu
pogrzebowym). Może nawet nie chodzi o to, że nowa forma jest zła ale
kopiowana w takim nakładzie, że już nią rzygam;)
MPB: Ale to o czym piszesz można przenieść do każdej muzy. Tak samo
jest z klasyką, rockiem, reggae, bluesem itd itd…
Każdy się wyraża w taki sposób jaki czuje, czy to złe, że wzorca szuka w
lepszych od siebie i nie które rzeczy powiela?
Nie sądze…
Niektóre ale nie całą stylistykę 😉 I oczywiście, że można przenieść
to na inne gatunki. Wystarczy włączyć tv i od razu widać, który wokalista
czy muzyk wyszedł z uczelni typu wyższa szkoła jazzu i muzyki estradowej.
Wszystko takie zmanierowanie i taśmowe 😉