Jest godzina 21.40 i właśnie wróciłem z promującego płytę koncertu grupy
jazzowej o niezwykle oryginalnej nazwie „Maciej Fortuna Trio”. Lider to zdolny
trębacz, o którym powiem tyle: bardzo sprawny instrumentalista, świetny
improwizator, marny kompozytor.
Nazwisko perkusisty mi umknęło – a szkoda, bo rewelacyjny z niego
muzyk. Te bębny mu po prostu śpiewały! Powiedzieć o nim, że grał
rytm, to nic nie powiedzieć… Swoboda techniczna i artykulacyjna oraz paleta
wydobywanych z instrumentu barw, frazy perkusyjne z lekkością wplatane w tok
utworu, uzupełniające warstwę melodyczną i wypełniające ją
zróżnicowaną fakturą brzmieniową… To trzeba było usłyszeć na żywo! A
na dodatek on grał zastępstwo za Amerykanina, który jest stałym
członkiem zespołu, ale się rozchorował.
Na koniec zostawiłem kontrabasistę Piotra Lemańczyka.
Świetny instrumentalista i improwizator szybko nawiązujący kontakt ze
słuchaczami, grający solówki znakomicie osadzone w rytmie i budujący
rewelacyjne groovy, ale przede wszystkim KOMPOZYTOR! To Jego utwory były
„creme de la creme” wieczoru.
Tematy rozbudowane harmonicznie, a mimo to bez zbędnych zawiłości. Każdy o
innym charakterze i w każdym – zarówno lider, jak i pozostali muzycy tria –
mogli pokazać się zarówno od strony biegłości technicznej jak i
wrażliwości muzycznej. Dla mnie to On był królem, ale może to skrzywienie
wynikające z uwielbienia dla najpiękniejszego instrumentu – kontrabasu…
Tak czy inaczej: kto mógł być, a nie był – niech żałuje, a kto będzie
jeszcze miał okazję – niech jej nie zmarnuje!
No, to teraz już mogę wrąbać jakąś kolacyjkę…
Do następnego razu, Neskim!