tubas – różnych miałem koleżków…
Podzieliłem się z basoofkowiczami wspomnieniem wydobytym z najbardziej
zakurzonych zakamarków pamięci: o „rosołku”! Sprowokowały mnie do tego
studenckie komentarze z blogu „Kaprala”, ale widać różnica między
jedzonkiem studenckim, a „karmą” orkiestranta wojskowego była zbyt
dramatyczna. Zapomnijcie…!
(Chociaż ja do dzisiaj często noszę w „saszetce” kostkę, czy dwie
jakiegoś bulioniku. Człowiek nie zna dnia ani godziny, a zupki VIFON zajmują
dużo miejsca!)
A teraz sylwetka innego muzyka(?!) wojskowego – Stasia:
Był to jedyny znany mi orkiestrant usilnie próbujący wprowadzić do
orkiestry zdziczałe obyczaje panujące w „normalnych” kompaniach; podział na
„koty”, „ogony”, „murzyny”, „stare kości” i „rezerwistów”. Był całkowicie
osamotniony w tych staraniach, co bardzo go denerwowało. Nieodłącznym
elementem „fali” była nienawiść do „zlewów” czyli podoficerów zawodowych.
W orkiestrze „zlewami” byli nasi znajomi, z którymi już w cywilu wielokrotnie
graliśmy różne „chałturki” i przyjaźniliśmy się z nimi. Stasiu
demonstracyjnie „zlewami” gardził, a czyjekolwiek wzmianki o planach
pozostaniu w wojsku na „zawodowego” witał wściekłymi wyzwiskami. Był przy
tym – mimo wszystko – nie najgorszym kolegą, nawet dla „kotów”. Oczywiście
poza momentami, kiedy wracał „z miasta” na bani i prosił się o kopa,
którego zwykle otrzymywał od podoficera dyżurnego i obrażony znikał w
swoim piwnicznym warsztacie.
Bo Stasiu był artystą!
Naprawdę!!!
Rewelacyjnie rysował i rzeźbił w drewnie. Jego własna twórczość była
niezwykła: zdeformowane postacie karłów, spotworniałych mutantów i
świetne głowy, tak znakomicie rzeźbione, że czuło się co ten
sportretowany człowiek myśli i czuje…
Do „naszej” orkiestry trafił po prawie roku służby w jakiejś jednostce
liniowej, gdzie grywał na akordeonie i tam właśnie skrzywili mu charakter.
Miał żal, że jak już był o krok od zostania „starą kością” to
przeniesiono go do orkiestry. Kapelmistrz polecił mu nauczyć się gry na
helikonie F, ale Stasiu nie miał do tego serca i knocił niemożliwie. Grywał
tylko gdy koniecznie trzeba było wypełnić miejsce po jakimś nieobecnym
muzyku podczas np. parady.
Jego główne zadanie to była realizacja rzeźbiarskich zamówień od wysoko
postawionych w centralnej hierarchii wojskowej dostojników. Dla Stasia
wyrzeźbienie afrykańskiej maski obrzędowej czy mazowieckiego świątka albo
diabła Boruty, to było jak splunąć… Robił to dokładnie w konkretnym
stylu a drewno tak „postarzał”, że wyglądało jak znalezione po 100 latach
na strychu.
Jestem przekonany, że jego produkty – po przejściu przez wiele rąk – do
dziś stoją w renomowanych muzeach etnograficznych.
Największym zaskoczeniem dla nas była wiadomość, że tuż przed wyjściem
„do cywila” Stasiu złożył wniosek o …pozostanie w wojsku na „zlewa”! Nie
chciał o tym mówić, ale powodem była jego dziewczyna. Prawie każdej nocy
wydzierał się na korytarzu do telefonu, łączony po wojskowych liniach ze
swoją ukochaną „myszką”. Cała orkiestra znała wszystkie szczegóły tego
romansu, bo łączność szwankowała i jak Stasiu zapewniał „myszkę” o
swojej miłości, to słyszany był aż na placu apelowym. A zawodowa służba
wojskowa dawała mieszkanie od ręki i nie najgorszą na tamte czasy pensję…
C’est la vie!
Stasiu nie żył w celibacie i „myszka” – „myszką”, a mój kontrabas zginął
tragicznie, rozdeptany przez jedną z licznie nawiedzających w nocy jego
pracownię „dziewic”!
Bo temperament miał Stasiu co najmniej jak Picasso!!!
Nie zaprzyjaźniliśmy się, ale po latach spotkałem go na festiwalu kapel
podwórkowych. Przywitał się serdecznie, wyściskał mnie jak dawno
zagubionego brata i dowiedziałem się, że jest …kapelmistrzem nieetatowej
wojskowej orkiestry dętej w jakimś podopolskim garnizonie.
W kapeli podwórkowej grał na akordeonie dla przyjemności i nadal realizował
rzeźbiarskie zamówienia „władzy”.
Należy Mu się to wspomnienie, bo to też basista i niezwykle barwna
postać.
PS. Napiszcie, czy Was nie zanudzam, neskim!
A może ja z kolei zrealizuję jakieś Wasze zamówienie.
Zaciekawiło Was coś, to dajcie znak!
9 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
Ale dlaczego kolega tak się chciał wiązać skoro miał taki wielki…
temperament :D?
świetny wpis, widać i Stasiu ma coś z człowieka, ciekawe jaki by był,
gdyby nie to skrzywienie psychiczne, choć widać, że miał trochę oleju w
głowie skoro mimo wszystko został na „zlewa”, podejrzewam, że z wiekiem
pewnie mu się cofnęło i wrócił do „normalności” i bardzo prawdopodobne,
że w innym okresie czasu zostalibyście kolegami
podoba mi się w Twoich wpisach, że potrafisz być obiektywny i pokazać cały
obraz, super
Ta jedna z nawiedzających dziewic, oby dziewicą umarła za karę :[
„Don Chezare”! W tym wcieleniu nie było już żadnych(!) szans… ; P
„Sernik”! Jak już będziesz duży, to się sam zorientujesz… : )
Nie nudzisz, Tubas, i nawet nie myśl o zaprzestaniu pisania…
Tubas: Duży? Raczej chyba jak będę miał kryzys wieku 30letniego ;]
nie ma to jak porządne schizo… Stasiu wymiata.
Będąc wówczas w wojsku Muzz nie chciałbyś na swojej drodze spotykać
takich „Stasiów” zwolenników fali wierz mi, to tylko zabawnie wygląda w
historii Tubasa, w normalnej kompanii a nie muzyków, gdzie był luz, takich
świrów np.kaprali było całe mnóstwo i patologia zwana falą miała się
całkiem dobrze,obejrzyj film polski pt.”Samowolka” w reż.F.Falka:
…nie zanudzasz, wprost przeciwnie, ożywiasz forum i dodajesz kolorytu,
wszystkie wpisy bardzo interesujące, więc kontynuuj, czekam na następne
historie niecierpliwie…
Może jakaś recenzja swojej ulubionej gitary poparta próbkami dźwiękowymi?
🙂
Czy akurat Stasiowi skrzywili psychikę w pułku liniowym?, a może to jest
tak, że ktoś ma w sobie skłonności do sadyzmu,znęcania się nad innymi.
Byłem w wojsku(jeszcze jak 2 lata sł.zasad.były) i było wielu normalnych
tzw.”Starych”, więc pewnie kwestia charakteru, skłonności czy kompleksów ma
tu decydujący wpływ na zachowanie danego osobnika i skłonności do
patologii…