tubas – kariera a chałtura!

Rozważania na temat roli 'chałtur' w życiu zawodowego muzyka. Od sessionmanów grających na weselach po niezbędność wykształcenia muzycznego.

Temat wyjściowy, czyli „wesela i chałtury” to niemała część życia
każdego zawodowego muzyka. Kwestia własnych ambicji to jedno, a tzw. „proza
życia” to drugie. Różnica polega na tym, że dla jednego „chałturą” jest
udział w nagraniu znanego wokalisty czy instrumentalisty jako tzw „sideman”
czy „sessionman”, a dla innego zastępstwo na „weselu” czy dansingu. I
wspomnę, że „sessionmanom” też zdarza się granie na weselach. Właściwie
to profesjonalna kariera instrumentalisty jest chyba niemożliwa „bez szkoły”
lub solidnego wykształcenia muzycznego poza szkolnictwem oficjalnym. Można
grać z kolegami, nie znając nut i literatury muzycznej, a nawet „zrobić
karierę”, ale kończy się to w momencie kiedy zespół traci popularność
lub „podpadnie” menadżerom od rozrywki. Wtedy nagle okazuje się, że gdzie
byśmy nie zapukali z naszym „gwiazdorskim” dorobkiem, to kładą przed nami
nuty (nie żadną tabulaturę!) i mówią:”zagraj…” – a tu, „kicha…”!
Zapewniam kolegów bassmenów, że znajomość nut jeszcze nikomu nie
zaszkodziła, a bajki o gwiazdorach co to „bez nut” zarabiają miliony można
spokojnie między bajki włożyć. Czytałem wypowiedź na tym forum, że przy
obowiązku „weryfikacji” Jimi Hendrix nigdy by nie zaistniał. Otóż co innego
obowiązkowe stawki za występ (jestem przeciwny), a co innego prawo
wykonywania zawodu (jestem jak najbardziej za). Niech spróbuje ktokolwiek
zagrać w USA bez tego papierka!!! Inspektor ichniego Związku Muzyków
przerywa imprezę w asyście policji. I nie ma:…Jimi Hendrix czy Miles Davis
(obydwaj jednak mieli „weryfikację”). Organizator buli niebotyczną karę, a
muzycy do końca życia mają przesrane w Urzędzie Podatkowym. Nawet na
jednorazowy występ z kabaretem w Domu Polonijnym, trzeba mieć odpłatne,
pisemne zezwolenie Związku. Chyba, że ma się ich „weryfikację” i
członkostwo.

Mój kolega perkusista, po przeprowadzce „za komuny” z rodziną do Kanady i
kilku latach walki o byt jako „fizyczny” postanowił wrócić do zawodowego
grania. U nas miał „muzyk-akompaniator, kat.II, w imprezach estradowych” i
chciał grać na amerykańskich „wycieczkowcach” w zespole „klubowym”, czyli
granie „smooth jazzu” do kawy i koniaku. Ofertę dostał od dawnego kolegi
jeszcze z Polski. Warunek: „amerykańska weryfikacja”. Pewny siebie chciał
zdać normalny egzamin, a nie bulić za to co u nas nazywało się: „warunkowa
trójka”. Po trzech podejściach zrezygnował z powodu zbyt wysokiego poziomu
oczekiwań komisji! Był „po szkole” w Polsce i etacie perkusisty w orkiestrze
symfonicznej.

Ilustracja umiejętności zachodniego „zawodowca”:

W latach 70-tych do Polski na koncerty zjechała Suzie Quatro, śpiewająca
basistka, z zespołem. Grali prosty pop-rock w dobrym wydaniu. O niej mówiło
się, że śpiewała w chórze kościelnym a potem nagle zrobiła
karierę…

Po koncercie Suzie z zespołem zaproszona do „Kongresowej” (wytworna knajpa w
PKiN) spożywa napoje rozrywkowe. Obok, przy sąsiednim stoliku kwiat naszego
jazzu też spożywa i pokpiwa sobie z bigbitowców. W końcu, po północy
postanowili „podżemować” i podpuścić zachodnią gwiazdę do kompromitacji
(Suzie na koncertach grała na basie podstawy akordów w rockowym bicie).
Zaczęli grać i po chwili namawiać ją (lekko „skażoną”) do udzialu.
Weszła na estradę, wzięła bas, … i wypierdzieliła w be-bopowym
standarcie takie stylowe solo, że nasi już do rana łasili się do niej z
szacunkiem. Okazało się, że gra na kilku instrumentach, w tym na
fortepianie, ma solidne wykształcenie muzyczne a durne teksty w prasie
umieszcza jej menadżer, „pod publikę”!

Poczytajcie sobie życiorys muzyczny jaki ma „Flea” i zapłaczcie nad sobą,
leniuszki…

Podziel się swoją opinią

52 komentarze

  1. @kububasek: dobry muzyk ponoć to i na trzeźwo zagra.

    😉

    Tylko po co ryzykować?

Możliwość komentowania została wyłączona.