tubas – fragment c.v. plus starcze marudzenie…

Autor wspomina swoje doświadczenia związane z muzyką, w tym odrzucenie propozycji gry w szwajcarskim cyrku KNIE oraz wieloletnią przygodę z teatrem, współpracując z Janem Pietrzakiem. Tekst łączy nostalgiczne wspomnienia z refleksjami na temat zmian w świecie sztuki.

>>EDIT: Pozwól, że ten wpis zadedykuję, Tobie –
„Ago”!
<<

Teraz będzie trochę „curriculum vitae” plus marudzenie, plus migawka ze
wspomnień:

Bardzo ciepło wspominam 18-letni okres grania w teatrze.

Zaczęło się w kilka miesięcy po wyjściu z wojska. Do cywila wyszedłem w
kwietniu, a pod koniec maja dostałem dwie oferty:

Pierwsza to granie w dużym szwajcarskim cyrku objazdowym z prawie
dwustuletnią tradycją – KNIE. Gra tam orkiestra, od czasów Powstania
Styczniowego złożona głównie z Polaków. Z powodów rodzinnych wypadł im
basista i pilnie potrzebowali muzyka grającego na tubie i gitarze basowej,
oraz czytającego a’vista nuty. Do mojego byłego kapelmistrza zwrócił się z
tym jego, grający tam, kolega. Do dzisiaj żałuję, że odmówiłem, ale
spodziewaliśmy się akurat powiększenia rodziny… Najlepsza z żon teraz
mówi: „A, bo też musiałeś słuchać rozhisteryzowanej baby!” (?) Tak więc
słuchajcie uważnie Waszych Pań, a potem róbcie i tak po swojemu…!

Druga propozycja to teatr, który przygotowywał spektakl wg. kabaretowych
tekstów Jana Pietrzaka, z jego udziałem i w jego reżyserii.

Ci z kolei poszukiwali swingującego „klezmera”, który nut nie potrzebuje, bo
daje radę a’vista z „prymek”. Kierownikiem muzycznym teatru był wtedy muzyk z
prawdziwego zdarzenia; pianista, kompozytor, aranżer, jazzman, wszechstronny
erudyta muzyczny i prawdziwy człowiek renesansu, Pan Bogdan Dominik.

„Kupił” mnie od razu i tak było już przez następne 18 sezonów.

A potem nastała wolność, skończyła się cieplarniana opieka państwa nad
teatrami i „komuna” już nie niszczyła sztuki swoim mecenatem. W związku z
tym skończyły się też spektakle z muzyką na żywo, a teatr zamiast grać 6
do 8 razy w tygodniu, gra teraz 2 razy… No, ale albo pełna micha, albo
wolność!

„Lepszy na wolności kąsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki!” pisał
biskup Krasicki, popuszczając pas na brzuchu…

Na szczęście za moich czasów „komuna” jeszcze niszczyła kulturę narodową
wysokimi dotacjami i kasiora płynęła szerokim strumieniem.

W premierowym miesiącu kabaretu odbywały się w teatrze „Spotkania Teatralne”
z udziałem czołowych scen w kraju, z najlepszymi spektaklami. Zjechało się
całe stado recenzentów i krytyków teatralnych. Szczególnie hołubiony był
pewien krakowski, awangardowy reżyser o bardzo autorskim podejściu do tekstu,
tworzący u nas całkowicie autorskie spektakle. Były one dość dziwaczne i
szczerze mówiąc tak nudne, że ciągnęły się jak flaki w oleju…

Na tych „spotkaniach” nagradzano go właśnie za autorski spektakl pt.
„Drzwi”. Po oficjalnym wręczeniu nagród i raucie, wszyscy
oficjele oraz światek recenzencko-artystyczny udali się obejrzeć kabaret z
osobistym udziałem Jana Pietrzaka – spektakl zamknięty, w wersji nie
ocenzurowanej!!! Tuż przed rozpoczęciem, ale już po muzycznym intro, na
scenę wlazł jeden z „technicznych” na lekkiej bani, złapał mikrofon i
mówi:

„Brygada techniczna i zaplecze chcą też uhonorować nagrodzony spektakl!
Zapraszamy reżysera na scenę…”

Dwóch maszynistów wnosi coś przykrytego płachtą. Reżyser włazi na
podwyższenie, techniczni zdejmują płachtę i oczom zebranych ukazuje się –
przepięknie wymodelowany na kawałku sklejki i „odrobiony jak żywy” –
bukoliczny obrazek: miniaturowa łączka z maleńkim drzewkiem i krzaczkami, a
z przodu krzywe DRZWI z serduszkiem i za nimi, bardzo realistyczna –
kupa…!

Mina reżysera – bezcenna!!!

PS. Techniczni z teatru to była też interesująca gromadka, ale to całkiem
inna bajka… Może kiedyś i o nich wspomnę, bo część z nich to niedoszli
muzycy!

Podziel się swoją opinią

8 komentarzy

  1. Techniczni to specyficzna banda wariatów…od razu przypomniały mi się
    wyczyny znajomych technicznych 😉 Ci dopiero mają pomysły a najgorsze jest
    to, ze podczas koncertu oni właśnie kombinują i po zejsciu ze sceny można
    się ładnie zdziwić.

  2. co za fantazja! eh świetne opowieści, przyznam się szczerze, że trochę
    żałuję że nie żyję w tamtych czasach TYCH knajp i TEGO klimatu:)

    i pomyśleć że wszystko zaczęło się od mojego wpisu w blogu 21 letniego
    chałturnika;)

    pozdrawiam serdecznie wujku Tubasie!

  3. kubas i tubas:) szkoda że nick dla mnie był już zarezerwowany… jak się
    zbiorę trochę w sobie to napiszę o swoich przygodach związanych z graniem,
    ale to już pierwsza dekada XXI wieku.

  4. „Kububasek” zbierz się w sobie i pisz! Może kiedyś wydamy wielotomowy zbiór
    wpisów z „basoofki” i w końcu będzie kasiora na utrzymanie serwerów i
    godziwe wynagrodzenie dla naszych kolegów od „kuchni” portalu BASOOFKA!!!

  5. @tubas: Tak więc słuchajcie uważnie Waszych Pań, a potem róbcie i tak po swojemu…!

    Święte słowa. Warto je w jakiś sposób rozpropagować.

  6. tubas, a masz gdzieś kopie Twoich wpisów? Jeśli nie to zrób, bo już
    zdarzyło się, że padł serwer i dane z chyba 2 miesięcy szlag trafił.
    Byłaby to wielka strata.

    EDIT: O dedykacja dla mnie? Dziękuję.

    A czasy wydają się barwne z wpisów tubasa. Bardziej świadczy to o tym, że
    zawsze można patrzeć na świat kolorowo. 🙂

  7. Droga Ago, 3 razy na blogu tubasa pada – zapis danych basoofki jest co dobę, w
    najgorszym wypadku będzie brakowało jednego dnia wpisów!

Możliwość komentowania została wyłączona.