Grający zabytek, pierwszy polski Bas Lotos z 1966 r. wyprodukowany przez Bydgoska Fabrykę Akordeonów.
16 komentarzy
psqdny
już wiem skąd wzieło się określenie wiosło .) apropo główki.
wewnętrzny głośnik pomiędzy przystawkami – coś jak akustyk. No chyba że to od radia. ..)
Sory za te złośliliwości, ale nie mogłem się powstrzymać.
Ale już nie będę bo jestem z Bydgoszczy.
Trochę to to warte.
Elv
Piękny 🙂 główka brzydka, korpus pozbawiony subtelności, ale wiosło jako całość ma olbrzmymi urok 🙂
Wojciu
Ciekawe jak to to brzmi 😉
kidnoise1
kurcze, jestem bardzo mocno ciekawy jak to leży w dłoniach, nie wiem czemu ale sprawia wrażenie wygodnego instrumentu, choć pamiętam, że zawsze kiedy miałem w dłoniach takie stare polskie zabytki to nie były one przyjemne. podoba mi się to, że przystawka przy szyjce nie jest tuż przy samej szyjce jak w większości takich oldshoolowych basów, co bardzo utrudnia grę klangiem, a tutaj widać że jest trochę miejsca na popującego palucha 😀
Kapral
Lotos to nie aby DEFIL z Lubina? 😛
Giedym
Też mi urok. Gadacie tak, bo nie musieliście się uczyć grac na takim paskudztwie.
Pan_Jasiu
Kiedyś po pijaku zostawiłem takiego na dworcu w Dąbrowie Górniczej Ząbkowicach. Samo drewno bez strun i elektroniki:)
Lotos brzmi cudownie, cała pełnia vintageowego basowego brzmienia.
Mrrau.
Bydluck
Dyć to mój pierwszy bas, sprzedany mi, frajerowi, jako „Fender” (bo ktoś pędzelkiem taki napis wykonał na główce) w roku 1991, za 50zł :)))
Tragiczne toto było. Pickupy słabe jak wąż w siłowaniu się na rękę, odległośc strun od gryfu jak stąd do Wejherowa, ciężke jak los dysydenta na archipelagu Gułag, ogólnie potwornie h*jowe, jak cała rzeczywistośc okresu w którym został wyprodukowany. Na nim w bólu uczyłem się grania pierwszych basowych linii melodycznych, co miało ten pozytywny skutek że teraz każdy inny instrument po Lotosie (b.t.w. właśnie się dowiedziałem że tak owe qrestvo się nazywało) to przysłowiowa Francja-elegancja.
Do niedawna miałem jeszcze gdzies cześci pozostałe po cześciowej dekonstrukcji tego przecinaka. Zrobiłem bowiem na nim spory up-grade sprzętowy – zdjąłem tą dziwną puszkę na mostku i dziurkowane „sreberko” między singlami (to nie był głośnik – to było h*j-wie-co) wymieniłem przystawki na peerelowskiego precla (który według zapewnień producenta nie odbiegał osiagami od oryginału marki Fender, przy czym nic owa zmiana brzmieniowo nie dała), pomalowałem toto na czarno (co za bezsens!), założyłem pickguard self-madowy z plexi, gruby jak słonina, itp.
Sentyment mi wcale nie pozostał żaden ni hu-hu, i dziwię się Waszych achom i ochom. To tak jakby teraz mieć Mercedesa, a zachwycać się urokiem starej Syreny 105L, której naprawa kosztowała Was fortunę, a która psuła się tak często że nigdzie nią nie pojechaliście. Syf smutnych czasów komuny!
Immo
@Bydluck: bla bla bla
Musiałeś mieć podróbkę albo wadliwy egzemplarz.
😀
Gurf
mój perkusista ma taki. Jak podpiąłęm to istny rickenbacker. 🙂 Tylko trzeba by osprzęt wymienić, bo gubił strój, ale poza tym to nic bym w nim nie zmienił, mam na niego chrapkę, ale chyba go niestety nie dostanę, bo chcą go wyremontować.
Marek Kacprzak
Taki instrument prosto ze sklepu faktycznie nie był do grania ale po pewnych przeróbkach, szkiełko w łapę i gryf doprowadzony do w miarę wygodnego, ustawienia później gryfu i akcji strun a ja dodatkowo jeszcze ze swojego wyjąłem progi, na prawdę w tej chwili nie wiem dla czego i wiosło brzmiało bardzo dobrze, oczywiście nie był to Fender ale należy przypomnieć,że w latach 60-tych zdobycie Fender lub coś podobnego graniczyło z cudem lub współpracą ze służbami.
Kurczaq
Prawie fender.
Główka najlepsza bo najprostsza.;)
Wiosło jak nic.
zielony666
@Bydluck: Dyć to mój pierwszy bas, sprzedany mi, frajerowi, jako „Fender” (bo ktoś pędzelkiem taki napis wykonał na główce) w roku 1991, za 50zł :)))
Tragiczne toto było. Pickupy słabe jak wąż w siłowaniu się na rękę, odległośc strun od gryfu jak stąd do Wejherowa, ciężke jak los dysydenta na archipelagu Gułag, ogólnie potwornie h*jowe, jak cała rzeczywistośc okresu w którym został wyprodukowany. Na nim w bólu uczyłem się grania pierwszych basowych linii melodycznych, co miało ten pozytywny skutek że teraz każdy inny instrument po Lotosie (b.t.w. właśnie się dowiedziałem że tak owe qrestvo się nazywało) to przysłowiowa Francja-elegancja.
Do niedawna miałem jeszcze gdzies cześci pozostałe po cześciowej dekonstrukcji tego przecinaka. Zrobiłem bowiem na nim spory up-grade sprzętowy – zdjąłem tą dziwną puszkę na mostku i dziurkowane „sreberko” między singlami (to nie był głośnik – to było h*j-wie-co) wymieniłem przystawki na peerelowskiego precla (który według zapewnień producenta nie odbiegał osiagami od oryginału marki Fender, przy czym nic owa zmiana brzmieniowo nie dała), pomalowałem toto na czarno (co za bezsens!), założyłem pickguard self-madowy z plexi, gruby jak słonina, itp.
Sentyment mi wcale nie pozostał żaden ni hu-hu, i dziwię się Waszych achom i ochom. To tak jakby teraz mieć Mercedesa, a zachwycać się urokiem starej Syreny 105L, której naprawa kosztowała Was fortunę, a która psuła się tak często że nigdzie nią nie pojechaliście. Syf smutnych czasów komuny!
Jak miałem DEFILa na początku a trochę później jolanę to była tragedia.
Ten szmelc zniechęcał do gry i nauki. Mnie na rok zniechęcił a potem kupiłem Squiera i zakochałem się w basówce. To były tortury
Cytuje i podpisuje się „Pickupy słabe jak wąż w siłowaniu się na rękę, odległośc strun od gryfu jak stąd do Wejherowa, ciężke jak los dysydenta na archipelagu Gułag, ogólnie potwornie h*jowe, jak cała rzeczywistośc okresu w którym został wyprodukowany”
Szczerze przy tych „OLDskulach” to SkyWay jest zajebistym basem.
(offtop) miałem w końcu „przyjemność” sobie 2 próby pograć na SkejWayu i powiem szczerze że jak na używkę za 180zł to jest bajka i początkującego nie zniechęci (no jak wyszlifuje progi;)))
Te toporne produkty robione z płyt paździerzowych w jakiś meblowych manufakturach to nie Gretche/Fendery/Rickenbackery
już wiem skąd wzieło się określenie wiosło .) apropo główki.
wewnętrzny głośnik pomiędzy przystawkami – coś jak akustyk. No chyba że
to od radia. ..)
Sory za te złośliliwości, ale nie mogłem się powstrzymać.
Ale już nie będę bo jestem z Bydgoszczy.
Trochę to to warte.
Piękny 🙂 główka brzydka, korpus pozbawiony subtelności, ale wiosło jako
całość ma olbrzmymi urok 🙂
Ciekawe jak to to brzmi 😉
kurcze, jestem bardzo mocno ciekawy jak to leży w dłoniach, nie wiem czemu
ale sprawia wrażenie wygodnego instrumentu, choć pamiętam, że zawsze kiedy
miałem w dłoniach takie stare polskie zabytki to nie były one przyjemne.
podoba mi się to, że przystawka przy szyjce nie jest tuż przy samej szyjce
jak w większości takich oldshoolowych basów, co bardzo utrudnia grę
klangiem, a tutaj widać że jest trochę miejsca na popującego palucha 😀
Lotos to nie aby DEFIL z Lubina? 😛
Też mi urok. Gadacie tak, bo nie musieliście się uczyć grac na takim
paskudztwie.
Kiedyś po pijaku zostawiłem takiego na dworcu w Dąbrowie Górniczej
Ząbkowicach. Samo drewno bez strun i elektroniki:)
Wygląda jak bas Danelectro;)
http://www.nzmusician.co.nz/danelectro.jpg
Z której strony? 😐
To piękny basik! Świetnie zachowany.
Lotos brzmi cudownie, cała pełnia vintageowego basowego brzmienia.
Mrrau.
Dyć to mój pierwszy bas, sprzedany mi, frajerowi, jako „Fender” (bo ktoś
pędzelkiem taki napis wykonał na główce) w roku 1991, za 50zł
:)))
Tragiczne toto było. Pickupy słabe jak wąż w siłowaniu się na rękę,
odległośc strun od gryfu jak stąd do Wejherowa, ciężke jak los dysydenta
na archipelagu Gułag, ogólnie potwornie h*jowe, jak cała rzeczywistośc
okresu w którym został wyprodukowany. Na nim w bólu uczyłem się grania
pierwszych basowych linii melodycznych, co miało ten pozytywny skutek że
teraz każdy inny instrument po Lotosie (b.t.w. właśnie się dowiedziałem że
tak owe qrestvo się nazywało) to przysłowiowa Francja-elegancja.
Do niedawna miałem jeszcze gdzies cześci pozostałe po cześciowej
dekonstrukcji tego przecinaka. Zrobiłem bowiem na nim spory up-grade
sprzętowy – zdjąłem tą dziwną puszkę na mostku i dziurkowane „sreberko”
między singlami (to nie był głośnik – to było h*j-wie-co) wymieniłem
przystawki na peerelowskiego precla (który według zapewnień producenta nie
odbiegał osiagami od oryginału marki Fender, przy czym nic owa zmiana
brzmieniowo nie dała), pomalowałem toto na czarno (co za bezsens!),
założyłem pickguard self-madowy z plexi, gruby jak słonina, itp.
Sentyment mi wcale nie pozostał żaden ni hu-hu, i dziwię się Waszych achom
i ochom. To tak jakby teraz mieć Mercedesa, a zachwycać się urokiem starej
Syreny 105L, której naprawa kosztowała Was fortunę, a która psuła się tak
często że nigdzie nią nie pojechaliście. Syf smutnych czasów komuny!
Musiałeś mieć podróbkę albo wadliwy egzemplarz.
😀
mój perkusista ma taki. Jak podpiąłęm to istny rickenbacker. 🙂 Tylko
trzeba by osprzęt wymienić, bo gubił strój, ale poza tym to nic bym w nim
nie zmienił, mam na niego chrapkę, ale chyba go niestety nie dostanę, bo
chcą go wyremontować.
Taki instrument prosto ze sklepu faktycznie nie był do grania ale po pewnych
przeróbkach, szkiełko w łapę i gryf doprowadzony do w miarę wygodnego,
ustawienia później gryfu i akcji strun a ja dodatkowo jeszcze ze swojego
wyjąłem progi, na prawdę w tej chwili nie wiem dla czego i wiosło brzmiało
bardzo dobrze, oczywiście nie był to Fender ale należy przypomnieć,że w
latach 60-tych zdobycie Fender lub coś podobnego graniczyło z cudem lub
współpracą ze służbami.
Prawie fender.
Główka najlepsza bo najprostsza.;)
Wiosło jak nic.
+10000000000000000000000000000000000000000000000000
Jak miałem DEFILa na początku a trochę później jolanę to była
tragedia.
Ten szmelc zniechęcał do gry i nauki. Mnie na rok zniechęcił a potem
kupiłem Squiera i zakochałem się w basówce. To były tortury
Cytuje i podpisuje się „Pickupy słabe jak wąż w siłowaniu się na
rękę, odległośc strun od gryfu jak stąd do Wejherowa, ciężke jak los
dysydenta na archipelagu Gułag, ogólnie potwornie h*jowe, jak cała
rzeczywistośc okresu w którym został wyprodukowany”
Szczerze przy tych „OLDskulach” to SkyWay jest zajebistym basem.
(offtop) miałem w końcu „przyjemność” sobie 2 próby pograć na SkejWayu i
powiem szczerze że jak na używkę za 180zł to jest bajka i początkującego
nie zniechęci (no jak wyszlifuje progi;)))
Te toporne produkty robione z płyt paździerzowych w jakiś meblowych
manufakturach to nie Gretche/Fendery/Rickenbackery