Przyszły wczoraj moje dziewczyny z koncertu w Filharmonii rozmarudzone jakieś
takie…
Poinformowały mnie, że orkiestra grała jak po nieprzespanej nocy, a solista
nie trafiał w dźwięki. Dyrygent zamiast kierować orkiestrą, to podawał
jej tempo na obie ręce, a na widowni siedzieli jacyś prawdopodobnie
młodociani przestępcy, bo klaskali (o, zgrozo…!) po każdej części
utworu!!!
Dodatkowo, kiedy na sam koniec nastąpiła tzw. „luftpauza” przed „fine”, to
jakiś emeryt się przebudził i zaklaskał, co spowodowało taki efekt, jak
przedwczesny wytrysk. Sflaczały koniec był gwoździem do trumny tego wieczoru
z Czajkowskim.
Doradziłem im wyjścia na koncerty metalowe lub występy kapel podwórkowych.
Tam publiczność zawsze składa się z dobrze zorientowanych fanów, którzy
albo zagłuszają wykonawców rykiem (koncert rockowy) albo chóralnym śpiewem
(kapela podwórkowa).
W każdym bądź razie my z Fadorkiem (wielorasowy pies należący do rodziny)
spędziliśmy ten wieczór bardzo sympatycznie w domu:
Po wrąbaniu goloneczki zapiekanej zajęliśmy się czytaniem (Mikkel
Birkegaard „Biblioteka cieni”), słuchaniem muzyki w bezbłędnych wykonaniach
Cheta Bakera, Milesa Daviesa, Herbie Hancocka oraz konsumpcją piwa (ja!) i
suszonych płucek (Fado!).
Nawet przez chwilę wsparłem na basiórce sekcję z płyty Hancocka… Dobrze
szło, ale to może dlatego, że nie nagłośniłem instrumentu… :
)
Nie pamiętam, czy zamieszczałem już to zdjęcie z grania Kapelą
Podwórkową w plenerze, ale spójrzcie ile radochy… Nie ma mowy o jakimś
marudzeniu… (na akordeonie Jerzyk, onże perkusista z moich wpisów,
„czytający nuty” jazzman, grający też na „płotkach” i również – jak
widać – miłośnik podwórkowych klimatów).
I tu przypomniałem sobie jak kiedyś, w koszmarnych czasach „komuny” (1974
rok) pojechała z Jeleniej Góry na jakieś centralne eliminacje amatorskich
zespołów artystycznych ekipa w składzie: sekcja akompaniująca, kapela
podwórkowa, zespół ludowy przy wojewódzkich związkach zawodowych oraz
kilkoro solistek i solistów śpiewających. Eliminacje trwały 5 dni, a
odbywały się na drugim końcu Polski, w jakimś miasteczku na Mazurach.
Grałem w sekcji oraz w kapeli podwórkowej.
W jej składzie oprócz mnie był też „frontman” z tarką z tego zdjęcia.
Wtedy był absolwentem liceum pedagogicznego, a teraz jest poważnym
pracownikiem merytorycznym kuratorium i psychologiem oraz pedagogiem. Mimo to
nadal śpiewa i tnie na tarce „Pepitę”…!
Otóż świetnie pamiętam sam wyjazd, trochę gorzej podróż i zupełnie nic
z pobytu na miejscu! : )
Jedyną pamiątką z tego wyjazdu jest zdjęcie zrobione w autobusie w chwili
wyruszenia…
To były czasy!
Teraz musieliby mnie chyba reanimować już na drugi dzień…
PS. No, może nie jest tak źle z formą, bo Najlepsza z Żon przywiozła z
koncertu koleżankę i przegadaliśmy do 4 rano!
PPS. „HaDath”, gratuluję wpisu „Zbiór bzdur…”. Zazdroszczę pomysłu…
Tubas. Czy ty nie za często tę (tą) goloneczkę wsuwasz?
Sam lubię( + np. chrzan + PIWO) ale… tym masz chyba codziennie.
mnie to ten instrument by przygniótł. Nie chcę palnąć ale nie wiem czy to
tuba czy suzafon…
Uwielbiam takie wieczory – dobra książka, dobra muzyka, bas, pies (nie
narzeka na to, jak gram, chociaż czasem przekrzywia zagadkowo łeb, jakby się
zastanawiał, co ja najlepszego wyrabiam z tym biednym instrumentem) i ja 😉 I
chyba nie zamieniłabym tego na filharmonię, bo ja tłumów nie lubię 😉
„Zbiór bzdur…” wymyśliłam, bo mi wiedzy i doświadczenia nie staje, żeby
się na basoofce w inny sposób udzielać, więc to tak okrężną drogą o
basowaniu, wartości merytorycznej to nie ma żadnej, odwrotnie do tego, co i
jak piszesz Ty (i tu ja z kolei zazdroszczę, bo Ciebie, Tubasie czyta się jak
dobrą książkę). Ale za miłe słowa dziękuję 🙂
tytuł zdjęcia: „tubas_z_suzafonem”, myślę, że można autorowi zaufać w
tym temacie 😉
Ciekaw jestem kto dyrygował naszą orkiestrą?
Pamiętam, jeszcze za czasów J.Swobody chodziłem na próby orkiestry (jako
wierny student), On potrafił pięknie prowadzić naszych muzyków,
przynajmniej na próbach 🙂
Odezwał się „jurbassteck” i sam się prosi, żeby udostępnić wszystkim
„basoofkowiczom” jeden z alternatywno – progresywnych produktów sesji
nagraniowej jeleniogórskiego grafika i poety (wyraźnie słychać, że bardzo
nietypowego wokalisty!)Maćka Lerchera. W sesji brała udział cała gromadka
(kilkanaścioro) autentycznych, wysoko szkolonych muzyków. Część z nich
można usłyszeć na różnych scenach i estradach Polski oraz Europy. Grają w
znanych zespołach, śpiewają na scenach operowych i nauczają w szkołach
muzycznych wszystkich stopni. Wśród nich wyżej wymieniony (zdaje się na
gitarze basowej i wiolonczeli), oraz moje Dziecko na skrzypeczkach…
A oto jeden z mniej odjechanych utworków sesji:
Przyjemnego słuchania…!
: )
że też nie zauważyłem podpisu hahaha 1:0 dla mnie
zadziwia mnie Twój optymizm kububasek 🙂 raczej 0:1 dla Ciebie
a na cóż mam się spinać skoro to mój błąd:)
btw tej muzyki wrzuconej przez Tubasa ciężko mi się słucha.
Tubas – Maciej Lercher nie robi czasem rysunków w bodajże nowinach
jeleniogórskich? 😉
Powiem szczerze, że mi też się tego dziwnie słucha 🙂
A swoją drogą na tej Wybredni grałem na basie (oprócz mnie był drugi bas i
kontrabas), na wiolonczeli grałem w Wybredni II.
Żeby było ciekawie, operowaliśmy w dwóch strojach 440HZ i 450Hz o ile
dobrze pamiętam. Dodatkowo była też używana melodyka, która stroiła tylko
ze sobą 🙂
Fajny eksperyment, miło wspominam.
No i masz „kububasku” wyjaśnienie „jurbasstecka” dlaczego Ci się ciężko
słucha…
; )
Ciesz się, że nie szczędząc zdrowia, przesłuchałem materiał i
zamieściłem właśnie ten „utwór z Loch Ness”, a nie jakiś jeszcze bardziej
alternatywny!…
Me like it! Nawet w którymś momencie zaczęłam sobie podśpiewywać 😉
Tubasie, wiem, że masz tego więcej, nie podzieliłbyś się? 😀
strasznie wkręcająca ta muzyka. Próbowałem coś podgrywać, ale niuja 😀 za
cinki jestem 😀
Jak będzie gotowa Wybrednia II, to dopiero wtedy będzie można mówić o
avangardzie 🙂
A jak ktoś jest zainteresowany całą Wybrednią I, to niech kliknie link w
moim podpisie.
Ewentualnie tutaj:
(www.wybrednia.mp3.wp.pl/)
(www.ekambard.mp3.wp.pl/)
Masakrycznie pokręcone na początku myślałem że się stroją gitary dopiero
xdd ale potem nie powiem warto było odpalić… a jak do wokalu dobrnąłem to
już naprawdę rispect grać w czymś takim na basie to lvl 12 na 10
możliwych.
doprawdy inspirujące. Historia Yetiego przeciwstawiającego się
mainstreamowi. Ten to dopiero był alternatywny!
I teraz weź pod uwagę, że to wszystko jest, albo raczej było improwizowane
🙂
Co za muzyka! Brakuje mi słów by wyrazić swój entuzjazm.
A mi się podoba DO momentu, w którym wchodzi wokal.
Podobne klimaty pojawiały się na pierwszych płytach VDGG czy King Crimson
ale tam stanowiły raczej tylko wstęp (tło) dla utworu a nie były jego
sednem.
PS. Tubas, skoro pamiętasz wydarzenia sprzed 38 lat to ile Ty ich masz?
Jak to ile mam? Jak umarłem to miałem 94 lata…
Tubas, hahaha! Genialne 🙂
Wybrednia – Dłonie – w podobnym klimacie grała w okolicach 1972 – 1973 roku
GRUPA NIEMEN Czesława Niemena z muzykami z SBB + Nadolski + Przybielski
Wiecie, zauważyłem właśnie, że Jelenia Góra jest matecznikiem plastyków
z odchyleniem na „dziwną”, bardzo autorską, muzykę.
Dawno, dawno temu – za lasami i górami, w przepięknej kotlinie, nad rzeką,
co Bóbr się nazywa – żył, był pewien rzeźbiarz, tworzący w drewnie
monumentalne dzieła. Miały one użytkowe przeznaczenie (jako ławki i
siedziska plenerowe), ale jednocześnie tworzyły fantastyczny świat rycerzy,
potworów i dziewic (chyba…). A nazywano go „Yeti” (Ryszard Zając)!
Pamiętam występ Jego zespołu „Stado YETI” na przeglądzie w początkach lat
70-tych:
Na estradę wytoczono autentyczną fisharmonię z podłączonym, jako
źródłem powietrza do piszczałek – odkurzaczem. Gromada hippisów pojawiła
się na scenie z gitarami. Włączyli odkurzacz, a „Yeti” otworzył Biblię, z
której zaczął czytać fragment, o ile dobrze pamiętam, „Objawienia Św.
Jana”. Znienacka wyjął korkowiec i pierdyknął z niego przy mikrofonie.
Nagły huk był taki, że część zdumionego jury chyba się osr…! W tym
momencie „Yeti” wydobył z siebie przeraźliwe wycie, a reszta ekipy „full and
drive” na gitarach!
Nigdy potem nikt nie zrobił na mnie takiego wrażenia i pamiętam Go po 38
latach jak dziś!
Na Placu Ratuszowym i w parkach Jeleniej Góry, przez długie lata stały Jego
ławki i inne dzieła, robione na zamówienie komunistycznych przecież, władz
miasta.
„Yeti” był mistykiem i fantastą – prawdziwym hippie… A mimo to znalazł
zrozumienie u gospodarzy kotliny w samym środku epoki Edwarda Gierka.
Jak mówiłem – matecznik artystów i dziwaków.
EDIT: „Yeti” jest w pełni formy artystycznej, wciąż tworzy i w zeszłym
miesiącu miał swój benefis…