Próbuję jakoś tak pomanewrować wspomnieniami, żeby nie wzbudzać zbytniej
sensacji na blogu, ale co zacznę neutralnie to i tak „o d…. Maryni” się
kończy. A, …pies trącał – trudno!
No to: maestro, liets goł!… jak mówią bracia zza Buga.
Podczas przygotowań do kabaretowego spektaklu, reżyserowanego przez Jana
Pietrzaka, choreografię miała opracować profesjonalistka specjalnie do tego
wynajęta z innego miasta. Minęło kilka dni, a „baletnicy” nie widać na
próbach, chociaż przyjechała i klucze do służbowego pokoju pobrała. Od
dnia przyjazdu nikt jej nie widział ani w pokoju, ani w bufecie, ani w
sekretariacie. W końcu na czwarty dzień zjawia się na próbie jakaś chuda
jak 40 numer nici, rozczochrana i lekko przybrudzona kobitka w utytłanych
dżnsach i rozwleczonym swetrze. To nasza pani choreograf! Okazało się, że
po długich poszukiwaniach odnaleziono ją w kotłowni teatralnej. Pierwszej
nocy po przyjeździe polazła do piwnicy w poszukiwaniu męskiego towarzystwa i
już tam została! Palaczy było trzech na zmianę i każdy miał swoją
chwilę radości z „artystką”. Chłopaki dokarmiali ją, poili i zaspokajali
jej potrzebę „czułości” przez trzy doby!!! Jak mieli już dość to
donieśli dyrekcji, gdzie można ją znaleźć. W efekcie Pietrzak sam
ustawiał aktorskie wygibusy do piosenek, a „baletnicy” kazał wracać do
kotłowni…
A teraz wspomnienie „kombatanckie”!
Jest „stan wojenny”, ale teatr już działa. Idę w sobotę na spektakl o
19.00. Pieszo, z gitarą, bo w piątek miałem „chałturkę” i instrumentu
używałem grając na „zastępstwie”. Z naprzeciwka idzie patrol; dwóch
podchorążych ze Szkoły Oficerskiej i ZOMO-wiec. Zatrzymują mnie i odpytują
co i jak. Dla jaj zapraszam ich na spektakl. Zaproszenie przyjęli i poszli ze
mną… Po jakiejś pół godzinie przedstawienia „zmyli się” gdzieś. Koniec
spektaklu – wychodzę, a tu pod tylnym wyjściem stoi inny patrol. Meldują,
że mają mnie odprowadzić gdzie będę chciał, żeby inni się nie czepiali.
Do domu wróciłem po 6 rano. Odwieźli mnie „suką”, w odmiennym stanie
świadomości… Sąsiedzi potem opowiadali sobie, że ZOMO-wcy mnie chyba
pobili, bo nie mogłem iść o własnych siłach i musieli mnie podtrzymywać
:D…
Jak widać ja też cierpiałem dla demokracji!
PS. Tak się wzruszyłem wspomnieniami, że chyba poszukam czegoś w
lodówce…
Neskim, trzymajcie się!
No teraz to uważaj, taka daleko idąca kolaboracja dzisiaj nie przejdzie 😉 😛
ech ci sąsiedzi. Zawsze sobie wymyślą historie, chociaż to co się na
wsiach dzieje to niepojęte czasem i moja – mieszczuchową, a jak –
wyobraźnię to przerasta.
dalej fajnie!
… no i robi się coraz ciekawiej i jeszcze barwniej… W pewnym szpitalu
gdzie kiedyś pracowałem była taka pani doktor co dostała pomieszania
zmysłów i schodziła również w bliżej nieokreślonym celu do kotłowni
szpitalnej gdzie ludzie pracy spoceni przy kotłach, heh… potem ją odwieźli
do „tworek”…
Tubas nie krępuj się i dawaj kolejne odcinki solidnej przaśnej lektury ku
uciesze heh…
Pozdrawiam 🙂
A ku, ku! To ja…
Zawiadamiam, że jestem w trakcie pracy nad BARDZO krótkim poradnikiem,
zgodnie z zamówieniem „gregOOs”-a. Nie spodziewajcie się niczego dobrego!…
Może jutro wrzucę na bloga ten „owoc żywota mojego”…
Tubas, zazdroszczę Ci tak barwnego życia! Też mam nadzieję nagromadzić
kiedyś tyle (takich!) anegdot.
Tymczasem zaczytuje się w Twoich! 🙂
Pozdr!
Dzięki Tubas za wysłuchanie prośby Twojego Wiernego Czytelnika i czekam z
zapartym tchem 🙂
Pozdrawiam!!
Więcej przygód ekstremalnych, śmiało, oczekujemy na jeszcze… 🙂