tubas – to i owo – różnostki…

Opowiadając kilka historii z praktyki muzycznej, autor zwraca uwagę na problem niewłaściwego traktowania muzyków przez organizatorów wydarzeń czy konkursów. Podnosi on kwestię odpowiedniego wynagrodzenia oraz szacunku do pracy i talentu artystów.

Kilka lat temu grałem „do kotleta” na „evencie” organizowanym przez dealera
samochodów pewnej znanej marki. Przy ustalaniu warunków wynagrodzenia dealer
mówi:

– To, że gracie dla tej marki powinno być już dla was wynagrodzeniem, a wy
chcecie taką kasę. Przecież Was to nic nie kosztuje, a jaka reklama!

Odpowiedzieliśmy:

– Zagramy za darmo. Da nam pan tylko jedno autko. Najlepiej „busik”. Kosztować
to będzie pana tyle co nas nasze umiejętności i wyposażenie!

O dziwo, nie zgodził się!

Ten tok myślenia jest dość powszechny wśród organizatorów różnych
imprez, mających się za właścicieli całego świata i okolic…

Nawet jeśli nie jesteśmy w „gwiazdorskim” składzie nie można
pozwolić zleceniodawcom na brak szacunku dla naszej pracy, talentu i
umiejętności.

Temu panu poradziliśmy, żeby sobie najął za parę groszy taksówkarza z
„parapetem” i stosem dyskietek, a ten mu jeszcze przy okazji gości po imprezie
do domu rozwiezie! Może sporo zaoszczędzić, jeśli nie stać go na
opłacenie prawdziwych muzyków…

Facet był bystry. Przeprosił, wypłacił z góry odpowiednią kasę i do
dzisiaj dobrze o nas mówi. Z wzajemnością!

Ta historia jest a’propos poruszonego już tematu stawek i „weryfikacji”. Nikt
nie zabrania organizatorom zatrudniania „gwiazd” za olbrzymie pieniądze, nawet
jeśli nie posiadają formalnego wykształcenia muzycznego, czy uprawnień
zawodowych, potwierdzonych egzaminem. To jest wolny rynek i płaci się za
atrakcyjny i trudno dostępny towar. Tym niemniej solidne rzemiosło też musi
mieć swoją cenę. Twierdzę, że najlepiej określała to
właśnie „weryfikacja” i tzw. stawki minimalne.

A i dla gwiazd prędzej czy później nadchodzi chwila prawdy i wtedy okazuje
się, że aby umieć to co umiał każdy niegdysiejszy „klezmer” trzeba wydać
sporo kasy i porządnie przysiąść fałdów. Nauczyciele tacy jak Elżbieta
Zapendowska nie są za darmo, a szkolą się u niej pierwsze nazwiska z
toplisty…!

I tu anegdotka:

Podczas służby wojskowej w orkiestrze zdarzyło mi się akompaniować znanemu
wówczas wykonawcy do jego krótkiego recitalu na imprezie dla miejscowych
dygnitarzy, w Klubie Oficerskim. Przy tej okazji dowiedziałem się, że
„gwiazdor” już kilkakrotnie podchodził do egzaminu bez powodzenia i Estrada
wypłacała mu wynagrodzenie na jednego z muzyków jego sekcji
akompaniującej… To się nazywało „na małpę”.

Drugie wspomnienie:

Wokaliści mogli otrzymać „weryfikację” na podstawie tzw. dorobku
artystycznego, czyli np. zajęcia pierwszych miejsc w jakichś konkursach lub
festiwalach. Grałem kiedyś w sekcji akompaniującej na takim konkursie, kiedy
przyszedł do nas „menago” cygańskiego kandydata na nowego Michaja Burano i
wręczył prymki kilku piosenek do zaakompaniowania jego „podopiecznemu”. Na
scenę wyszedł rozchełstany brunet z kolczykiem w uchu i haftowanej koszuli,
wykonał dwa utworki, każdy na trzech funkcjach i pojechał sobie w dalszą
„trasę”. Ku zdumieniu pozostałych uczestników wykonujących ambitny
repertuar, gość zajął I miejsce… No comments!

I jeszcze jeden obrazek:

Przychodzi do sekcji, czyli do nas, niebrzydka dziewuszka około 16-17 lat z
tatusiem i nutkami akompaniamentu. Krótka próba… Dziewczę śpiewa nieźle!
Tata pyta nas jak oceniamy jej szanse na I miejsce. Pianista, stary wyjadacz
mówi, że są lepsze wokalistki. Zbliża się jej występ. Patrzymy a tu na
estradę wychodzi nasza nastolatka ubrana w przezroczystą sukieneczkę z
szyfonu, sięgającą 5 cm poniżej symbolicznych majteczek. Zapala się
podłogowy reflektorek z tyłu sceny i „laseczka” jak goła. Drżące
westchnienie z pierwszego rzędu pod sceną: „O Jezu…” skomentowało
widok.

Zajęła I miejsce. Do dziś pamiętam jej nazwisko, chociaż kariery nie
zrobiła! 🙂

PS. Idę spać, może mi się przyśni! 🙂

Podziel się swoją opinią

16 komentarzy

  1. O ile wynagradzanie występów jest dla mnie jak najbardziej oczywiste, to
    jednak zawsze będę przeciwny socjalistycznym praktykom spod znaku
    „weryfikacji” i stawek minimalnych. Niech rynek weryfikuje, a nie urzędy…

  2. Drogi „Stachu1988”!

    Weryfikował nie urząd a profesjonalni muzycy, w tym praktycy wysokiej klasy.
    W Warszawie np. Jan „Ptaszyn” Wróblewski… No, ja rozumiem, że nie dla
    każdego jest On autorytetem. Tym niemniej trudno nazwać Go urzędnikiem!

    Po za tym ja nie mam nic przeciwko wolnemu rynkowi. Idzie tylko o to, że
    jeżeli na tym wolnym rynku istnieje zapotrzebowanie na kapele grające solidny
    repertuar, na profesjonalnym poziomie, do „utylitarnych” zastosowań, to
    powinno być jasne, że należy im zapłacić co najmniej
    „tyle i tyle”! W braku takiego punktu odniesienia, jakim były stawki minimalne
    z „weryfikacji” potwierdzającej odpowiedni poziom wykonawczy, zdarzają się
    sytuacje wyżej opisane. Nie twierdzę, że „weryfikacje” powinny być
    obowiązkowe! Uważam tylko, że minimalne stawki dla ich
    posiadaczy powinny być obligatoryjne. Przecież nie ma przymusu zatrudniania
    profesjonalistów. Kogo nie będzie stać na nich, to bierze „taniochę”, i
    tyle. Już Mikołaj Kopernik sformułował prawo, że pieniądz lepszy
    wypierany jest przez pieniądz gorszy (czyli niższej próby – tańszy).
    Spowoduje to, że na rynku pozostaną tylko drogo opłacane sezonowe „gwiazdy”,
    grający supporty pretendenci do tytułu „gwiazd” (sponsorowani przez
    menagementy) oraz grający za grosze byle jaki chłam „parapeciarze”,
    odtwarzający na syntezatorach i podobnych urządzeniach gotowe pliki MIDI.
    Zniknie całkowicie solidne muzyczne „rzemiosło” i już nie wróci. Jeśli
    mówimy o socjalistycznym charakterze tej regulacji to masz 100% słuszności.
    Stosują ją największe socjalistyczne państwa świata; USA, Kanada i
    Francja… Co nie przeszkadza, że rynek muzyczny tam kwitnie!

    Załóżmy, że grasz w ambitnej kapeli. Ciężko pracujecie nad sobą, swoimi
    umiejętnościami technicznymi i własnym repertuarem. Nie macie czasu, ochoty
    ani potrzeby „zakuwać” do egzaminów. Kariera przed Wami! Menadżerowie
    ustawiają się pod Waszymi drzwiami w kolejce. Dyktujecie stawki i
    otrzymujecie je! Kalendarz koncertów pełny na dwa
    najbliższe lata! I co Ci „Stachu1988” przeszkadza, że obok funkcjonuje rynek
    muzyki „użytkowej”, na którym o jego poziom i uczciwość
    dba system „weryfikacji”? Przecież Ciebie, jako gwiazdy nikt nie zapyta o
    „weryfikację”. To nie „komuna” i ona już nie wróci! To po prostu
    cywilizowany system, sprawdzony w krajach dyktujących mody muzyczne, w
    których obok milionerki Britney Spears jest miejsce dla Toma Waitsa czy Johna
    Lee Hookera (bez „weryfikacji”, lecz obowiązkowo z legitymacją Związku
    Muzyków), a także „eventowych” zespołów grających na stawkach ustalonych
    przez Związek dla „zweryfikowanych” muzyków zawodowych.

    Więcej do tego tematu wracał nie będę. Proszę tylko o wyrozumiałość dla
    czytających nuty, znających harmonię i historię muzyki oraz potrafiących
    przyzwoicie zagrać na swoim instrumencie, „zweryfikowanych” klezmerów. Powoli
    wymieramy i nie będziecie musieli zbyt długo słuchać naszego
    marudzenia…

    Obiecuję, że w następnych wpisach skupię się już tylko na
    „pierdołkach”!

    Powodzenia w życiu i w muzyce!

  3. Tubas – to co piszesz o spadku jakości jest prawdą. Ale doszukiwanie się
    jego przyczyn w braku kontroli państwa jest nie do końca uzasadnione.

    Mamy jako tako wolny rynek – wystarczy założyć firmę, zatrudnić kilku
    weryfikatorów do komisji i stworzyć własny system certyfikatów i
    managementu (chociażby zapożyczając z systemów zachodnich czy PRL
    owskiego). Jeżeli powstanie kilka takich firm, tym lepiej – każda przez
    konkurencję będzie poprawiała standard. Jako świetny muzyk, człowiek z
    kontaktami muzycznymi, znajomością systemów certyfikacji i doświadczeniem
    na wysokich stanowiskach kierowniczych byłbyś idealnym szefem takiej
    firmy-związku.

    Taki system istniał już wtedy, kiedy o socjalizmie nikt nie słyszał –
    nazywało się to cechami i było od państwa zupełnie niezależne. Co
    więcej, teraz taki model byłby jeszcze bardziej wydajny, bo prawo i
    skuteczność jego egzekwowania ewoluowały. To gwarantuje, że taka
    organizacja nie mogłaby walczyć nieczysto przeciw prywaciarzom, przez co nie
    skostniałaby od środka, bo w tym wypadku po prostu by zbankrutowała.

    A gorszy pieniądz wypiera lepszy do czasu, bo ludzie w końcu spostrzegają
    realną wartość pieniądza złego – i szybko rzucają się na stabilniejszą
    walutę. Po to tylko, żeby znowu ją porzucać na korzyść gorszej.
    Analogicznie, jesteśmy w dołku jeżeli chodzi o jakość usług muzycznych,
    ale wg mnie to nie potrwa wiecznie – zresztą osobiście będę się do tego
    starał przyłożyć czynnie i biernie.

  4. Te weryfikacje nie są jakimś anachronizmem socjalistycznym jak sugeruje
    stachu. Mnie się taki system wydaje logiczny i nikomu przecież by nie
    przeszkadzał. A na pewno by pomógł i nie byłoby takich sytuacji, które
    tubas opisał.

    tubas, nie tylko pierdołki, takie wpisy wzbogacają naszą kulturę ogólną,
    nie sugeruj się proszę takimi komentarzami, jak ten pierwszy, bo wielu z nas
    tylko wyczekuje Twoich historii.

    Pozdrawiam!

  5. to może założyć szkołę policealną z kierunkiem „klezmer” bądź „grajek
    weselny” „muzyk do wynajęcia”

    tylko kto komu taki papierek uzna, skoro jakość szkolnictwa w Polsce bywa
    bardzo niska, choć zdarza się również bardzo wysoka, w tym myślę leży
    główny problem, o łapownictwie nie wspominając,

    a tak czy inaczej parapeciarze nie będą zdawać takich egzaminów bo
    puszczają Play i jazda

  6. Takie szkoły już są i nazywają się Państwowe Szkoły Muzyczne I i II
    stopnia! Co się po nich gra to już zależy od talentu i okoliczności.
    Problem polega bardziej na poziomie oczekiwań odbiorców z jednej strony i na
    szacunku muzyków do własnej pracy, z drugiej. „Są tacy – to nie żart, dla
    których jesteś wart mniej niż zero…”.

    Jednak zawsze znajdzie się grupa odbiorców o wysokich oczekiwaniach, gotowych
    przyzwoicie zapłacić za ich spełnienie. Grając na dobrym, profesjonalnym
    poziomie możemy liczyć na znalezienie się w gronie dobrze zarabiających
    zawodowców.

    Moja tęsknota za „dawnymi, dobrymi czasami” wynika być może po prostu z
    tego, że miałem wtedy dwadzieścia kilka lat! A być może z tego, że ten
    kontrowersyjny obecnie „papierek” nobilitował także wśród muzyków, bo oni
    wiedzieli, że nie był tylko urzędniczą „bumagą”, a poświadczał
    rzeczywiste umiejętności.

    Na pewno Marek Napiórkowski i wtedy dałby sobie bez niego radę, ale
    pozostałym bardzo się przydawał. Na przykład w obcym mieście… Mówiło
    się:

    -Neskim, mam estradową jedynkę. Szukam roboty…

    I wszystko było jasne!

  7. „Temper” – dokładnie to miałem na myśli, co napisałeś. Ująłeś to tak
    zgrabnie, że podejrzewam prawnika, ekonomistę lub historyka… Gratuluję
    umiejętności syntezy!

    PS. Stanowiska nie były specjalnie wysokie. Nawet jako dyrektor kierowałem
    tylko oddziałem w dawnym województwie. Po za tym jestem leniwy jak kot.
    Ożywiam się tylko przy graniu i golonce… 🙂

  8. Moim zdaniem temper trafił w absolutne sedno sprawy, zgadzam się z nim 100% i
    sam bym lepiej tego nie wyłożył. Jednak myśl tubasa, w której państwowy
    certyfikat funkcjonuje niejako niezależnie i nieobligatoryjnie, jestem w
    stanie zaakceptować, wtedy państwu może przypaść rola „mecenasa kultury”,
    szczególnie, gdy jego certyfikat będzie dużo bardziej prestiżowy niż
    odpowiedniki prywatne.

    O ile granie nie będzie uwarunkowane państwowym papierkiem co (chyba nieco
    nietrafnie) wydedukowałem z tytułowego postu tubasa, wszystko jest ok, bo
    państwo nie jest mafią, czy alfonsem zezwalającym nam na to co możemy
    robić pod pretekstem naszej ochrony, a tylko o to mi chodziło 🙂

    A co do wypowiedzi Agi: ja też wyczekuje na Twoje historie, tubas, i bardzo mi
    się podobają, ja po prostu nie widzę nic złego w polemizowaniu z nimi,
    więc nie rozumiem dlaczego mój komentarz najchętniej wyrzucono by do kosza
    😛

  9. tubas : a nie myślałeś również o własnym blogu równolegle do forum ?,
    szkoda by było twórczości gdyby się coś forum przytrafiło 🙁

  10. od ostatniej grubej awarii zapis danych z forum przeprowadzany jest codziennie
    (albo co tydzień?), więc raczej spokojnie 😉

  11. Słodki Jezu!.. A kto Ci taką krzywdę chciał zrobić „Stachu1988”? Dawaj go
    tutaj! Taż ja po to piszę, żeby odzew był i polemika jakaś się
    wywiązała. Bez tego nudno by było! Nawet z najlepszą z żon fundujemy
    sobie, od czasu – do czasu, jakąś niewielką polemikę 🙂

    Polemika rozwija i wzmacnia siłę argumentów, a także odporność na ciosy.
    W myśl zasady; „co cię nie zabije to da się zjeść…”. Chyba jestem
    głodny bo coś pokręciłem. Zjem jakieś ciasteczko…

    Na razie!

  12. W tym kraju niestety artysta jest w d*pie malinowej i najprawdopodobniej nikt
    ani nic tego nie zmieni.Papiery, weryfikacje tak naprawdę nie sa nikomu
    potrzebne.

    Weryfikuje scena, próba, studio, itp. Minimalne stawki – coś pięknego, ale
    brzmi mi to podobnie do minimalnego wynagrodzenia i średniej krajowej, czyli
    istnienie na papierze.

    Czasy się bardzo pozmieniały, rynek muzyczny jest przesycony badziewiem a
    także dobrą muzą, niejednokrotnie badziew, wykonywany jest przez zawodowych,
    zweryfikowanych muzyków, których stawki wysokością przerażają (wiem ile
    moi kumple dostają za pierdnięcie w rury, w topowych badziewiach, toż to
    ku…a strach taki szmal w portfelu nosić). A ile jest kapel z tak zwanego
    andergraundu, co to o szkołach muzycznych tylko słyszeli, a wychodzą i
    zmiatają ze sceny zawodowców. Dzisiaj prawie każdy może kupić sobie
    instrument i jeżeli tylko ma ambicje jest w stanie zrobić wszystko, jest
    dostęp do nieograniczonej ilości materiałów dydaktycznych, jest internet i
    nie trzeba zapychać z wizą na west, żeby przywieźć sobie realbooka i
    przepisywać Abersolda od kumpla który odpisał od kumpla który odpisał od
    kumpla kumpla…

    A na koniec tak a propos weryfikowania, na Akademii muzycznej studiował
    zajebisty saksofonista, który nagrał od groma wybitnych płyt, żeby uczyć w
    szkole musiał mieć mgr. bo przepisy się pozmieniały. Kolega grał dyplom na
    którym oceniali go jego koledzy z branży z którymi na co dzień gra ( z
    resztą jego profesor od instrumentu mógłby się wiele od niego nauczyć, ale
    to inna bajka).

    Zgadnijcie jak go ocenili?

    na 3!!!!!

    I czujecie dzisiaj weryfikacje, egzaminy???

    Toż to burdel byłby nie z tej ziemi…

    Już pomijam to jak wykładowcy kładli kłody pod nogi najzdolniejszym, tylko
    dla tego, że grali więcej jobów niż oni sami… ale to bardzo długi temat.

  13. Nie wytrzymałem i jednak wróciłem (oczywiście z ciasteczkiem w dłoni).

    „Muzz” napisał:

    >>Czasy się bardzo pozmieniały, rynek muzyczny jest przesycony
    badziewiem a także dobrą muzą, niejednokrotnie badziew, wykonywany jest
    przez zawodowych, zweryfikowanych muzyków, których stawki wysokością
    przerażają (wiem ile moi kumple dostają za pierdnięcie w rury, w topowych
    badziewiach, toż to ku…a strach taki szmal w portfelu nosić). A ile jest
    kapel z tak zwanego andergraundu, co to o szkołach muzycznych tylko słyszeli,
    a wychodzą i zmiatają ze sceny zawodowców.<<

    …i ma rację. Tak jest, ale to nie od dzisiaj tak się dzieje. Za moich
    szkolnych lat do naszej szkoły muzycznej uczęszczał na fortepian, starszy
    ode mnie koleś. Był fenomenem. Słuch absolutny, magnetofonowa pamięć,
    biegłość techniczna i wrażliwość na każdy rodzaj muzyki. Najlepiej
    zagrany dyplom w historii szkoły. Wróżono mu karierę solistyczną. Nie
    dostał się na PWSM we Wrocławiu, bo panowie „profesorowie” wiedzieli, że
    dla pieniędzy i przyjemności grywa jazz oraz akompaniuje różnym wokalistkom
    w konkursach. Powiedzieli mu, że grając „taką” muzykę nigdy nie będzie
    artystą!!!

    Niedawno słyszałem nagranie zespołu kolegi mojej córki, uprawiającego
    swego rodzaju „andergrand”. Interesująco i bardzo sprawnie technicznie to
    robią, mimo że przysłowiowy „pies z kulawą nogą” ich chyba nie słucha!
    Podejrzewam, że bez problemu daliby radę w 90% repertuaru topowych kapel.
    Tylko, że ich to nie interesuje!

    Jeśli idzie o badziew wykonywany za grube pieniądze przez zawodowych,
    wykształconych muzyków to powiem tak: niedawno oglądałem „posiadłość” w
    stylu „pałac Gargamela” zaprojektowaną przez świetnego architekta,
    wielokrotnie nagradzanego w konkursach. Dla kasy zrobił to, co podobało się
    miejscowemu „maharadży Hajdarabadu”!

    Pieniądz rządzi światem, niestety!…

  14. Muzz, myślę, że to co opisujesz miało miejsce również w tamtych czasach
    (mówię, myślę, bo w zasadzie nie wiem, rzucam takim sobie
    przypuszczeniem).

    Oczywiście nie mam doświadczenia i przykładów, ale jak wiemy, ludzie się
    nie zmieniają i nie zależy to od systemu. Tubas nam opowiada fajne anegdoty,
    ale na pewno też wtedy były takie nadużycia. Nie uwierzę, że wtedy była
    super sielanka. 😉 Tubas, było tak idealnie, czy były również nadużycia
    podobne, jak opisuje Muzz?

    Stachu, a co, Ty możesz polemizować, a z Twoją polemiką już polemizować
    nie można? Spróbuj obronić swoją tezę, a nie obrażać się. 🙂

  15. Niestety, miła „Ago”, szajs królował także wtedy! I większość zawodowych
    muzyków estradowych akompaniowała właśnie takim „artystom”. Były
    oczywiście liczne wyjątki (Krystyna Konarska, Fryderyka Elkana, Jerzy
    Połomski, Sława Przybylska – że wspomnę niektórych), ale tandeta
    królowała. Niekwestionowanym królem „rykowiska” był „Tercet Egzotyczny”
    założony przez skądinąd znakomitego muzyka i aranżera – Edmunda
    Dziewiątkowskiego. Nagrali setki (sic!) płyt na całym świecie, w różnych
    językach. Stanowią żywy i wciąż rozchwytywany przez publiczność dowód
    na jakość gustu przeciętnego odbiorcy, nie tylko w naszym kraju.

    Związek Muzyków pilnował poziomu wykonawczego, a nie artystycznego…

Możliwość komentowania została wyłączona.