tubas – przyjaciel z jednego poboru…
Padło pytanie od „Don Chezare” na temat kontrabasu i przywołało lawinę
wspomnień z wojska. Lawina najpierw mnie zablokowała, ale potem trochę
odpuściła i mogę, a nawet muszę, opisać mojego przyjaciela do dzisiaj,
Kazia – a potem jeszcze może, winnego straty nieodżałowanej pamięci
kontrabasu(R.I.P.) – Stasia.
Tak więc najpierw Kazio:
Do wojska powołanie dostałem w kwietniu. „Bilet” opiewał na orkiestrę
garnizonową przy Szkole Oficerskiej w moim mieście. Do bramy koszar miałem
trzy metry, bo w takiej odległości od niej położony był mój budynek… W
piątek poszedłem do znajomego fryzjera. Kazałem walnąć się na „garownika
w recydywie” i w sobotę rano, raźno, z buta pomaszerowałem do woja.
Zapłakana Mama z móją późniejszą najlepszą z żon machały chusteczkami z
okna, jakbym szedł na wojnę!
Wartownik na bramie jak mnie zobaczył, to się ucieszył i mówi: „co, kocie!
Masz przesrane, koniec balangi, zobaczymy się na kompanii!”
Nie wiedział, baran, że dla mnie balanga dopiero się zaczyna, bo nie na jego
kompanię idę, a do ORKIESTRY!!!!
No, więc zachodzę na orkiestrę, a tam cicho jak na cmentarzu. Nikogo nie ma
– nawet dyżurnego! Zaczynam wołać: „Jest tu kto?”
Z kancelarii wynurza się Szef i mówi: „Co tak mordę drzesz? Nie widzisz, że
mam kaca? Po coś przylazł?”
Na to ja:
– Panie Piotrze, do woja przyszedłem!
– Dzisiaj?!!!
– No tak, tak mam na bilecie.
– Pokaż. Faktycznie! No to, sp……. do domu i wpadnij w poniedziałek po 10
rano…
Wracam przez bramę do domu. Sąsiadki mnie zobaczyły i drą się na móją
Mamę. Mama z moim skarbem – jeszcze przedślubnym – pojawiają się w oknie i
pytają:”Co się stało?!”
A ja na to:
– Nie chcą mnie w wojsku, bo się im fryzura nie podoba. Kazali przyjść jak
mi włosy trochę odrosną!
W poniedziałek rano, nakarmiony i rozleniwiony, zgłaszam się na orkiestrę i
przez następne kilka dni łażę w swoich cywilnych ciuchach, a na obiadki
chodzę do domu, bo szef nie ma czasu pobrać dla mnie sortów mundurowych ani
zaprowiantować. Jestem jedynym „kotem” z tego poboru w całej jednostce i jak
gdziekolwiek idę to trzysta „starych kości” na mój widok drze się: „Kocie,
ile do cywila zostało?!”. Na orkiestrze większość to znajomi, więc zero
problemów…
Kapelmistrz pyta mnie, gdzie mój kumpel z jednego poboru, niejaki Kazio C.?
Nie znam człowieka!
Zjawia się w środę! Sympatyczny, lekko piegowaty blondyn w okularkach –
mówi, że zapomniał na kiedy ma do woja…(?!)
Poznajemy się, razem pobieramy mundury, razem idziemy do Kapelmistrza zebrać
pierwszy opier…!
Kazio od progu drze się: „Szeregowiec Kazimierz C. plus jeden melduje się
posłusznie!” (?!!!)
Ten okrzyk określił jego status w orkiestrze jako tzw. „leśnego głupka” :
))))
Polubiliśmy się „od pierwszego wejrzenia”, a jako kumple z jednego poboru
przyjaźnimy się do dzisiaj. I do dzisiaj grywamy razem w orkiestrze dętej
przy filharmonii. Filharmonii, w której on jest szefem sekcji
kontrabasów!
W wojsku jako basista dostałem przydział na tubę a on, jako kontrabasista –
oczywiście na …waltornię!
Kończył już PSM II st. i bezlitośnie nas katował przygotowaniami do
dyplomu. Przeraźliwe skargi mojego kontrabasu, na którym początkowo
ćwiczył, zanim nie pogodził się z myślą, że nie wyrwie się z wojska i
nie przytargał swojego – powodowały błagania o litość co bardziej
wrażliwych na piękno muzyki.
Kazio był i jest „dusza człowiek”! Przesympatyczny optymista, duże poczucie
humoru, altruista gotowy oddać ostatnia koszulę koledze, smakosz wypieków
cukierniczych (niezapomniane pierniki i serniczki na zimno, które na zmianę
przynosiliśmy z domów), świetny nauczyciel i społecznik prawdziwy!
Zasiada we władzach Polskiego Stowarzynia Kontrabasistów i jest jednym z
organizatorów reklamowanego na tym forum Światowego Festiwalu Kontrabasowego.
Naucza kontrabasu w szkole muzycznej, prowadzi warsztaty mistrzowskie z klasyki
dla młodzieży i mimo upływu lat nic się nie zmienił, od czasu kiedy
„meldował posłusznie”!
Rozpisałem się, ale On w pełni na to zasługuje! Może kiedyś zafunduję Mu
pomniczek, najlepiej z piernika nadziewanego bakaliami!
Wspomnę jeszcze taką historyjkę z wojska:
Mam jechać na pogrzeb teścia w sobotę, a w ten dzień i w niedzielę gram na
dancingach w Klubie Oficerskim. Kapelmistrz mówi, żebym dał zastępstwo.
Biegam po mieście, ale okazuje się, że jestem „niezastąpiony”! W końcu
Kazio nieśmiało mówi, że może on mnie zastąpi. Kazio wtedy to do bólu
„klasyczny” klasyk: sprawny instrumentalista, dobry solista, duża wiedza
teoretyczna i zero umiejętności „klezmerskich”. Ale od kilku miesięcy
intensywnie, acz po kryjomu, ćwiczy na basiórce. Jest ambitny i zawzięty, a
to ma być jego „chwila prawdy”!
Piszę mu w zeszyciku „funty” do naszych „hitów” i przypominam, że NIE GRA
MELODYJEK, TYLKO PÓŁNUTAMI PODSTAWY AKORDÓW Z KWARTĄ W DÓŁ LUB KWINTĄ W
GÓRĘ I STARCZY!!! EWENTUALNIE ROZŁOŻONE TRÓJDŹWIĘKI! MA GRAĆ RÓWNO Z
PERKUSJĄ! Na tym konsultacje zakończyłem i pojechałem.
W poniedziałek w orkiestrze chłopaki z zespołu opowiadają:
Kazio przyszedł, rozłożył basiórkę, nastroił, podłączył, wyciągnął
zeszycik, położył na fortepianie, założył okularki „druciaki”, odwrócił
się tyłem do publiki, głęboko nachylił nad zeszycikiem i wypiął
prowokująco na salę. „Nabili” tempo i grają! Kazio daje radę, ale coś im
łomocze w kolumnach od nagłośnienia. Przestali grać, przestało
łomotać… Grają – znowu łomocze…
Po kilku utworach zorientowali się o co chodzi. To Kazio! Wziął sobie chłop
do serca, że ma grać równo i pukał nogą w estradkę. Pukanie przenosiło
się na statyw mikrofonu saksofonisty, z niego na mikrofon i było pięknie
słyszalne w kolumnach głośnikowych. Jak mu saksofonista na nogę nadepnął,
to Kazio grać przestał… : )
Oczywiście później Kazio nie miał już żadnych problemów i nawet grał
kilka lat w lokalach dansingowych – studiując kontrabas na Akademii Muzycznej
– zanim „złapał etat” w orkiestrze symfonicznej.
Takiego mam przyjaciela!!!
A Wy?…
Następnym razem może będzie o Stasiu, który moim przyjacielem nie
został…
PS. „…niech wrócą te lata, te lata szalone…”
5 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
Jesteś bardzo fajnie pisaty Drogi Tubasie i chyba Cię zatrudnię do nowego
planowanego przeze mnie przedsięwzięcia 😉
Szanowny „Kapralu”! Cały zamieniam się w jedno ogromne, zaciekawione ucho!
Kazio na prezydenta! 🙂
super wspomnienia! czytam jednym tchem… O talencie literackim Tubasa już nie
wspomnę, superr. Pozdrawiam
Świetny wpis 😉 Cudownie się czyta Twoje historie Tubasie !
Mój ojciec grał w wojsku na waltorni ! (skończył średnią szkołę
muzyczną na „kwoce”), a potem przez kilka dobrych lat „klezmerzył” tu i tam z
różnymi składami gastronomiczno-weselnymi – oczywiście na basówce, która
została wystrugana przez niejakiego pana Podkowskiego z Tomaszowa Maz. 😀 do
dziś pan Podkowski (jak on ma na imię ? zabij mnie a ci nie powiem 😀 to taki
„makgajwer” – wszyscy wiedzą o kogo chodzi a nikt nie wie jak ma na
imię 😉 )ma tamże komis muzyczny i to tam zakupiłem swój pierwszy bas ! (6
lat temu ech dobrze pamiętam te 3 ciężko odłożone stówy na bas firmy
SkyWay… no dobra połowę dorzucili rodzice 😀 tata był „mentorem” i
przede wszystkim kierowcą (w końcu jest „zawodowcem” już od ok. 25 lat !
A zaznaczyć trzeba, że byłem jeszcze szczylem i o prawku mowy nie mogło
być!) A mama (! tak tak !) jeździła również z nami celem użycia swoich
kobiecych „atrybutów”, tudzież kobiecego magnetyzmu – tak żeby
oczarować pana sprzedawcę, który to oczarowany tymiż atutami być może
sprzedałby synowi sprzęt troszkę taniej 😀 Hehe pamiętam dokładnie jej
słowa jak szedłem dumny z basówą pod ręką – „nie było ładniejszej
gitary tylko czarna 😀 (zaiste nie było w tym przedziale cenowym :D) i
dlaczego ma takie grube cztery struny ?” ( 😀 – oczywiście dziś już
każdy w mojej rodzinie wie co to gitara basowa ;)) No ale to miało być o
moim ojcu 😛
Tato odświeżył wtedy znajomość z panem Podkowskim 😉 okazało się, że
nawet kojarzył niższego pana, który wyglądał jak młody Krzysiu Krawczyk
(kropka w kropkę ! Do dziś wszyscy się śmieją z tego imidżu – gęste
czarne włosy i takiż bujny wąs :D) – czyli mojego ojca i wysokiego rudego
chudzielca (to był mój wujo, a właściwie to kumpel mojego ojca z którym
się przyjaźni od podstawówki aż do dzisiaj ! I jest to wspaniała
przyjaźń poparta licznymi i niesamowitymi wręcz jej dowodami ! Każdemu
życzę takiego kumpla/wujka ! (który wujkiem stał się dla mnie ostatecznie
po tym, jak został chrzestnym mojego młodszego o 3 lata brata 😉 na co dzień
jest leśniczym, a w tamtych czasach również chałturzył gdzie się dało
– oczywiście z moim ojcem ! ( – wspaniały mocny głos, który nic a nic
się nie zestarzał – mikrofon był absolutnie zbędny ! Oprócz śpiewania
obsługiwał praktycznie każdy instrument – zazwyczaj grał na gitarze, ale
perkusja, bas czy klawisze nie były mu obce ! Wiele razy grał na nich tzw.
„zastępstwa” !Swietny, pozytywnie nastawiony do życia facet – do dziś
cieszy się z małych rzeczy jak dziecko, czego mu cholernie zazdroszczę !).
Ale znowu zboczyłem z tematu 😉
Po combo basowe jechał mój tata z wujem Krzyśkiem do Płocka (!)… maluchem
(!!!). Do dziś się zastanawiają jak im udało się przywieźć ten piec
takim pierdzikółkiem ;D Ech, jak czasami wspominają te swoje „klezmerskie
czasy” to aż się morda śmieje (ale i zarazem smuci, że moja „muzyczna
kariera” idzie mi jak po grudzie, ale nie narzekam i się nie poddaję !) –
ile to razy słyszałem o tym jak ojciec przysypiał o 3 nad ranem podczas
chałturki (a jakie cudne linie przez to wychodziły ! Mam jeszcze kasetę z
ich występu ! :D).
Wujo Krzysztof zakończył ostatecznie przygodę z aktywną klezmerką 12 lat
temu (okazjonalnie udzielamy się tu i ówdzie po lokalach gastronomicznych
typu hotel „Górski” w Polichnie z akustycznym graniem, a i każda impreza
urodzinowa czy imieninowa ma zawsze oprawę muzyczną za naszą sprawą ;).
Tata się wcześniej wycofał bo już na początku lat 90tych…
Trochę chaotycznie te historie tu przedstawiłem 😉 Ale to był jednorazowy
wybryk „pisarski” i więcej nie będzie 😉 Tak mi się jakoś przypomniało
po tym Twoim wpisie panie Mirku 😉