Blog

tubas – nauczanie muzyki…, muzyk po szkole…, samouk…

Po moim wpisie >>kariera a „chałtura”<< straszna wrzawa się
zrobiła na blogu. Najwięcej emocji wzbudziła przydatność szkolnej wiedzy
muzycznej i rzeczywistej wartości takiego wykształcenia. Pozwolę sobie coś
dodać do tej dyskusji, bo oprócz własnego doświadczenia mam za sobą też
szkolną edukację muzyczną dwojga dzieci! Moja nauka wynikała z prostej
konieczności. Koniecznie chciałem nauczyć się porządnie grać na tubie i
poznać harmonię, a tego nauczano dopiero w PSM II st. Jak zacząłem, tak
się wciągnąłem! Miałem szczęście, bo w moim mieście działała
społeczna orkiestra symfoniczna, a 80% jej członków to byli muzycy, którzy
po szkole „zweryfikowali” się w rozrywce i na co dzień żyli z grania w
Estradzie , lokalach, klubach i cyrkach. Orkiestrę symfoniczną utworzyli dla
własnej przyjemności i odmiany. Grali w niej razem z nauczycielami ze szkoły
muzycznej, przyjaźnili się z nimi i tworzyli bardzo eklektyczne środowisko
muzyczne. Większość muzyków Garnizonowej Orkiestry Dętej to byli także
absolwenci miejscowej Szkoły, a przy tej z kolei orkiestrze działał niezły
big-band (w wojsku!). Nie było w szkole problemu typu: „tylko muzyk klasyczny
jest prawdziwym artystą”, „gitara elektryczna to nie instrument” czy też „nie
graj na saksofonie bo sobie zepsujesz zadęcie”. Jednym z zespołów
obowiązkowych (do wyboru) była szkolna kapela rockowa! W latach 70-tych!
Dzisiaj funkcjonuje, państwowa już od lat Filharmonia, a w niej obok
świetnej orkiestry symfonicznej, także orkiestra dęta, obok zespołów
kameralnych muzyki „poważnej” także kwintety a nawet nonety rozrywkowe,
grające np. przearanżowane ragtimy w Parku Zdrojowym. Wiolonczelista grał
kiedyś punk na gitarze, a fagocista jazz na sopranie. Klarnecista gra
skomplikowane, mistrzowskie koncerty Weberna, ale bez oporów i z prawdziwą
przyjemnością gra też „Czardasza” Montiego. Na wielkie fety miejskie
przyjeżdżają gwiazdy polskiej rozrywki, którym orkiestra Filharmonii
akompaniuje jak najlepszy big-band. Wszystko zależy od podejścia kadry
pedagogicznej. Od jej umiejętności i horyzontów intelektualnych. Zresztą
przegięcia w drugą stronę, np. ortodoksyjnego jazzu wyłącznie we
wzorcowych interpretacjach z lat 50-tych XX wieku są przejawem ciasnoty
umysłu nie mniejszej niż u fanatycznego wyznawcy wyłącznie XIX-wiecznej
muzyki symfonicznej. Współczuję zapaleńcom, którym naukę w szkole
muzycznej skutecznie obrzydził jakiś nadęty bęcwał, nie potrafiący
zagrać poprawnie jednej rockowej, popowej, czy swingowej frazy. Na szczęście
tacy już przechodzą na emerytury, a współcześni mistrzowie to Nigel
Kennedy, czy Eddie Daniels równie porywająco grający koncerty klasyczne jak
i jazz, oraz nasi wirtuozi skrzypiec rewelacyjnie grający np.tanga, których
Piazzola by im pozazdrościł.

Przymuszanie to nie metoda, ale moje młodsze dziecko, które po trzech latach
PSM Ist. zrezygnowało z nauki, teraz ma do mnie pretensje i mówi, że trzeba
było mu d… łoić i za kark do szkoły odprowadzać, a nie wolę małego
głupka uszanować! Później studiował zarządzanie kulturą, bo chciał w
ten sposób utrzymać zawodowe kontakty ze środowiskiem muzycznym i 5 lat
śpiewał w chórze akademickim, cały czas żałując, że zrezygnował z
instrumentu. No i co, zmuszać czy nie zmuszać!?

Starsza córka wielokrotnie buntowała się, bo ciągnęła dwie szkoły
jednocześnie, ale po maturze i dyplomie PSM IIst. poszła na pedagogikę
muzyki. Chciała pomagać dzieciom uczyć się muzyki efektywnie i z
przyjemnością. Dodatkowe studia w Akademii Muzycznej dały jej dyplom z
muzykoterapii i teraz muzyką pomaga ludziom otwierać się na świat i żyć
lepiej. Gra i śpiewa cały czas dla własnej satysfakcji i przyjemności.
Kolędy w trudnym, nowoczesnym opracowaniu Pana Szomańskiego, profesjonalnie
zaśpiewane w trio z koleżanką i kolegą z pracy (muzykoterapeutka i
psychoterapeuta – oboje też po Akademii Muzycznej) na kameralnym recitalu,
były prawdziwym majstersztykiem! A napłakała się kiedyś, że ją
zmuszamy…! I co, zmuszać czy nie?!

Szkolnictwo muzyczne musi się zmieniać, bo świat się zmienia. To prawda,
że serca do grania i talentu żadna szkoła nie nauczy, ale wymuszajmy na
nauczycielach i wykładowcach, żeby uczyli nas tego czego oczekujemy a my w
zamian pouczymy się też tego co oni uważają za niezbędne. Po latach
często okazuje się, że mieli rację!!!

„Neskim” Panie i Panowie! Dobrej nocy życzę…

31 komentarzy

  1. zakwas

    Mam wrażenie, że to odpowiedź na mój ostatni post w poprzednim blogu.
    🙂

    Na Twoje pytanie, tubas, czy zmuszać czy też nie, da się odpowiedzieć
    bardzo prosto: „przekonywać”. Choć może lepszym stwierdzeniem byłoby
    „podstępem namawiać”. 🙂

  2. macius

    ja do końca życia chyba będę sobie w brodę pluł, że zrezygnowałem z
    muzyka. Zniechęcił mnie nauczyciel- młody, ambitny, świeżo po studiach.
    Przez pół roku jeden utwór katowałem! Po jednym błędzie cały kawałek od
    początku i wrzask :/ a ze stresu błędów było coraz więcej… no ale
    cóż, teraz trzeba samemu sobie radzić 😉

  3. sernik

    A widzicie, ja byłem w odwrotnej sytuacji.

    Zawsze chciałem, żeby mnie ktoś zapisał do szkoły muzycznej. Mniej więcej
    od 8 roku życia „zawracałem 4 litery” i prosiłem o zapisanie mnie. Moi
    rodzice jednak woleli mnie zapisać na 3 języki równocześnie, bo „to mi się
    przyda w przyszłości”.

    Skończyło się na tym, że zacząłem grać na basie dużo później, będąc
    już dużo bardziej świadomym człowiekiem. Mój ojciec przyglądał się temu
    ze mieszaniną niedowierzania i zdumienia, ale jakoś mi się nie
    znudziło.

    Czy mam do kogokolwiek żal? Raczej nie. Pewnie teraz grałbym na saksofonie
    (bo zawsze chciałem na w/w instrumencie pogrywać), o ile bym dalej grał – bo
    nie wiadomo jaki wpływ miałaby na mnie szkoła muzyczna.

  4. Moloszek

    Mój siostrzeniec uczy się w szkole muzycznej I stopnia na akordeonie i kurde
    ostatnio zniszczył mnie stwierdzeniem, że akordeon „daje mało możliwości i
    jest do grania jakiejś takiej wiejskiej muzyki”, jak takiemu młodzianowi
    otworzyć oczy? Cy nie powinien tego zrobić nauczyciel pokazując świat
    muzyki w kolorowych barwach jako przygodę i ciągłe odkrywanie czegoś
    nowego? Wiem, że moja siostra jest twarda i każe mu chodzić do szkoły
    muzycznej ale nie wiem co mam mu mówić kiedy przychodzi do mnie się
    poradzić będąc pod wpływem tej prostoty, którą widzi w telewizji czy
    słyszy w radiu albo słucha się kolegów internetowych , którzy radzą mu
    kupić kilkuklawiszowy syntezator midi (chyba tak to się nazywa?) i tworzyć
    muzykę do gier ;s W dzisiejszych czasach na młodzież uczącą się muzyki
    czai się mnóstwo pokus pójścia na łatwiznę i podporządkowania się
    nowoczesności :/

  5. Muzz

    @Moloszek daj mu do posłuchania Dino Saluzziego albo chociażby nasze polskie
    Motion Trio a zmieni zdanie.

    Tak przy okaji mój kumpel uczy na syntezatorze pionowym w szkole, jest ambitny
    pokazuje inne rzeczy…co z tego jak dyrekcja ma to w D… i podcina
    skrzydła.

    System trzeba zmienić, SYSTEM!

  6. Temper

    Ja podchodzę do tego z innej perspektywy, jako że dopiero teraz, w wieku 19
    lat wybieram się do drugiego stopnia. I stopnia nie kończyłem, ale z
    internetu i książek uczyłem się rozpoznawania interwałów, akordów,
    przewrotów itp. tak, że na konsultacjach przed egzaminem wszyscy się
    dziwili. Nie opanowałem jednak żadnego instrumentu na poziomie egzaminów
    praktycznych. Trochę żalu do rodziców mam, bo nie posłali mnie do muzyka, a
    mógłbym być już dziś dobrym wiolonczelistą, skrzypkiem, pianistą czy
    gitarzystą. Ale z drugiej strony teraz wiem czego chcę, słomiany zapał się
    mnie nie tyczy, do muzyki zacząłem garnąć się w gimnazjum (lekcje gitary)
    oraz liceum (chór mieszany) i jestem zadowolony, że sam doprowadzam do tego,
    co chcę potraktować jako część przyszłej pracy albo przynajmniej poważne
    hobby.

    Co się tyczy samych szkół – nikt nie zabrania tam grania i słuchania tego,
    czego się chce poza programem. Jeżeli wychodzą z nich ludzie ograniczeni do
    klasyki, to jest to również ich wybór. Problemu nie byłoby, gdyby system
    szkół był prywatny – środowisko nie byłoby tak skostniałe, bo pieniądze
    płynęłyby tam, gdzie jest popyt – czyli również do szkół jazzowych czy
    rozrywkowych.

    Ja osobiście nakazywałbym dziecku chodzić do SM przynajmniej przez I
    stopień – później niech decyduje samo, ale te 6 lat z muzyką odbija się
    pozytywnie na wyobraźni, pamięci i ogólnej zdolności do nauki.

  7. Muzz

    temper wrote:

    „Ja osobiście nakazywałbym dziecku chodzić do SM przynajmniej przez I
    stopień – później niech decyduje samo, ale te 6 lat z muzyką odbija się
    pozytywnie na wyobraźni, pamięci i ogólnej zdolności do nauki.”

    Święte słowa!

  8. kububasek

    Muzz dobrze mówi. Albo niech posłucha Button Hackers, w ogóle masę dobrej
    muzy jest która nie jest wiejska:) A Wyrostek z mam talent?

  9. Basoofka_NET

    Ja skonczylem 1 stopien i przerwalem po 2 roku 2 stopnia (gdyby nie pewne
    nieporozumienie zblizalbym się już do konca 2 st) trochę mi szkoda, ale nie ma
    tego złego…

    mogę rozwijac się w innym kierunku, a brak czasu dalej by mnie hamował.

    co do zmuszania dziecka – nigdy w zyciu, nie ma skuteczniejszej metody, żeby
    dziecko zapałało wstrętem do muzyki, co innego namawiac, wpajać
    zainteresowanie muzyką poprzez zabawę i wspólne granie etc.

    nie dawno słyszałem historię o ojcu i synku, nie będę się tutaj
    rozpisywał, zacytuję tylko jeden tekst „jak to nie chcesz grać na skrzypcach
    tumanie?”

  10. Moloszek

    Dzięki za rady. Puszczałem mu różnych wirtuozów ale myślę, że chyba
    jeszcze nie potrafi słuchać muzyki w taki sposób i ciągle zauważa tylko
    wiejskość.

    Pozostaje nadzieja, że z wiekiem zmieni się punkt widzenia, chyba każdy
    przechodził nie jedną metamorfozę 🙂 Również zgadzam się ze stwierdzeniem
    Tempera, ze warto przymusić a potem dać wybór.

  11. hightower

    z przymuszania nic jeszcze dobrego nie wyszło. musi być minimum
    zainteresowania. inaczej osiągniesz odwrotne skutki,

    a „młody” na słowo SM będzie miał automatyczny wymiot.

  12. glatzman

    I taka moja refleksja.

    (I żeby nie było, ze jestem za szkołą, czy przeciw – uważam, że
    wykształcenie zawsze pomaga, jeżeli człowiek umie z niego korzystać)

    Jestem świeżo po trzeciej części sagi „Blues” wydawanej przez
    Politykę.

    Kurcze.

    Wychodzi (albo raczej był) taki sobie murzyn (J.B. Lenoir lub np. Skip Jones)
    i zasuwa na starym pudle rzeczy, których ja nie wymyśle i za sto lat.

    I robi to gość, który pewnie nie umiał pisać i czytać, a skale miał w
    … głębokim poważaniu. No może nic o nich nie wiedział.

    Dzisiaj się załamałem.

    Stwierdziłem, że mój zespół (i ja też) jest cienki.

  13. puciak

    @Muzz: temper wrote:
    „Ja osobiście nakazywałbym dziecku chodzić do SM przynajmniej przez I stopień – później niech decyduje samo, ale te 6 lat z muzyką odbija się pozytywnie na wyobraźni, pamięci i ogólnej zdolności do nauki.”

    Święte słowa!

    Ale mi święte, nie wiadomo na kogo się trafi, w cholerę wieczorów dziecko
    ma z głowy, nie wiadomo jakie będzie mieć towarzystwo. Może się skutecznie
    zniechęcić i zmarnować sporo czasu.

    A odnośnie postu tubasa, rozumiem jakby Blechacz nie „zweryfikował” się w
    rozrywce (nie wiem czy się na prawdę sprawdził/sprawdziłby) i nie umiał
    niczego innego niż odtwarzanie klasyki, to to już jest podmuzyk? Lać na
    niego, nie liczy się przecież dusza artysty i nieprzeciętny umysł.

    Zdaję sobie sprawę, że nieco przesadzam (to będziecie cytować), ale nie
    podoba mi się przesłanie Twoich postów. Nie uważam, żeby być dobrym
    muzykiem trzeba znać teorię (pod dobry muzyk nie mam na myśli muzyk
    sesyjny/uniwersalny). Dla mnie dobry muzyk to także artysta (jakoś niektórzy
    chyba o tym zapominają). Tak samo dla mnie dobrym muzykiem może być tylko
    dobry odtwórca (tj. nie maszyna to grania, tylko artysta).

  14. Temper

    Może rzeczywiście użyłem za dużego skrótu myślowego – dziecko
    posłałbym do 1 stopnia, jeżeli na przesłuchaniu wykazałoby się słuchem i
    poczuciem rytmu a poza tym cieszyło się ze śpiewania czy grania w domu. Ale
    gdyby już się w SM znalazło, to starałbym się, żeby ukończyło 1
    stopień, a nie zmieniało szkołę po 3-4 latach – oczywiście nie poprzez
    krzyki tylko właśnie wspólną grę, pomoc w zadaniach, przekonywanie itp..
    Sam nie wspominam już teraz czasów podstawówki jako traumy, mimo że czasem
    płakałem nad równaniami, bo rodzice dużo wymagali a także zmieniłem po 5
    latach środowisko ze szkoły Waldorfskiej na państwową. Teraz całkując na
    wyższej uczelni cieszę się, że w podstawówce coś mi narzucano – i mam
    nadzieję, że dziecko też ucieszy się z perspektyw, jakie daje nauka muzyki,
    gdy dorośnie na tyle, aby je docenić.

  15. Muzz

    Pierwsze 6 lat byłem przymuszany do grania, cwiczenia itd. itp.

    Chodziłem do szkoły gdzie wszystko miałem „cuzamen do kupy” i jak moi
    rówiesnicy wracali w podstawówce ze szkoły o 13tej, 14 tej, ja wracałem o
    16tej do 18tej.

    wracałem i widziałem jak oni grają w piłke, gonią się po podwórku i takie
    tam.

    kur…a jak ja chciałem wtedy z nimi się bawić, ale nie musiałem ćwiczyć
    na tym zasranym pianinie, potem kontrabasie. Ojciec kazali, rzecz swięta a jak
    nie to w dupsko czym popadnie. i tak jak doszło do ósmej klasy ojciec
    powiedział teraz masz wybór rób co chcesz i co zrobiłem zdecydowałem się
    isć dalej, bo byłem już NAUCZONY ćwiczenia na instrumencie.

    Do dziś dziękuje ojcu, za to jak mną pokierował, nie pozwolił na to abym
    zmarnował swój słuch i jakieś tam muzyczne predyspozycje.

  16. Aga

    @Moloszek: Mój siostrzeniec uczy się w szkole muzycznej I stopnia na akordeonie i kurde ostatnio zniszczył mnie stwierdzeniem, że akordeon „daje mało możliwości i jest do grania jakiejś takiej wiejskiej muzyki”, jak takiemu młodzianowi otworzyć oczy? Cy nie powinien tego zrobić nauczyciel pokazując świat muzyki w kolorowych barwach jako przygodę i ciągłe odkrywanie czegoś nowego? Wiem, że moja siostra jest twarda i każe mu chodzić do szkoły muzycznej ale nie wiem co mam mu mówić kiedy przychodzi do mnie się poradzić będąc pod wpływem tej prostoty, którą widzi w telewizji czy słyszy w radiu albo słucha się kolegów internetowych , którzy radzą mu kupić kilkuklawiszowy syntezator midi (chyba tak to się nazywa?) i tworzyć muzykę do gier ;s W dzisiejszych czasach na młodzież uczącą się muzyki czai się mnóstwo pokus pójścia na łatwiznę i podporządkowania się nowoczesności :/

    Takie historie gdzieś tam się powtarzają. Znam człowieka, który uczył
    się grać na akordeonie za młodu (bo rodzice go wysłali) i nie lubił na nim
    grać dokładnie z tych samych powodów.

    Aż pewnego dnia rzucił akordeon i wbrew rodzicom kupił gitarę. Było to
    lata temu. Teraz jest zaje..stym gitarzystą, jednym z lepszych, z którymi
    miałam okazję grać.

    A tak ogólnie, to rzeczywiście nie możemy twierdzić, że wykształcenie
    muzyczne przeszkadza, jak ktoś wyżej słusznie zauważył, zależy to od
    ludzi, czy potrafią to dobrze wykorzystać.

    Ja osobiście miałam kiedyś żal do rodziców, że nie wysłali mnie nawet
    nie do szkoły muzycznej, ale chociaż na ognisko muzyczne, mimo że od
    najwcześniejszych lat widzieli mój pociąg do muzyki i grania. Los tak
    chciał, że móją młodszą siostrę w podstawówce wysłali na ognisko
    muzyczne na keyboard (chodziła rok), ale to ja brałam jej książeczkę do
    nauki i się z niej uczyłam, nie ona… Siostra to rzuciła wtedy szybko.

    Całe życie jestem samoukiem (przechodziłam przez pianino, gitarę i
    akordeon, kończąc już naprawdę na basie) i na pewno dzięki edukacji
    muzycznej lepiej bym wykorzystała ten czas. A tak błądziłam, popełniałam
    błędy, które nie miał kto poprawić, były to też lata, gdy nie było
    jeszcze internetu, więc był problem z samodzielnym znalezieniem materiałów.
    Do tego w liceum mój rocznik miał plastykę, a nie muzykę, nie miałam nawet
    kogo pytać i prosić o pomoc. Czytania nut nauczyłam się metodą prób i
    błędów, liczeniem podziałów jak w matematyce (że też na to wpadłam…)
    i po prostu domyślając się na logikę znaczenia wielu oznaczeń (pamiętam
    jak późno wpadłam na to, do czego służy CODA i na przykład tryle
    hehe).

    Ktoś by powiedział, to kształć się teraz. Niby tak. Ale już jest za
    późno, nie tylko wiek, ale praca, obowiązki, kredyty itp itd. Nie chodzi o
    marudzenie. Teraz już po prostu pielęgnuję moje samouctwo i twardo się
    dalej sama uczę, ale systematycznie, regularnie, mam materiały, staram się
    szukać grania z ludźmi lepszymi ode mnie, żeby cały czas iść do przodu. I
    mam w cholerę satysfakcji z tego powodu. 🙂

    Nie ma sensu mieć dokogokolwiek żal i nie warto żałować przeszłości.

  17. soquiet

    @Temper: te 6 lat z muzyką odbija się pozytywnie na wyobraźni, pamięci i ogólnej zdolności do nauki.

    Również zgodzę się z tym stwierdzeniem. Ciekawe zawsze było, że mimo
    póznych powrotów ze szkoły muzycznej (w 6 klasie od poniedziałku do soboty)
    nigdy nie miałam problemów z nauką, w sumie byłam jedną z najlepszych
    uczennic. To samo tyczyło się innych uczniów SM. Nie żałuję z perspektywy
    czasu nie pójścia do IIst. Wiadomo, że to pewna przyszłość, ale jednak
    teraz mogę rozwijać się również w sztuce, na co nie miałabym czasu w
    przeciwnym wypadku. Nigdy jakoś nie przykładałam się do ćwiczeń,
    panowała zasada „na ostatnią chwilę” a i tak bez problemu zaliczałam
    egzaminy itp. Mimo to presja, jaką wywierali na mnie rodzice zrobiła swoje.
    Nadal zle mi się kojarzy ta szkoła po tylu latach i nadal niechętnie sięgam
    po mój obowiązkowy wówczas instrument, skrzypce…

  18. tubas

    Do „Puciaka”! Nigdy nie pisałem, że niezweryfikowany rozrywkowo muzyk nie
    może być artystą, czy też że jest „podmuzykiem”. Tak samo nigdy nie
    twierdziłem, że nie może być artystą muzyk „bez szkoły”! Moje przesłanie
    jest takie, że wąska specjalizacja zawsze i w każdym zawodzie ogranicza, a
    muzykowi wręcz szkodzi. Cały ogromny fragment mojego blogowego wpisu
    poświęcony jest ludziom, dla których muzyka nie ma ograniczeń i nie
    interesują ich sztucznie przypięte etykietki. Wspomniałem Nigela Kennedyego
    i Eddie Danielsa, ale są ich teraz tysiące na świecie i w Polsce. Wymóg
    zdobywania uprawnień do grania estradowego (rozrywkowego) zmuszał kiedyś
    absolwentów skostniałego szkolnictwa do poszerzenia swoich umiejętności
    frazowania odmiennego niż w „klasyce”, czy np. do nauki równego grania w
    sekcji. Pisał o tym jeden z kontrabasistów, którego w szkole prowadzono do
    gry solowej z akompaniamentem, podczas gdy wymogi zarówno pracy w orkiestrze
    symfonicznej jak i gry w rockowych lub jazzowych bandach są zupełnie inne.
    Przywołuję wielkie nazwiska aby zwrócić uwagę, że prawdziwy artysta zagra
    interesująco w każdym stylu. Yehudi Menuhin, Yo Yo Ma, Ojstrachowie czy nasz
    Konstanty Andrzej Kulka rewelacyjnie znajdowali się w jazzie, popie czy nawet
    rocku, a nie sądzę by ich umiejętności w takim graniu ktokolwiek
    weryfikował urzędowo:)Tak więc nasze serca i umysły porusza Rafał Blechacz
    interpretując genialnie Chopina, ale i niepiśmienny John Lee Hooker grając i
    śpiewając w swoich bluesach o małych radościach i wielkich smutkach
    codzienności. Obaj to geniusze i gdyby się poznali osobiście to zapewne
    łatwiej by się nawzajem zrozumieli niż niektórzy „pedagodzy” w naszych
    szkołach muzycznych. I to tyle mojego zdania w tym temacie…

  19. tubas

    Szanowni „basoofkowicze”! Zapraszam na inne wpisy mojego blogu. Wystarczy
    kliknąć na „Blog użytkownika tubas” i już macie całą listę na monitorze.
    Dzięki Wam chce mi się pisać i wszelka aktywność w dyskusjach jest bardzo
    mile widziana!

    „Neskim” Panie i Panowie!

  20. Basoofka_NET

    ja uczę się w domu – przychodzi do mnie nauczyciel

    bo w szkole muzycznej jest tylko kontrabas

  21. rumak

    Z mojego życia.

    Było to tak. Jak byłem mały (wczesna podstawówka) to nie miałem pojęcia
    że są jakieś inne szkoły niż SP i nie brakowało mi tego :-). Miałem
    sporo czasu i był to czas spędzany bardzo radośnie. Niektóre dzieci miały
    mniej czasu bo cośtam. Nie wnikałem. Ich strata ;-). One też odbierały to
    jako ich stratę, znaczy że ja miałem lepiej.

    Potem jako młodzian (koniec 8-letniej podstawówki, LO) próbujący pitolić
    (na basisku of kors) żałowałem, że brak mi wykształcenia i zwłaszcza
    praktycznych ćwiczeń manualnych a nade wszystko słuchowych (nie było
    googla, żeby znaleźć na wszystko odpowiedzi, nutki, tabulatury, trzeba było
    próbować, kombinować, prosić starszych kolegów o pomoc w rozpisaniu
    utworu). Ale i tak było fajnie. Zauważałem już wtedy, że niektórzy ludzie
    chodzą do jakiejś dodatkowej szkoły i uczą się tam właśnie tego, czego
    mi brakowało, ba! niektórzy już dawno tą wiedzę posiedli – kiedy ja
    słuchałem 298 razy jakiegoś kawałka usiłująć zgadnąć jak oni grają
    tą zajefajną zagrywkę przychodził taki raz posłuchał, coś powiedział
    szyfrem, a jak zobaczył móją minę to przetłumaczył na nasze: C-a-d-G7…
    Szacun. Ale to nie oni garneli się do muzykowania, oj nie. Oni byli w
    większości dość nagatywnie nastawieni do dodatkowych obowiązków i braku
    czasu na pobieganie po parku, kiedy wszyscy inni biegali. No i kiedy my w domu
    kultury RADOŚNIE katowaliśmy jakieś def lepardy, gunsesyrosesy czy inne tsa
    na instrumentach klasy Jolana czy DEFIL, a potem próbowaliśmy swoich sił, to
    oni w domu pod czujnym okiem rodziców MĘCZYLI się nad jakimiś etiudami,
    wprawkami czy w najlepszym wypadku dlaelizami…

    Teraz jako dobijający czterdziechy ramol po częściowym odchowaniu potomstwa,
    złapaniu oddechu w pracy zawodowej, jakiś czas temu zacząłem uczyć się
    poważnie grać na fortepianie. I mam wielką frajdę ćwicząc różne
    dlaelizy, pasaże i ucząc się z nutek (których nie znam biegle, ale
    przegryzam się przez nie z coraz większą łatwością – jeszcze trochę i
    pewnie się nauczę). Muzyka dla mnie zawsze była sprawą radosną.

    A co u moich znajomych po szkołach muzycznych (I stopień, rozgrzebany II,
    ktoś ze skończonym drugim – tylko dlatego, że rodzice przycisnęli od
    małego, nie odpuścili na początku LO)? Jakoś nie słyszałem, żeby
    czerpali radość z muzykowania – czy to kiedyś, czy to teraz. Mają jakieś
    traumy związane ze stresem, ćwiczeniami, zaliczeniami czegoś, czego nie
    chcieli, czego ich koledzy nie musieli, a oni musieli. Ktoś zrobił zawrotną
    karierę (nie w muzyce) być może dzięki temu, że rozwinął ciekawe talenty
    dzięki muzyce. Ale i tak nie wspomina tego swojego muzykowania nadmiernie
    fajnie. Ktoś umie zagrać szałowe kawałki na gitarze klasycznej, ale tego
    nie robi, nie lubi. Czasem przyszpanuje, jest dumny. Ale czy mu to sprawia
    RADOŚĆ? Moim zdaniem nie takiego rodzaju jakiego by się można spodziewać.
    Przyszpanowanie to radocha, radość to granie codziennie [a może raczej:
    kiedy tylko ma się ochotę, a ma się ją ciągle ;-)] dla swojej własnej
    przyjemności.

    Swoje dzieci chciałem pchnąć do szkoły muzycznej, ale nie przejawiają
    ochoty. Nauczyły się w domu dla mojej (no i trochę dla swojej, bo wywierałem
    presje, ale nie przesadną) przyjemności wlazłkotków, paru kolend – na dwie
    łapki, ale ćwiczyć nie chcą. Na świeta przyszpanowały przed rodziną i
    tyle. Radocha była, radość chyba jednak nie. Ostatecznie pozwoliłem im
    podjąć decyzje, czy chcą się poważnie wziąć za muzykowanie czy nie. Czy
    będą ćwiczyć, czy nie. Na razie nie chcą. Żałuje, ale szanuje to.
    Dzieciństwo jest co najmniej w połowie do zabawy. A drugą połowę
    niestety[!], dość marnie moim zdaniem, organizuje obowiązkowa szkoła
    „zwykła”. Gdyby muzyka była dla nich zabawą byłoby cudnie. Ale puki co nie
    jest…

    Jakkolwiek zgadzam się, że szkoła muzyczna (a raczej: nauka muzyki) rozwija
    człowieka PO PROSTU. Tak ćwiczenia manaulne na dowolnym instrumencie,
    rytmiczne, jak i teoria, jak i osłuchanie poszerza niewątpliwie horyzonty,
    jest (jedną z wielu!) dróg do zwiększania potencjału. Ale uznałem, ze nie
    chcę poszerzać horyzontów moich dzieci wbrew ich woli. Ale szukam wciąż
    kluczyka do ich woli. Musi gdzieś być taki utwór, rodzaj muzyki, zespół,
    płyta, która tak ich trzepnie, że będą chciały się tego nauczyć, albo
    zrobić samemu coś w tym stylu. I nie będzie to słomiany zapał… A potem
    już będzie z górki.

    A czy mam żal do swoich rodziców, że mnie nie posłali do szkoły muzycznej?
    NIE.

    Nie posłali mnie też na lekcje angielskiego, o co nawet prosiłem (w
    szkołach wtedy uczyli rosyjskiego – też piękny język), i to jest (był już
    na szczęscie) większy problem, ale suma sumarum tego też nie mam im za złe.
    Języki rozwijają, muzyka rozwija. Ale zdobycie paru drzew, rozbicie kilka
    razy nosa czy rozwalenie się rowerem na jakiejś nagle przebiegającej
    ścianie TEŻ…

    Oczywiście żałuję, że nie mam ogranego od lat repertuaru do radosnego
    muzykowania (bo w końcu pełny fun jest, jak się zagra cały utwór i przez
    15 minut grania przy pełnej szybkości popełni nie więcej niż kilka
    pomyłek, a nie kiedy się go katuje tygodniami po parę godzin tygodniowo
    łapiąc frajde cząstkową z poprawnego zagrania KILKU taktów), ale też
    widzę po znajomych, że repertuar zdobyty wbrew sobie nie daje im żadnej
    radości.

    Zdecydowanie myślę, że trzeba znaleźć dla dziecka jakiś kluczyk do
    radosnej nauki.

    Zastanawiam się jeszcze nad tymi ogólnie lepszymi wynikami nauki dzieci
    które chodza do szkoły muzycznej. I mam terię. To nie tyle szkoła muzyczna
    ich „rozwija”, co rodzice. Rodzic, który posłał dziecko do szkoły muzycznej
    prawie na pewno BARDZO przejmuje się jego edukacją, wynikami w szkole.
    Dodatkowo więcej zajęć WYMUSZA większą dyscyplinę, lepsza organizacje
    czasu (swojego i dziecka). Czyli rodzic BARDZIEJ zainteresowany jest zmuszony
    do LEPSZEGO zarządzania czasem/postępami. Sprawuje KONTROLĘ. To MUSI dać
    efekty. I daje. Zapewne podobnie by działało, gdyby zapisać dziecko na kurs
    szydełkowania i pilnować tego tak starannie jak ćwiczeń na skrzypcach.
    Tyle, że do pilnowania takich ćwiczeń nie byłyby potrzebne zatyczki do uszu
    i wyrozumiali sąsiedzi ;-).

    No i szydełkowanie TEŻ poszerza horyzonty.

    pozdrawiam!

  22. Dante Morius

    bałem się tasiemca, ale to cholernie dużo mądrych słów 🙂 i kto mówi,
    że forum nie żyje?

  23. rumak

    jeszcze do ojca zmartwionego tym, że nie docisnął syna w SM, który teraz ma
    z tego powodu żal.

    Ma żal, bo kocha muzykę. A ten jego stan ukształtowała jego przeszłość.
    CAŁA przeszłość. Być może, gdybyś go docisną miałby do Ciebie żal o
    stracony czas, a muzyki wcale by teraz nie kochał… no i przecież ten czas
    nie przeznaczony na muzykę nie zniknął, został zużyty na coś innego. Czy
    tak chętnie dałby sobie wyrwać jakiś kawałek swojej młodości, który
    miałby być zastąpiony ćwiczeniami?

  24. Aga

    rumak, święta prawda, szczególnie to, co mówisz o tym żalu.

  25. rumak

    Jeszcze jedna myśl mnie dręczy w sprawie dociskania dzieci w dowolnym
    kierunku.

    Mianowicie taka, że dociskamy dziecko często dlatego, że chcemy, żeby jego
    życie było „lepsze” niż nasze. Wychodząc z (często mylnego) założenia,
    że dziecko podziela teraz (lub doceni w przyszłości) pogląd, że _moje_
    wymarzone życie to jest jego wspaniałe życie. Tymczasem każdy ma swoje
    marzenia…

    I dlatego nikt się nie bawi kolejką którą kupiłem „synowi” 10-11 lat temu
    (kiedy jeszcze nie chodził) :-] – mi samemu nie wypada 😉 [serio: nie mam
    ochoty, gdybym ją miał, to miałbym w nosie czy mi wypada; ale pamiętam, że
    jako dziecko BAAARDZO chiałem mieć wielki zestaw kolejki, ale było ciężko
    (itd.) i miałem tylko jajko torów, lokomotywkę i ze dwa wagoniki…]

    Bije to też w drugą stronę. Jako rodzic [hmm NAWET jako rodzic] powinienem
    SAM gonić swoje marzenia, a nie skazywać[!] na nie moje dziecko i samemu
    paść się w cieniu jego-mojego „sukcesu”.

    Zresztą robienie zbyt dużo na siłę zawsze pozbawia inwencji,
    samodzielności, pewności siebie, a tego żadne rozszerzone horyzonty nie są
    warte.

    Za to jeśli dziecko zobaczy, że jako stary dziad (dla niego, dla niego ;-))
    uczę się tego, czego niektóre dzieci uczą w wieku kilku lat w SM st. I, to
    będzie wiedziało od małego, że tak też można i może zamiast mieć do
    mnie jakiekolwiek żale samo weźmie się do nauki czegokolwiek kiedykolwiek. Z
    własnej, nieprzymuszonej woli.

    W każdym razie taką mam nadzieję.

  26. witt

    i z takim tokiem myślenia się w 100% zgadzam, gdzie byłeś Rumaku kiedy Cię
    nie było? 😉

  27. tubas

    @rumak:

    Za to jeśli dziecko zobaczy, że jako stary dziad (dla niego, dla niego ;-)) uczę się tego, czego niektóre dzieci uczą w wieku kilku lat w SM st. I, to będzie wiedziało od małego, że tak też można. […] W każdym razie taką mam nadzieję.

    Bardzo podoba mi się taka, niestety rzadko spotykana, postawa! Sam zacząłem
    studia prawnicze w wieku 48 lat, tylko po to, żeby sprawdzić czy potrafię…
    Wytrwałości starczyło na dwa lata, ale dobrze szło, a moje dzieci
    widziały, że nigdy nie jest za późno na zrobienie czegoś nowego! Mój syn
    już muzykiem nie zostanie, ale właśnie intensywnie zajął się tangiem
    argentyńskim, i to – jak widzę – kompleksowo: tańczy, słucha i „wgryza
    się” w temat 🙂

  28. marecki68

    W latach 80-tych założylismy kapelkę punk rockową i rzeźbiliśmy
    nieudolnie ale głośno na poprzerabianych tanich gitarach, ja na basie
    oczywiście,było kilka lokalnych koncertów.Podsumowując tamten okres
    naprawdę przydałaby się nam wówczas podstawowa wiedza muzyczna, bo zapał
    był, wyobraźnia i jakieś zdolności ale brakowało podstaw. Potem przyszedł
    czas na rodzinę, zarabianie kasy, wychowywanie dziecka. Teraz po 15 latach
    przerwy w graniu znów powróciłem do baśki ale już hobbystycznie, sprawia
    mi ogromną radochę pogrywanko, nauka…

    Ktoś wspomniał, o artystach utalentowanych beznutowcach, takich jest procent.
    Stawiałbym jednak na Naukę i ciężką pracę,systematyczność ćwiczeń,
    pod warunkiem że się to lubi,pragnie i chce, a dzieciaki gdy zdolne trochę
    przymusić nie zaszkodzi, może kiedyś podziękują 🙂

  29. rumak

    Trochę przymusić – czemu nie. Jeśli tylko jest to na zasadzie bardziej
    zbliżonej do dopingu niż ciągnięcia za uszy ;-).

  30. marecki68

    dokładnie doping i motywacja,żadnych siłowych rozwiązań…

Inni czytali również