Temat wyjściowy, czyli „wesela i chałtury” to niemała część życia
każdego zawodowego muzyka. Kwestia własnych ambicji to jedno, a tzw. „proza
życia” to drugie. Różnica polega na tym, że dla jednego „chałturą” jest
udział w nagraniu znanego wokalisty czy instrumentalisty jako tzw „sideman”
czy „sessionman”, a dla innego zastępstwo na „weselu” czy dansingu. I
wspomnę, że „sessionmanom” też zdarza się granie na weselach. Właściwie
to profesjonalna kariera instrumentalisty jest chyba niemożliwa „bez szkoły”
lub solidnego wykształcenia muzycznego poza szkolnictwem oficjalnym. Można
grać z kolegami, nie znając nut i literatury muzycznej, a nawet „zrobić
karierę”, ale kończy się to w momencie kiedy zespół traci popularność
lub „podpadnie” menadżerom od rozrywki. Wtedy nagle okazuje się, że gdzie
byśmy nie zapukali z naszym „gwiazdorskim” dorobkiem, to kładą przed nami
nuty (nie żadną tabulaturę!) i mówią:”zagraj…” – a tu, „kicha…”!
Zapewniam kolegów bassmenów, że znajomość nut jeszcze nikomu nie
zaszkodziła, a bajki o gwiazdorach co to „bez nut” zarabiają miliony można
spokojnie między bajki włożyć. Czytałem wypowiedź na tym forum, że przy
obowiązku „weryfikacji” Jimi Hendrix nigdy by nie zaistniał. Otóż co innego
obowiązkowe stawki za występ (jestem przeciwny), a co innego prawo
wykonywania zawodu (jestem jak najbardziej za). Niech spróbuje ktokolwiek
zagrać w USA bez tego papierka!!! Inspektor ichniego Związku Muzyków
przerywa imprezę w asyście policji. I nie ma:…Jimi Hendrix czy Miles Davis
(obydwaj jednak mieli „weryfikację”). Organizator buli niebotyczną karę, a
muzycy do końca życia mają przesrane w Urzędzie Podatkowym. Nawet na
jednorazowy występ z kabaretem w Domu Polonijnym, trzeba mieć odpłatne,
pisemne zezwolenie Związku. Chyba, że ma się ich „weryfikację” i
członkostwo.
Mój kolega perkusista, po przeprowadzce „za komuny” z rodziną do Kanady i
kilku latach walki o byt jako „fizyczny” postanowił wrócić do zawodowego
grania. U nas miał „muzyk-akompaniator, kat.II, w imprezach estradowych” i
chciał grać na amerykańskich „wycieczkowcach” w zespole „klubowym”, czyli
granie „smooth jazzu” do kawy i koniaku. Ofertę dostał od dawnego kolegi
jeszcze z Polski. Warunek: „amerykańska weryfikacja”. Pewny siebie chciał
zdać normalny egzamin, a nie bulić za to co u nas nazywało się: „warunkowa
trójka”. Po trzech podejściach zrezygnował z powodu zbyt wysokiego poziomu
oczekiwań komisji! Był „po szkole” w Polsce i etacie perkusisty w orkiestrze
symfonicznej.
Ilustracja umiejętności zachodniego „zawodowca”:
W latach 70-tych do Polski na koncerty zjechała Suzie Quatro, śpiewająca
basistka, z zespołem. Grali prosty pop-rock w dobrym wydaniu. O niej mówiło
się, że śpiewała w chórze kościelnym a potem nagle zrobiła
karierę…
Po koncercie Suzie z zespołem zaproszona do „Kongresowej” (wytworna knajpa w
PKiN) spożywa napoje rozrywkowe. Obok, przy sąsiednim stoliku kwiat naszego
jazzu też spożywa i pokpiwa sobie z bigbitowców. W końcu, po północy
postanowili „podżemować” i podpuścić zachodnią gwiazdę do kompromitacji
(Suzie na koncertach grała na basie podstawy akordów w rockowym bicie).
Zaczęli grać i po chwili namawiać ją (lekko „skażoną”) do udzialu.
Weszła na estradę, wzięła bas, … i wypierdzieliła w be-bopowym
standarcie takie stylowe solo, że nasi już do rana łasili się do niej z
szacunkiem. Okazało się, że gra na kilku instrumentach, w tym na
fortepianie, ma solidne wykształcenie muzyczne a durne teksty w prasie
umieszcza jej menadżer, „pod publikę”!
Poczytajcie sobie życiorys muzyczny jaki ma „Flea” i zapłaczcie nad sobą,
leniuszki…
jakie z tego mam mieć przemyślenia ?, co kolega chciał przekazać bo trudno
mi wyciągnąć pointe tematu.
Jak podobają mi się teksty Twoje Kolego, jak zgadzam się, że weryfikacje
różnorakie poziom grajków znacznie podnosiły, tak o sytuacji opisywanej
przez Ciebie rzec mogę jedynie
OBLICZA KOMUNIZMU
w różnych wydaniach (sowieckim, amerykańskim, etc.).
Amerykański komunizm????
A co do tak wysokiego poziomu w kanadzie i USA nie zgodzę się za sksynma, nawt
jakby mieli mnie torturować…
śmieszny ten tekst.
Hej, „kapralu”! Zgadzam się w pełni. Konieczność posiadania „weryfikacji”
opisywanej przeze mnie to pełna „komuna”. Wszelkie limitowanie dostępu do
czegokolwiek, a szczególnie do możliwości samorealizacji to przejaw
totalitaryzmu. Zarówno w „komunie” jak i w państwie policyjnym, jakim jest
obecnie USA.
„Hightower”! Moje pisanie ma na celu zachęcenie do poszerzania horyzontów
muzycznych i umiejętności przez kolejne pokolenia basistów, ponieważ
wszechstronność i solidne rzemiosło pozwala dobrze się bawić graniem,
nawet jak „kariery” się nie zrobi.
Staram się też wykazać, że wiedza i wszechstronne umiejętności nie
przeszkadzają w karierze. Osławiona weryfikacja umiejętności takie
dokumentowała. Szkoła nie była warunkiem. Warunkiem była właśnie wiedza i
umiejętności. A poza tym to takie moje starcze ględzenie i z powodu sklerozy
już sam zapomniałem jaka miała być pointa 🙂
poszerzanie przez zdobywanie papierka ? czy po prostu poszerzanie, ?- ciężko
mi wnioskować z tekstu,
drummer : denis chambers nie zna nut, a myślę że nie jeden by go
przygarnął.
EDIT : prawda jest taka kto ma zrobić kariere to zrobi, nie zależnie od nut,
wykształcenia etc,
ważne!!!
żeby wiedzieć z kim pić i gdzie się znaleźć w odpowiednim czasie.
Taka mnie jeszcze refleksja naszła z tymi weryfikacjami, chałturami,
wykształceniem.
Mam wielu znajomych, którzy pokończyli II stopień a nawet studia
muzyczne.
Muszę z przykroscia stwierdzić, ze 90% z nich to kaleki instrumentalne,
pomimo olbrzymiej wiedzy i techniki. Każ takiemu zagrać coś z „ucha” i
leży. Estrada czy też scena weryfikują w dwie strony z taką róznicą, ze
wykształconemu muzykowi trudniej w muzyce szeroko pojętej rozrywkowej
osiągnać feeling, lata klasyki robią swoje…
Bez pointy 😉
Muzz-> zależnie od typa grającego : są tacy, to nie żart…. jak
piszesz, a i w drugą stronę też, ale 90% ? to wynik jakiejś statystyki
zakrojonej na szeroką skalę ?
EDIT ; do tematu :
ba! jeżeli mam wybierać i poświęcać czas na nuty lub ćwiczenia – to w
moim przypadku – nie jestem rokującym 15latkiem, wybieram ubungen machen !
practisen la gitaren. bo ze sluchem jakoś się wbije, a do bigbandu, czy gdzie
tam piszesz – nie startuje.
zresztą to ciężki kawałek chleba jest jeśli nie jesteś na topie.
Wynik obserwacji wykonywanej przez wiele lat. No może 90 przesadziłem ale 80%
tak.
Papierek to był dodatkowy bodziec w świecie talonów, limitów, „żółtych
firanek”, asygnat i przepustek do „lepszego” świata… Tym niemniej jego
zdobycie wymagało realnej wiedzy i umiejętności.
Załóżmy, że pilnie potrzebujesz perkusisty. Natychmiast! Zjawia się
niejaki Denis Chambers. Nie znasz człowieka…(załóżmy). Za cztery godziny
koncert a Wy akompaniujecie GWIEŹDZIE. Człowiek siada i GRA!!! Ale nie to co
trzeba, bo nut nie zna…, a czasu na ogranie utworów nie ma!
Następny kandydat ma „jedynkę estradową”. „W ciemno” masz pewność, że
kładziesz mu nuty, a on gra „co napisane”. Bez fajerwerków, podwójnej stopy
i 800bpm, ale Wasze aranże zagra avista. Pojmujesz na pewno o co mi idzie?
Chambersowi z przyjemnością nosiłbym nawet dywanik pod perkusję, żeby
tylko oddychać tym powietrzem co ON. To geniusz…
Django Renhardt też nie znał nut, grał trzema palcami lewej ręki (jak
Hołdys) a i z czytaniem literek było u niego kiepsko. I to też był
GENIUSZ!
Ale nie mówimy o geniuszach, którzy zrobili karierę, tylko o muzykach
niekoniecznie tak genialnych, a też nie wyobrażających sobie życia bez
grania.
Nie bronię weryfikacji, chociaż dobrze mi służyła. Rzeczywiście dla
kariery ważne jest, żeby być we właściwym miejscu, o właściwym czasie i
utalentowanemu szczęściarzowi nuty do tego nie potrzebne.
Tak więc: Geniusze – do kariery, a reszta; ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz
ćwiczyć 🙂
no – cza było tak od razu pisać 🙂
agree.
Są ludzie z talentem i bez… Też się spotykam z takimi przypadkami. Zawsze
sobie to tłumaczyłem właśnie talentem (bądź jego brakiem), chęcią do
nauki (powiązaną często z talentem) oraz poziomem tych, co uczą.
Nie mogę się za bardzo w tej kwestii wypowiadać, bo jestem samoukiem, który
szkoły muzyczne zna z opowieści i z widzenia, ale… mam wrażenie, że
JEDNAK poziom muzyczny ogólnie jest niższy i spada… I to nie tylko poziom
tych, co grają, ale też ci, którzy uczą (chodzi mi o tych młodszych
wykładowców), nie są już na takim poziomie, jak „starzy wyjadacze”.
Mam nadzieję, że się mylę.
Ktoś kiedyś powiedział taką oto mądrą rzecz: na sukces składa
się 1%talentu i 99% pracy.
I tekst (a przede wszystkim doświadczenie, którym się z nami dzieli i
powinniśmy być mu wdzięczni) tubasa to jasno pokazuje. Praca, praca, praca,
praca, praca, ćwiczyć, ćwiczyć.
A wielu ludzi to lenie, którzy myślą, że są tacy utalentowani, że więcej
robić nie muszą (znam takich osobiście niestety).
Sytuacja z basistką mi się najbardziej spodobała (nie że kobita;)),
pokazuje konsekwencje braku pokory. 🙂
Szergiel, myślę, że to co mówisz wpisuje się w ogólną tendencję. Poziom
edukacji i wiedzy ogólnej też spada.. Wymagania spadają.
Szergiel, niestety muszę się z Tobą zgodzić poziom nauczania spada, ale nie
koniecznie z powodu kiepskich nauczycieli, wykładowców (aczkolwiek czesto tak
bywa), najwiekszym problemem od jakiegoś czasu jest zmiana systemu nauczania i
co się z tym takze wiaże programu.
Raczej zmiana systemu na tabulaturowy.
Nie trzeba dzisiaj NIC słyszeć, żeby grać kawałki ulubionych zespołów,
nawet nut nie musisz się uczyć. :/
Mnie powiem szczerze bardzo irytuje fakt, że praktycznie we wszystkich
podręcznikach są tabulatury. Jeżeli nie widać potrzeby nauki nut to po co
się ich uczyć? Z takiego założenia wychodzi większość ludzi, co jest
wielką pomyłką. Na całe szczęście, są jeszcze podręczniki, w których
tabów nie ma.
Osobiście dużo bardziej lubię nuty, ale kiedy są pod nimi tabulatury to
odruchowo się nimi sugeruje:/ Nie jest to może rzecz tragiczna ale mnie
denerwuje.
tabulatura sugeruje pozycję i to jest plus. możesz to samo w kilku miejscach
zagrać a jednak w oryginale jest w jednej z pozycji z pewnych względów.
No właśnie, mnie to też przeszkadza. Czasem sobie zaklejałam tabelatury, bo
ciężko nie spojrzeć. Teraz mniej więcej się nauczyłam nie patrzeć.
puciak wrote:
Jest to oczywiście prawda. Z punktu widzenia gitarzysty klasycznego mogę
jednak powiedzieć, że w nutach za pomocą cyfr rzymskich można zrobić to
samo. Ponadto cyfry arabskie określają w zapisie gitarowym palce lewej ręki,
palce ręki prawej też mają nazwy czasem umieszczane przy nutach. Nie jest to
tak banalne jak w tabulaturze, ale ten sposób stopniowo uwalnia gitarzystę od
myślenia cyframi, wiadomo na jakim dźwięku (czy też stopniu gamy) się
jest, potem dobieranie pozycji automatyzuje się. I co najważniejsze, inni
patrząc w partyturę wiedzą co się dzieje, mogą operować wartościami
rytmicznymi i nazwami dźwięków kiedy rozmawiają o interpretacji itd.
Co do samych przemyśleń autora bloga (zresztą dobrze pisanego, ciekawego i
pouczającego) – zgadzam się, że szkoła czy też samokształcenie poprawia
perspektywy, „umuzykalnia”. Ja właśnie w tym celu od przyszłego roku
zaczynam na kontrze drugi stopień.
A jako wolnorynkowiec podpisuję się nogoma i ręcyma pod Kapralem i tubasem w
kwestii weryfikacja/dzisiejsze czasy.
Zgadzam się z Tobą przyjacielu, też znam ludzi którzy zabijają kocnertami
skrzypcowymi, kontrabasowymi czy akordeonowymi a nie potrafią zagrać kawałka
krawczyka… Ci ludzie po prostu nie mają kontaktu z muzyką rozrywkową i to
jest bolesne, bo on nazywa się muzykiem, a jest de facto ograniczony.
Cholernie ograniczony. Ja parę razy jak powiedziałem w „towarzystwie”, że
jestem muzykiem, to mnie wyśmiano, bo nie jestem elytą. Ale incydent z drugim
stopniem szkoły muzycznej miałem i uważam że zrobiłem dobrze, bo grałem
parę lat sam, nauczyłem się słyszeć, rozumieć, wyobrażać sobie muzykę
rozrywkową, na gitarze i basie, a w muzyku uzupełniłem wiedzę z harmonii,
kształcenia, zasad etc.
Ja jednak wyżej stawiam chyba muzyka samouka z doświadczeniem i ograniem niż
mola nutowego, bladego chłopca w okularach który czesze koncerty na
skrzypcach. Dzieci zmuszane przez rodziców do szkół muzycznych tak kończą,
bo NIE czują przyjemności z gry. A to jest już jak powiedział Muzz –
KALECTWO. pozdrawiam
Kubass
No bez jaj. To, że ktoś nie potrafi grać rozrywki, improwizować nie znaczy,
że nie jest muzykiem i nie ma prawa się tak nazywać. Są osoby, którym to
b. ciężko przychodzi, nie czują też takiej potrzeby, a są b. dobrymi
odtwórcami. To jest chore, jakby stwierdzić, że aby móc nazwać się
muzykiem musisz się odnaleźć zarówno w metalu jak i bossa nova.
mam dwóch kolegów na roku – „muzyków” po 12 latach nauki w szkołach
muzycznych. Jeden nie może patrzeć i ma prawie torsje na dźwięk słowa
„pianino”, a drugi na tej wiolonczeli nie grał już pewnie hoho. Tak czy
inaczej, wiedziony ciekawością spytałem, czy przez to 12 lat mieli kiedyś
za zadanie coś własnego ułożyć. Obydwaj odpowiedzieli prostym, rzeczowym
„nie”.
Ja tam ambicji wielkich nie mam. Chce sobie grać dla siebie – owszem –
przyjdzie popularność powiedzmy, jakieś gwiazdorstwo, czy coś – nie będę
się bronił, ale jak nie przyjdzie, to też będzie dobrze bo wyrosłem z
tego, że muzykiem być MUSZĘ i najlepiej to rzucę studia i będę grał do
końca życia.
Aga ja słyszałem taki, że 10% talentu i 90% pracy 😉
Szergiel Absolutnie się… nie mylisz. Wszystko jest robione,
by było łatwiej, dzieciaki mają komputer od 4, 5 roku życia, nie czytają w
ogóle książek, idą, jak taka ciemna masa, w d*pie mają wszystko, szacunku
za grosz.. i tak dalej i tak dalej.. Staczamy się.
No to powiem Ci, ze miałem okazję grać z osobom genialną klasycznie,
uczącą w szkole, asystującą na A.Muz która miała wszystko pięknie
rozpisane w nutkach, tylko niestety dała d*py na całej linii, bo przez
tydzień czasu do przygotowania i dwie próby nie potrafiła odtworzyć
podziałów, nie wynikających z klasycznego grania.
Więc albo jesteś muzykiem albo muzykantem, tudzież odtwórcą…
skończyłem 13lat szkoły muzycznej, gdzie trafiłem na świetnych profesorów
i się udało. Etiudy na kontrabas dostawałem pizz. bo mój prof wiedział, że
klasykę gram ale żyję czym innym. Na studiach po pierwszym roku dostałem
kurwicy, bo chcieli mnie wrzucic do jednego wora z wszystkimi jazzmanami w tym
kraju, więc się wypiąłem. Natomiast to, ze znam wszelakie zasady muzyki, to
tylko mi pomaga a nie przeszkadza.
Niestety wielu osobom (o klasykach mowa) przeszkadza, bo nie potrafią
zrozumieć,tego że Dylan wcale nie fałszuje na harpie a tego sposobu grania
uczył się latami.
Wyobraźnia ludkowie mili Wyobraźnia, często zostaje kasowana…bezpowrotnie.
Muzzy- oooj tak, z egzaminów na studia muzyczne (pomyślnie oblanych)
pamiętam najbardziej to nastawienie mości profesorów i studentów 3go roku,
którzy akompaniowali mi przy solowym minikoncercie na zakończenie warsztatów
jazzowych. Ci ludzie są niesamowicie zmanierowani, kompletny brak
jakiejkolwiek otwartości muzycznej. I wypuszcza to takie maszynki do
tłuczenia jazzu i odgrywania po studiach nagraniowych napisanych przez kogoś
partii. Naprawdę się nie dziwię czemu olałeś twardogłowe towarzystwo.
Nauczyłem się wtedy trzech rzeczy:
1.Potężna dawka pokory, ci ludzie może myśleli maszynowo ale i grali jak
maszyny;) 2.Zmanierowane w kierunku jazzu studia są kompletnie nie dla
mnie
3.Wieczór przed występem nauczyłem się przez smsy od kumpla jak się gra
nieśmiertelnego bluesa w F 😉 Niestety dali mi ultimatum „albo jazzowy
standard albo blues”;D No cóż, nie znałem ani standardów ani skali
bluesowej ale sami wiecie… 😉
Tydzień później na egzaminie po zaliczeniu solfeża i rytmiki zagrałem im
co mi w duszy grało lecz stanęło jak ściana przed biednym misiem pytanie „A
normalnego jazzu pan słucha czy tylko fusion/smooth/rock?” ;D A pomyśleć że
w nazwie uczelni widnieje „… i muzyka estradowa” 😉
Tego jej nie uczyli. Niektórym improwizacja, każde wyjście poza standardy
przychodzi bardzo trudno. Nie wiem co Twój komentarz ma na celu. Osoba jak
widać czuje się dobrze tylko w klasyce (choć może w niczym się dobrze nie
czuje i ma do czynienia z muzyką tylko z przymusu) i czy to oznacza, że nie
może pracować na AM? Co do nauki w szkole, tu faktycznie widziałbym osoby,
które potrafią zachęcić do muzyki i być otwarte, twórcze, ale to już
inna sprawa.
rozumiem wg Twojego myślenia odtwórca i dobry interpretator to już nie
muzyk? to jest dopiero ograniczone myślenie.
czy ja wiem? mam wrażenie, że basiści, którzy nie mają pojęcia o harmonii
i nutach, ucząc się podstaw harmonii wcale się nie rozwijają (poza tym, że
łatwiej im obczaić proste piosenki), bo i tak nie rozumieją wyjść poza
kilka podstawowych akordów w tonacji.
a jeśli ktoś to przyswaja od początku faktycznie może być trudno wyjść
poza coś, na co trudno znaleźć (początkowo lub w ogóle) uzasadnienie. no i
przede wszystkim, nie wszystko musi być logiczne w muzyce, na szczęście.
wiedza rzetelna na pewno pomaga w twórczości muzyków i tu nie ma dyskusji,
ale jak to w życiu bywa by odnieść sukces muzyczny trzeba mieć wiele
szczęścia i wstrzelić się z pomysłem w odpowiednim momencie w
zapotrzebowanie rynku muzycznego, za przykład można by podać oklepaną
historię punk rocka, po zadęciach symfo-rocka itp. w latach 70-tych ludzie
tak rzygali tą muzą, że przyjęli prostego punk rocka jak zbawienie i całą
kontrkulturę, a sami wiecie jaki był warsztat ówczesnych muzyków punkowych,
ta historia pewnie się już nigdy nie powtórzy, ale jak mówię odpowiednia
chwila i potrzeba ludu i kto wie, cuda się zdarzają :)…
No widzisz sam sobie odpowiedziałeś. Takie osoby raczej nie powinny uczyć,
bo nie zachęcają do twórczego traktowania muzyki.
A muzyka też jest Sztuką. Pytanie czy Sztuką jest zwykłe odtwórstwo, o
którym mówi Muzz? Płyta CD też odtwarza muzykę? Czy jest artystą?
No i pozamiatane:)
Ludzie co tu się wyrabia? 😉 O czym Wy w ogóle dyskutujecie? @Aga –
odtwórstwo może być sztuką na najwyższym poziomie – istnieje coś takiego
jak interpretacja. Pamiętam rozmowę z Robertem Kubiszynem na temat jego
współpracy z Patem Metheny i to co mówił o jego klasie w graniu standardów
– czyż to nie tylko tylko odtwarzanie. Gdyby w tym co piszesz był choć cień
prawdy filharmonie już by splajtowały – przecież można puścić sobie CD.
Owszem jest pewna część muzyków, którzy granie traktują wyłącznie jako
pracę zarobkową i ich „wykon” do sztuki zaliczyć trudno ale chyba nie o nich
tu mowa. Drwal też może być artystą w swoim fachu 😉
Solidni artyści mają przygotowane perfekcyjnie spektakle dla publiki, która
i tak oczekuje tego co na płycie 😉 Od dawna wiadomo, że najlepsze
improwizacje to te przygotowane 😉
Druga sprawa jak można porównywać klasyke z rozrywką, jazz i pop, blues i
Reggae czy co tam chcecie? Nie można poświęcić się jednemu i drugiemu – to
inne formy wrażliwości, dynamiki, feelingu i uduchowienia. Owszem są muzycy
„uniwersalni” ale nie wybitni w każdej z dziedzin.
Reasumując – jestem głęboko przekonany, że wszelka edukacja muzyczna jest
niezbędna a szkoła i nauczyciele są jedynie drogowskazami (czasem jedziemy
pod prąd;)
Pastorius, Patitucci, Willis, Berlin itd to są i byli ludzie o wielkiej wiedzy
muzycznej i mnie to przekonuje.
Ze swojej strony mogę dodać, że gdybym nie uczył się teorii, standardów
itd. nie miałbym okazji zrobienia kilku ciekawych rzeczy, poznania wielu
wspaniałych ludzi i zagrania kilkuset sztuk 😉
Czy sztuką jest zwykłe odtwórstwo?
Też temat rzeka.
Dla przykładu niejaki Jake Holmes jest autorem Dazed and Confused. A grali ten
numer potem i Yardbirds i Led Zeppelin (w przypadku tego zespołu, śmiem
stwierdzić, że za każdym razem grali go inaczej). Takie „odtwórstwo” jest
dla mnie sztuką.
Sztuka jest podobno wtedy, gdy wzbudza emocję u odbiorcy.
IMO wszyscy macie rację. W zależności od okoliczności, których jest
mnogość, każda z tych obserwacji i opinii się sprawdza.
co więcej IMO rozwijanie słuchu, znajomość teorii, nut, korzeni muzyki
którą się gra i od której pochodzi, myślenie nad każdą zagraną czy
usłyszaną nutą – to solidne fundamenty, na których, jeżeli nie zawsze, to
w sytuacji ekstremalnej na pewno można polegać. Sam sobie te dodatkowe
„skille” wyrabiam powoli, z pokory i szacunku do tej wiedzy.
Co znaczy zwykłe odtwórstwo? 😉 Na poziomie Yehudi Menuhina czy
„chałturników” o 5 nad ranem po 10 godzinach grania? 😉
Muza z CD czy mp3, akurat też wzbudza emocje 😉 To chyba słabe kryterium.
Solartron, prowadzimy dyskusję i wymieniamy się poglądami…
Ja niczego nie twierdzę, zadaję pytanie sobie i wam, bo jak widać sprawa
wcale taka jasna nie jest.
Mówisz o filharmoni. Bo lepiej się odbiera muzykę na żywo? Bo istnieje też
coś, jak interpretacja, zapisy klasyków też pozostawiają trochę choć
trochę swobody.
Drwal może być artystą, gdy dodaje coś od siebie… Zapał, swój własny
sposób ścinania drzew?
Jeśli wspominałam o odtwórstwie, to w sensie przedstawionym przez muzziego.
Odtwórsto owszem może być w moim mniemaniu sztuką i staje się nią jak dla
mnie wtedy, gdy odtwórca wkłada w to swoje serce, część siebie i nawet
odtwarzając przekazuje emocje słuchaczom. Coś czego płyta CD nie
zrobi…
EDIT: Płyta sama w sobie emocji nie wzbudza. 🙂 To jest tylko nośnik.
AGA : „EDIT: Płyta sama w sobie emocji nie wzbudza. 🙂 To jest tylko
nośnik.”
e tam, wzbudza.
pomijasz kwestie wizualne płyty, jak Ci ktoś ją porysuje, tudzież wyczyści
denaturatem… etc.
Ja nie pisałem nic o płycie CD ale o muzyce „z niej” – a po mojemu to spora
różnica 😉 A jaki jest sens dyskusji na temat muzyków odtwarzających utwór
bez najmniejszego nakładu wysiłku? To są zakały, na które raczej czasu
tracić nie warto – lepiej w tym czasie zająć się własną edukacją –
niekoniecznie muzyczną czego Tobie, sobie i Wszystkim życzę 😉
Jest różnica między odtwórstwem a interpretacją. Dlatego niektórych
można zastąpić płytą cd.
Co zresztą niektórzy „muzycy” sami robią. Tylko mi ich żal.
No Solartron, myślę, że takich mamy na myśli. 🙂
Temat rzeka.
PS: Gdybym w pracy mogła grać na basie, nie pisałabym na basoofce 😉
@Puciak nie do końca się zrozumieliśmy, interpretacja to rzecz bardzo
ważna.
Wczesniej pisałem o osobie która powinna czytać nuty!!!! Nie miała nic do
improwizowania.
To tak jakby potrafiła grać Bacha a już Bartok fe.
dla mnie jeśli chcesz być muzykiem, nie musisz czuć się w metalu i bossa
novie. Nie zrozumieliśmy się, chodzi mi o to że powinieneś czuć się w tym
dobrze, mieć pewien luz, trochę improwizacji, to ma w sobie coś z jazdy
samochodem!:) a nie takie ograniczenie że jak masz coś zaimprowizować to
żyłka na skroni i spocone ręce i kisiel w gaciach, mimo że skończyłeś
instrument na wydziale klasycznym AM. Oczywiście to NIE jest reguła, ale na
przykład mój nauczyciel kontrabasu jest świetnym „odtwórcą” klasyki. No po
prostu świetne brzmienie, time i czytanie nut. Ale stwierdził że zaczyna
chałturzyć, kupił sobie basówkę i pojechał na próbę do jakiegoś
zespołu i wiecie co?… kaplica!!! nie potrafił zagrać narcyza Łez… nie
rozumiał podziałów. Ba! nie rozumiał tego, że bas w takiej muzyce gra
prymę, czy składniki akordu. Przyjechał do mnie i pokornie mu wszystko
tłumaczyłem, ale facet miał z tym naprawdę spore problemy. A skończył
Krakowską Akademię Muzyczną. Nawet jak mu rozpisałem to w nuty to było tak
jak mówił Muzz- nie mógł się przestawić na takie podziały. no szok i
tyle, współczuję takim ludziom
Pominęliście w tych rozważaniach jedną, bardzo ważną kwestię – często
ludzie kończą AM, czy choćby muzyczną II st., z „rozpędu”, przez
rodziców. Posłali oni dzieciaka na flet poprzeczny, to już szkoda jak
skończył pierwszy stopień, żeby nie zrobił drugiego – niech ma coś poza
szkoła. Jak skończył II st. i jest niezły, bo ma wyszkolony słuch i
wykutą teorię, to może niech idzie na AM, bo nie wie co w życiu robić.
Znam takie właśnie przypadki, Ci ludzie grają, bo muszą, a nie bo to
kochają. Stąd takie ich Wasze postrzeganie się bierze.
Całe szczęście nie jest to reguła co widać choćby w wypowiedziach w tym
wątku. 🙂
Szanowni „basoofkowicze”! Zapraszam na inne wpisy mojego blogu. Wystarczy
kliknąć na „Blog użytkownika tubas” i już macie całą listę na monitorze.
Dzięki Wam chce mi się pisać i wszelka aktywność w dyskusjach jest bardzo
mile widziana!
„Neskim” Panie i Panowie!
Zielak opowiadał mi fajną rzecz ostatnio, że jak chcieli pojamować w klubie
USA to musieli płacić 50$ albo mieć legitymacje owego związku, ciekawe
rozwiązanie.
tubas, ale z Milesem Davisem to pojechałeś sobie… facet był w Berkeley…
no i to on miał problem czasem (jamując z Hendriksem i dziwiąc się że nie
zna nut)
Widzę, że temat wraca – a wyglądało, że już „wystygł”! Będę musiał
jednak odszukać swoje „papiery”, choćby dla przywołania prawdy historycznej
i zaspokojenia ciekawości moich dzieci : )
Szanowny „sZ” ja nie pisałem, że Davis nut nie zna. To był przykład, że
niezależnie od nazwiska i wykształcenia muzycznego, zawodowy muzyk w USA musi
mieć „papier” ichniego Związku Muzyków, bo inaczej zwiną mu imprezę bez
litości… A odpowiednikiem tego papieru w Polsce „za komuny” była właśnie
osławiona i wyklinana „weryfikacja”.
Osobiście znałem, już nieżyjącego, inspektora Związku Muzyków, który
potrafił wpaść w sezonie letnim np. do knajpy „Nad Stawami” w moim rodzinnym
mieście i rozgonić kapelę nie posiadającą odpowiednich „kwitów” ze
Związku… Tak było! Ale nie jest… I nie wiadomo co lepsze, bo ja
przestałem chodzić na „balety” od kiedy „muzyk” z „parapetem” w lokalu, nie
dał rady zagrać samodzielnie „sto lat, sto lat… i jeszcze raz” mimo, że
położyłem mu 200zł, jak zagra całość bez pomyłki!!!
kurde… to dramat jest, ale rzeczywiście w moim mieście rynek jest
podzielony na 3 zestawy kapel
1. tzw wspomniani parapeciarze, którzy jedynie śpiewają, czasem zdarzy się
saksofon grający do podkładów w formacie MIDI. Znam jednego gościa który
nawet zatrudnia „STACZY” którzy udają że grają na gitarach albo na
pianie… Sam grałem przez rok z gościem z parapetem, dogrywałem bas, do
już istniejącego. Ów jegomość śpiewał i grał na trąbce, pewnego razu
zrobił mi taką niespodziankę że zaczął piosenkę w umówionej tonacji,
śpiewało się ok, przyszło do sola na trąbce, coś nie zagryzło, to pyk
pyk pyk parę półtonów w górę bez słowa… A Kubu biedny szyje i szuka
tonacji przez 3 takty… ale się złapałem!!! Potem go opuściłem…
2. Zespoły starych wyjadaczy, którzy mają gdzieś trendy, istnieją na rynku
lat dziesiąt, grają na swoim starym wysłużonym sprzęcie, improwizują i
grają w każdej tonacji, piją co niemiara ale i tak ich wszyscy cenią mimo
dość wysokiej ceny i aroganckiego stylu bycia.
3. trzecia kategoria to młode (choć nie zawsze wiekowo) ambitne zespoły,
aspirujące do bycia najlepszymi. W takim sam gram i powiem szczerze że bardzo
mi to odpowiada, bo traktujemy ten zespół jako pracę w sterylnych warunkach.
Nawet nie pijemy, czasem, symbolicznie aby nikogo nie urazić… Repertuar
zróżnicowany (starych hitów i biesiady uczymy się od starszych kolegów)
starocie ale i najnowsze hity też gramy. Jest rura, jest wokalistka, jest
żywa perkusja, ambitny gitarzysta i brzmienie jak najlepsze. Sporo się teraz
tych zespołów porobiło a to urozmaica konkurencję:)
ale o konkurencji wśród takich zespołów to może kiedy indziej
napiszę:)
sorry Tubas za zaśmiecanie Twojego bloga, przeca mam swojego
No problem, „kubu”! Zapraszam jak najczęściej. W końcu, to ja zacząłem…
Jeszcze kilka lat temu znakomicie mieściłem się w drugiej grupie twojego
zestawienia (choć mam nadzieję, że specjalnej arogancji nie
przejawiałem)… Przestałem grać na weselach i „baletach” po przeprowadzce
naszego trębacza do innego miasta, a ostatniego Sylwestra zagrałem w „moim”
teatrze, ze starymi „klezmerami”, jak Dyrekcja chciała ugościć sponsorów
spektaklu reżyserowanego przez Adama Hanuszkiewicza. Mistrz też przybył! Po
około godzinie wykonywania repertuaru z „wyższej półki” i dość średniej
zabawie, przerzuciliśmy się na klimaty bardziej „biesiadne” i bal ruszył „z
kopyta”! Uznałem, że czas umierać, albo skończyć z graniami „utylitarnymi”
i grać już tylko dla przyjemności. Co nastąpiło! Teraz „kasiorka” jest
tylko miłym dodatkiem, a nie celem…
i teraz jesteś spełnionym muzykiem! Bo kasa jest dodatkiem, świetnie to
ująłeś. Może do tego też dojdę, na razie staram się czerpać korzyści
materialne z tego co wszak lubię:)
Trochę odbiegając od tematu rozmowy: Z obserwacji zespołów istniejących u
mnie w mieście wynika, że wszyscy muzycy piją. Nie mówię tylko o
zespołach grających na chałturach, mówię o zdecydowanej większości
muzyków których poznałem.
dobry muzyk ponoć to i na trzeźwo zagra.
😉