tubas – a ku, ku! Wróciłem…

Autor dzieli się swoimi wspomnieniami z czasów służby w wojskowej orkiestrze. Opisuje humorystycznie swoje doświadczenia, struktury zarobków oraz unikanie egzaminu podoficerskiego.

Ksiega mówi: „…maluczko, a nie ujrzycie mnie – maluczko, a ujrzycie mnie
znowu!…”

Złamałem postanowienie o zakończeniu przygody z blogiem, bo słaby mam
charakter, a poza tym Wasze komentarze wzruszyły mnie do łez
🙂

Dodatkowo moje dzieci oraz najlepsza z żon też zażądały kontynuacji!
Ponieważ żony się boję, bo może mnie odstawić od …stołu, a Potwór
Grafomanii
zatopił zęby w mojej wątrobie, to może jeszcze trochę
powspominam:

Jak już się domyśliliście, wojsko odsłużyłem w orkiestrze. Wojskowa
orkiestra to w tamtych czasach była wyjątkowa instytucja. Zacznijmy od tego,
że jej funkcjonowanie regulowała specjalna „Instrukcja o wojskowych
orkiestrach dętych…” zawierająca ciekawe zapisy. Tak więc np. orkiestra
prowadziła w ludowym Wojsku Polskim kapitalistyczną działalność
gospodarczą.

Orkiestra często grała odpłatnie – na zlecenie. Grała albo w całości,
albo wydalając z siebie różne zespoły. A to dansingowe, a to kameralne, a
to jazzowe (tak, tak!),a to estradowe, a to solowych muzyków. Grywała też w
składzie big-bandowym przygotowywane okazjonalnie programy estradowe.

Składała się z zawodowych podoficerów, oraz muzyków branych „z cywila” na
dwa lata do służby zasadniczej, takich jak np. ja.

Nazwa naszej specjalności wojskowej to „orkiestrant pomocniczy”. Może
znajdę swoją książeczkę wojskową to zamieszczę dla zainteresowanych skan
wpisu (poszukam też swojej „weryfikacji”, o której się tyle
nadyskutowaliśmy).

Tak więc kasa płynęła i trzeba ją było sprawiedliwie podzielić.
Wyglądało to następująco: 50% zabierał budżet Garnizonu. Z pozostałej
sumy 10% brał kapelmistrz, 5% szef a resztę dzielono między grających w tej
konkretnej imprezie. Wszyscy mieli określoną swoją wartość w punktach.
Punkty sumowano. Dzielono przez nie kasiorę i każdy dostawał tyle ile na
niego wypadło. Ja zaczynałem od 3 pkt. a skończyłem na 5 pkt. Zawodowi
mieli od 5 pkt. w górę. Grało się też w małych składach
nieoficjalnie…

Najlepsza z żon (byliśmy świeżo poślubieni) zarabiała wtedy 1800zł, a
ja dokładałem jej z wojska nawet 2000zł. Wyobrażacie sobie: 21 lat i
bardzo dobra inżynierska pensja do dyspozycji. Laska tarzała się w szmalu!
😉

Przez całe dwa lata udawało mi się skutecznie unikać egzaminu
podoficerskiego, pod pretekstem braku podstawowego przeszkolenia strzeleckiego
(do orkiestry trafiłem z pominięciem tzw. „unitarki” i karabinu z bliska
nawet nie oglądałem). Na dwa miesiące przed końcem służby kapelmistrz
zaczął namawiać mnie do pozostania. Zorientował się przy okazji, że w
książeczce nie mam wpisu o odbyciu szkolenia ogólnowojskowego. Mimo to
wysłał mnie do Poznania na podoficerski egzamin kwalifikacyjny (rodzaj takiej
wojskowej „weryfikacji”, od której zależała punktacja). Postanowiłem nie
zdać! Ambicja nie pozwoliła mi knocić grania i za koncercik oraz partię do
zagrania a’vista dostałem „bardzo dobrze”. Wchodząc na egzamin z regulaminów
i taktyki od progu zawołałem: ” starszy szeregowiec X melduje się
posłusznie na egzamin!”.

Młody porucznik odrzekł na to: „słuchajcie X, nie rżnijcie mi tu Szwejka,
bo nie dość, że egzamin i tak zdacie, to jeszcze mogę Wam kopa w d*pę
wypłacić!”

Na pytanie co wiem o broni osobistej żołnierza służby zasadniczej, śmiało
odrzekłem, że wiem z której strony kula wylatuje.

Porucznik się lekko wzdrygnął, spojrzał na mnie z obrzydzeniem,
powiedział, że świerzbi go i ręka, i noga, więc lepiej niech go nie
prowokuję… i wygonił mnie z oceną „dobra”.

Po zakupieniu w miejscowej księgarni muzycznej etiud Błażewicza na tubę,
oraz fakebooka ze standartami jazzowymi lat 60-tych w opracowaniu Fraziera,
powróciłem do macierzystego m.p. w stopniu kaprala!

I dzięki temu jestem drugim KAPRALEM na tym portalu, he, he, he
🙂

Po dwóch miesiącach byłem w cywilu, „przeniesiony do rezerwy po odbyciu
zasadniczej służby wojskowej”.

PS. We wcześniej obowiązującej wersji „Instrukcji…” był zapis, że w
razie wojny orkiestra kierowana jest do zbierania trupów na polu bitwy
🙁

Wasz „tubas”!

Podziel się swoją opinią

18 komentarzy

  1. Nie dość że o muzyce to jeszcze młodzi użytkownicy przeczytają
    ciekawostki z przed lat jak to było w czasach prl-u

  2. Tubas, zawsze czytam Twoje wpisy przy śniadaniu, bo dobry tekst na starcie
    jest bardzo ważny 😀

  3. tak jak np. ten o zbieraniu trupów z pola bitwy :), no ale przydatność
    muzyka w walce jest właśnie taka jaka jest, no chyba, że ktoś poza graniem
    ma zdolności żołnierskie, strzeleckie czy np. przywódcze, przydatne na polu
    bitwy, co może iść w parze z talentem muzycznym ale nie musi

  4. „PS. We wcześniej obowiązującej wersji „Instrukcji…” był zapis, że w
    razie wojny orkiestra kierowana jest do zbierania trupów na polu bitwy :(„

    k*rwa!!!

    Tubas rosyjski mniemam znasz

    daje strasznie…

    P.S. Mój awatar oddaje mój światopogląd, w wojsku nie byłem
    przyswirowałem i się udało…

  5. dobra opowieść:)

    mi wystarczyło pójść na studia;) a kategorię na komisji dostałem A z
    adnotacją upośledzenie wzroku…

  6. Hej „Muzz”! W związku z przyświrowaniem wspomniałem pewnego kolegę z
    wojska. Człowiek wszechstronnie utalentowany artystycznie – malarz, plastyk,
    muzyk. Do orkiestry trafił jako perkusista. Postać absolutnie nie
    przystosowana do wojska nawet w tak łagodnej wersji jak nasza orkiestra
    garnizonowa. Znaliśmy go z cywila jako osobnika nerwowego, o konstrukcji
    psychicznej odbezpieczonej bomby zegarowej. Przy tym był bardzo dobrze
    wychowany, erudyta o wysokiej kulturze osobistej (późne dziecko znanego w
    środowisku adwokata, byłego więźnia obozu koncentracyjnego). Od pierwszego
    dnia walczył o wyjście do cywila na „żółte papiery” i ewidentnie
    powinien…! Był naszym kolegą i przykro było patrzeć jak się męczy. Nikt
    mu, Boże broń, żadnej krzywdy nie robił. Wręcz przeciwnie, chroniliśmy go
    wszyscy, łącznie z kapelmistrzem, bo on też nie chciał samobójcy mieć na
    sumieniu. Przez prawie 2 lata, co kilkanaście tygodni wysyłano go na rozmaite
    komisje, a ci sk…iele odsyłali go jako symulanta. W końcu zwolnili go do
    cywila na …trzy miesiące przed końcem służby!!! Zrobili to na złość,
    bo dali mu takie papiery, że jak chciał potem brać ślub, to jego przyszła
    żona musiała przed sądem złożyć oświadczenie, że przejmie za niego
    pełną odpowiedzialność prawną! Tak, że niektórym moim kolegom wojsko
    mocno zaszkodziło. Wszystko zależało od człowieka…

    Rozpisałem się, bo to smutna historia, ale takie też były i warto o tym
    pamiętać…

    Ja osobiście orkiestrę wspominam dobrze, a i kolega, o którym piszę też
    nie mówi o niej źle, bo w końcu przetrwał dwa lata na jej opiekuńczym
    łonie, mimo że „polityczni” mieli na niego cały czas oko!

    A Tobie gratuluję, że nie musiałeś przechodzić tego co on, a może i
    gorszego, bo pewnie nie orkiestra na Ciebie czekała w wojsku.

  7. ych. ciężko, dobrze, że chociaż przetrwał.

    co do komisji to też dostałem A (zapewne przekonało do tego ich to, że mam
    dwa jądra) ale do papierów miałem dwie adnotacje: -wysoki wzrost (???) no i
    -wada wzroku

  8. wysoki wzrost jest niekorzystny w pojazdach pancernych, lotnictwie i bieganiu w
    okopach, na omaha straciłbyś grzywkę 😀

    i usuń z podpisu autorstwo avatara, bo tym razem zakwas nie ma udziałów 😛

  9. hahaha, ale tak odnośnie avatarów, cały czas byłem pewny, że to dante
    zmienił po prostu na animowany 😀 wtopa ;D

  10. Jak byłem na stawce, wiedziałem że mam kategorie A tradycyjnie od lekarza
    musiałem przejść do barana z gwiazdkami który zadawał pytania i dawał
    książeczkę.

    Zdałem mu pytanie czy w razie W mają jakieś big bandy cy cuś, bo przecież
    dla muzyka taka przerwa od grania to śmierć w kalesonach, a gość
    stwierdził, ze big bandy to w Londynie są i żebym sobie z niego jaj nie
    robił bo wpierdoli mnie do takiej jednostki, ze się zesram… no to
    wymiękłem…

    Studiowałem, więc był luz przez moment, ale walnąłem studiami i zaczęły
    się jaja.

    Standardowo jak człowiek w WKU mówi prawdę to się z niego smieją, kij z
    tym, ze małe dziecko i jedyny żywiciel rodziny, jak w oczach prawa jest się
    bezrobotnym, ba nawet nie bezrobotnym… i to pieprzenie, wojsko to
    przyszłość itp. itd.

    Rzygać mi się chciało, ale przebujałem się rok w jakiejś szkole
    hotelarskiej.

    Potem to już tylko kombinacje alpejskie i się udało.

    Tak czy owak za czasów Tubasa, w wojsku była jakaś szansa dla muzyka,
    niestety czasy się zmieniły a na stanowiskach zostali debile.

  11. Gdyby nie wojsko to nie zastanawiałbym się właśnie czy uda mi się
    skończyć licencjat szkoły, do której w życiu bym się nie udał gdyby nie
    doping ze strony WKU… Teraz wszyscy liczą, że pomyślnie zakończę to co
    zacząłem podczas gdy wiem jak mi to niepotrzebne i w życiu w zawodzie
    pracować nie będę.. Paranoja

  12. Misiu mam to samo. Poszedłem na administrację i zastanawiam się czy będzie
    mi się chciało skończyć. No ale już wypada ten licencjat chociaż zrobić.
    Nie widzę siebie w urzędzie za biurkiem 8 godzin, rozpacz…

  13. A ja chętnie bym siebie widział w urzędzie. Nawet wiem w jakim! Najlepiej w
    jakimś z INTEGRACJĄ EUROPEJSKĄ w nazwie. Nic się w ogóle nie robi! Pies z
    kulawą nogą się nie wtrąca, a urząd służy jako przechowalnia różnych
    znajomych pań, które do niczego się nie nadają, ale muszą gdzieś zarobić
    godny pieniądz. Przeważnie ani me, ani be w żadnym obcym języku, a i po
    polsku też na piśmie nie potrafią jasno wyłożyć swojej(?!) myśli.

    „Kububasek”, to jeszcze lepsza fucha niż magazynier w przedsiębiorstwie
    budowlanym za „komuny”!!!

    Miałbyś czas na próby, granie, ćwiczenie i na intensywne życie
    towarzyskie… Wszystko w godzinach pracy i za pieniąchy z Unii Europejskiej!
    Wiem co mówię…

Możliwość komentowania została wyłączona.