Moje boje z basem [4]
Zacznijmy od wstępu z historii najnowszej. W połowie grudnia moja gitarka
marki Hoefner odmówiła posłuszeństwa i za karę została zesłana do
lutnika.
Pozostało mi granie na DEFILu ze starymi metalowymi strunami, ale to nie było
to,
co tygrysy lubią najbardziej. Tak mogę grać tylko po zastosowaniu
znieczulacza
(najlepiej marki Finlandia), a moja wspaniała małżonka zezwala mi na to ino
na
wyjazdach. Można by struny wymienić, ale po co, jak za trzy tygodnie
gitara
wróci, a przecież DEFIL będzie jeszcze potrzebny na górskich
śpiewograniach.
Wymiana strun w klasyku, wiążąca się z supełkowaniem, zajmuje jedną z
czołowych pozycji na mojej liście czynności znienawidzonych. W związku z
tym
najbłahszy powód (chwilowy brak w sklepach i na Allegro czerwonych
nylonów
Augustine w wersji premium) odciągnął mnie od tej zachcianki. „Wytrzymam
bez
gitary te niecałe trzy tygodnie” – pomyślałem. Jak się okazało – źle
sobie
pomyślałem.
Rozstanie z drugą po małżonce spowodowało, że zaczęło mnie nosić.
Zwłaszcza, od momentu gdy lutnik poinformował telefonicznie, że „potrwa to
trochę dłużej, bo dużo roboty, święta, itd. itp.”. Nieszczęścia jak
wiadomo chodzą parami. Tu „parą” była moja idiotyczna obietnica, że od
nowego roku przestaję palić. Paliłem dotąd 40-50 dziennie, i żadne
plastry, biorezonanse, e-papierosy ani inne podobne pierdoły na mnie nie
działały. Postanowiłem zatem zastosować metodę „raz a dobrze”. Ostatnią
fajkę wypaliłem 10 minut przed północą, a zapasy wyrzuciłem do zsypu. Nie
przewidziałem jednak reakcji organizmu na tak raptowne odstawienie. Nie
dość, że zaczęło mnie nosić pięć razy bardziej, to na dodatek po
kilkunastu godzinach wylądowałem u lekarza.
Poratował mnie jakimiś lekami (po których sensacje zdrowotne ustąpiły) i
kilkudniowym zwolnieniem.
I właśnie na tym zwolnieniu – dzwonek do drzwi. Otwieram – kurier. Z
przesyłką
do mnie. Opłaconą. Okazało się, że moja małżonka, wiążąc moje reakcje
fizyczne i psychiczne z odstawieniem od gitary, postanowiła zapewnić mi
substytut, kupując coś na allegro. Tyle, że ta wspaniała kobieta na
instrumentach nie zna się zupełnie. Wierzcie lub nie, ale nie odróżnia
elektryka od klasyka („to gitara i to gitara”), nie umie policzyć strun na
zdjęciu („cztery a sześć to przecież mała różnica”), a jako kobieta
kieruje się wyglądem („ta gitarka była taka ładna”) oraz rozsądkiem („i
tania , a jak na miesiąc tylko – to po co wywalać kasę”).
W ten oto sposób – nie góra przyszła do Mahometa, a Mahomet do góry. I tak
niespodziewanie stałem się posiadaczem gitary basowej marki
Adelita.
I właściwie od tego momentu tak naprawdę zaczyna się blog o nazwie „Moje
boje z basem”, bo to co było wcześniej to były króciuteńkie epizody, w
dodatku na nieoswojonym sprzęcie i wygrzebane z mroków niepamięci.
Jeśli ktoś nie wie co to jest Adelita – informuję, że jest to gitara typu
„chińska podróbka Fender Jazz”. Że dżez, a nie precel – to akurat mnie
cieszy, bo wolę węższy i krótszy (a co zatem idzie – lżejszy) gryf.
Marka Adelita ma swoją „renomę”, bo nigdzie nie jest wymieniona, a instrument
sprzedawany jest jako „Gitara basowa Jazz. Najtaniej w Polsce/na Allegro/na
e-bay” [niepotrzebne skreślić]. Co kupiłeś dowiesz się z dopiero
kalkomanii zawierającej logo naklejonej na główce.
Pierwszy rzut oka:
całkiem pozytywny:
– gryf prosty (no może nie superidealnie, ale to się da wyregulować,
zresztą za taką cenę cudów nie wymagajmy).
– gitara stroi do 12 progu dobrze, klucze chodzą dobrze – nie za lekko nie za
ciężko,
– akcja strun ok. 4 mm nad przystawką (fajnie, lubię miękkie gitary), a
struny nawet nie brzęczą
– kabel jest, klucz do regulacji jest i jako bonus – fikuśna duża kostka
Drugi rzut oka: (dokładniejszy):
dobre wrażenie nieco się zaciera:
Moja Basia jest albo „wykonana dokładnie inaczej”, albo była
ruchana, i to nie wiadomo przez kogo i jak długo. Mimo, że sprzedawana była
jako nowa.
Skąd taki wniosek?
– klucze są wyrobione na całym obwodzie zębatki (a tylko lekko ruszyłem je
przy dostrojeniu). A zatem: albo ktoś się nimi bawił – co jeszcze można
wybaczyć, albo (co gorsza) są z jakiegoś zbyt miękkiego stopu
– struny G i A mają pęknięte owijki. I to wcale nie nad progami: jedna nad
przystawką, druga tuż przy mostku
– progi od 15 do 20 wyglądają jakby „były grane” i to dużo. Mają otarcia
od strun, a 17 i 18 mają nawet lekkie wgłębienie pod A. Akurat to
przeszkadza mi najmniej, bo dla mnie „bas to zawsze bas jest” i powyżej 9.
progu wychodzę tylko wtedy gdy trzeba sprawdzić strojenie, albo gdy gram po
pijaku. Od wyższych tonów jest gitara (ma gitarze powyżej magicznej 9 moje
palce też bywają sporadycznie)
– progi 11 i 13 są krótsze od podstrunnicy (o jakiś milimetr). W grze w
niczym to nie przeszkadza, ale źle wygląda
– próg 19 jest krzywo nabity (co daje fałsz lekki, ale niech mu będzie – tam
grać i tak nie będę)
– przy progu 20 „zabrakło” kleju, stąd trzyma się jako tako pod G i D i lata
gdy nacisnę przy nim A i E (o dziwo nie fałszując przy tym). Eeetam, ostatni
próg.
Niech sobie lata…
– kalkomania z logo odłazi (niechlujnie przyklejona). Podejrzewam, że Pan
Maniuś Kitajec robi gitarę bez loga, a potem dopiero jego szef – w
zależności od jakości wyrobu przykleja odpowiednią kalkomanię.
Po chwili przemyśleń rezygnuję z reklamacji . Kupowała
małżonka – zatem ona musiałaby reklamować – a jak moja kobita „zna się” na
gitarach – to już wiecie. Pierwszy lepszy pomocnik sprzedawcy z tego sklepu
zapędziłby ją w kozi róg. A nawet gdybym jej uczoną kartkę w temacie
napisał to i tak nie warta skórka za wyprawkę. Telefony, maile, ewentualne
podróże do siedziby sklepu – to wszystko się opłaca ewentualnie przy
gitarze za 2, 800zł a nie za 10 razy mniej. W najlepszym przypadku uda się
załatwić wymianę – bez najmniejszej gwarancji, że kolejna gitara będzie
lepsza.
Dobiły mnie nieco wieczorne poszukiwania w necie. Dowiedziałem się, iż
stałem się właścicielem czegoś, co lepiej by się czuło w koszu niż w
moich rękach, i że mogę próbować to sprzedać (najlepiej jakiemuś
wrogowi) – i wtedy może wystarczy mi na klucze do lepszego basu.
Wbrew pozorom utwierdziło mnie to w przekonaniu, aby sobie niespodziany
prezent zostawić. Skoro to jest taki hipermarketowy szajs, to i tak musiał
się mi trafić jeden z lepiej wykonanych egzemplarzy.
Zresztą – zobaczymy. Jak mnie to wciągnie – to kupię sobie lepszą Basię, a
jak nie wciągnie – to nie będzie żal pieniędzy.
(cionk dalshi morze nastompi)
11 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
zonka miala dobre checi – ciesz się 😀
dokładnie. A jeśli powyżej 9 nie wchodzisz, to nie ma tego złego. Masz
basówkę i możesz poznawać niższe rejestry. 🙂 fajne te Twoje wypociny.
Tutaj dużo flashbacków co prawda, ale git. 😀
daj zdjęcie tej adelity 😀
mnie rozwalił jeden z negatywnych komentarzy na allegro, właśnie traktując
o takim badziewiu
mniej więcej to szło tak
„nie polecam, miałem dostać gitarę marki adelita, a dostałem jakąś
„vision” ” buahahaha
tak hurtowo:
jigsaw:
zdjęcia będą jutro. A koment niezły (Vision to jak się zdążyłem
zorientować – taka preclowata Adelita, więc niby wyższa półka)
qurf:
reminiscencji już więcej nie będzie
healfwer:
Moja małżonka nie tylko chęci ma dobre 😛
imć futrzaku – nie godzien jestem pytac co jeszcze ma dobre 😀
ale pamietaj, ze idealna kobieta powinna umiec 70 rzeczy – 69 i gotowac :]
Również byłem posiadaczem tego basika, czyli Adelity. Chyba trochę lepiej
trafiłem, bo przynajmniej klucze działały bez zarzutu. Tutaj klik nawet krótki opis
cudeńka. Oddałem użytkownikowi Vicia za browara – mam nadzieję, że kolega,
dla którego Vicia nabywał gitarę przeżył z nią kontakt.
Gitara poszła do niego, a ten nie zrezygnował z gry na basie, czyli nie jest
zabójcza. Dla mnie ten bas to tragedia, nawet godziny na nim nie ugrałem.
Tym co w necie wypisują to bym się zbytnio nie przejmował, tu się bez
problemu można dowiedzieć, że wiosło za 10x więcej pęgi niż ta adelita
nadaje się jedynie do mordowania alikwotów, zatruwania otoczenia a jego
brzmienie może powodować wypadanie włosów i raka prostaty. A i tak
większość forumowiczów z wieloletnim stażem uczyło się grać na
DEFILach, jolanach i innych czerwonych drwach. Po prostu z czegoś trzeba się
pośmiać, wiec wypowiada się masa ludzi którzy nigdy właściwie omawianego
modelu nie miała w rękach 🙂
A małżonka postąpiła zacnie, wyrazy uznania.
Miłego grania.
Mój DEFIL był kilka razy lepszy niż ta Adelita, która poszła do kumpla…
nie nazwa świadczy o gitarze. Wśród tysiąca badziewi może się trafić
kilka naprawdę fajnych egzemplarzy, ale także wśród tysiąca basowych
„rollsroyce-ów” znajdą się nie nadające do niczego szajsy. Przykładowo:
skłajery cieszą się nienajgorszą renomą (w każdym razie lepszą niż
adelity), a ja dziwię się kumplowi jak może na tym grać i jak mógł dać
za coś takiego 1050zł. Tak mu się trafiło i nawet lutnik niewiele
pomógł.
Ja tam, jak na razie oceniam spadłą z nieba Adelitę na 3 z dużym plusem. A
ponieważ jestem wymagający – to niezła nota. Przegrałem na niej już ok. 30
godzin i ani mi łapy nie urwało (jak na DEFILu) ani szyby nie wybiło (jak na
BFA Atos), a nawet opuszki lekko mnie tylko bolą.
Niemniej – nie polecałbym nikomu zakupu instrumentu w ciemno przez allegro. Bo
tam szansa trafienia na coś niezłego jest podobna jak szansa na trafienie
szóstki w totku.
Zawsze lepiej dołożyć te parę złotych i sprawdzić w sklepie jak to
gra.
Albo wydać trochę na dojazd do sprzedającego, aby też ograć instrument
Mam tę gitarę od roku. Gram od wielkiego dzwonu, choć ostatnio coraz
częściej więc pewnie przyjdzie czas na zmiany. Nie miałem innego basu w
łapach od 20 lat więc mądrzyć się nie mam co, ale napisze jakie
przypadłości ma mój nazwijmy to instrument.
Kupiony był w sklepie, przez kumpla – na prezent dla mnie. Stroi w zasadzie na
każdym progu lecz te po kilku dniach musiałem pilnikiem wygładzić – raniły
palce. Z kluczami nie mam w ogóle problemu choć ich reakcja mogła by być
lepsza (możliwe że to wina strun), jedynie czasem odkręca mi się nakrętka
przy gnieździe od kabla.