I’m With You – Red Hoci na gorąco opisani
Trudno napisać recenzję płyty na którą czeka niemal pół świata, ale
cóż, spróbuję, może nikt mi palców nie połamie…
Pragnę zaznaczyć, że płytę przesłuchałem pierwszy raz (nie licząc
streamingu przedpremierowego) w pięknych okolicznościach
industrialno-przyrodniczych:
www.img8.imageshack.us/img8/7150/201108292645.th.jpg www.img221.imageshack.us/img221/3079/201108292647f.th.jpg
Takie eklektyczne otoczenie idealnie pasowało do niezbyt łatwego do
określenia stylu muzycznego Red Hot Chili Peppers. Trochę trawy, trochę
betonu, zachód słońca. Uśmiech na twarzy wywołał u mnie ostatni akord
Dance, Dance, Dance , który idealnie zgrał się z zapaleniem świateł
wokół hipermarketu.
Do rzeczy:
Zaczęło się – początek płyty jednoznacznie kojarzy mi
się z Warped – utworem otwierającym One Hot Minute. Jednak już po kilku
chwilach klimat zmienia się diametralnie – pulsujący bas obiegający oktawy
i skoczny rytmy z akcentami na „i”. W 2/3 utworu wstawka instrumentalna
urozmaicająca konstrukcję utworu – póki co uznałem to za zaletę, jak
się potem okazało to złamanie konstrukcji stało się zasadą w kilku innych
utworach na tej płycie.
Factory Of Faith to utwór oparty na linii basu, ale to nie
ona zostaje najbardziej w głowie po przesłuchaniu – genialne frazowanie
Kiedisa „Factually I”, ten pan, mimo że wokalistą z najwyższej półki nie
jest, mógłby wiele nauczyć innych na temat rytmiki linii wokalu. Znowu
bridge instrumentalny w około 2/3 utworu. Ciekawe outro z dużą ilością
elektroniki, można (nie) lubić.
Brendan’s Death Song – przy pierwszym podejściu od razu
pomyślałem: kotlet. Ale, przy podejściu na spokojnie z książeczką
dołączoną do płyty już trochę zmieniłem zdanie. Utwór jest bardzo
osobisty, przepełniony emocjami. Może nie ma najlepszej melodii i Papryczki
popełniały lepsze ballady, ale „Yeah” Kiedisa pod koniec utworu przyprawiać
mogą o ciarki – pan frontman wszedł w rejestry, w których go jeszcze nie
słyszałem. Utwór byłby zdecydowanie lepszy gdyby był… krótszy. No i
mogłoby się skończyć na tym „yeah”…
Ethiopia – 7/8! Przy pierwszym przesłuchaniu na tym numerze
stwierdziłem – to będzie album Chada! Perkusja ładnie wyciągnięta do
przodu, ale nie nachalnie, mija się z basem w nieparzystym metrum – wiedz,
że coś się dzieje. 😉 Refreny trochę smętne, już parzyście, ale jest za
to bridge instrumentalny, zgadnijcie w którym miejscu… Akordy na koniec
utworu znowu przypominają mi One Hot Minute .
Annie Wants A Baby – no tu już nie mogłem znaleźć
niczego pozytywnego. Kostkowany bas we wstępie przypomina mi utwory z By The
Way, w mojej ocenie najsłabszej w dorobku RHCP. Nie podoba mi się ten numer,
fajnie, agresywnie (brzmienie!) wchodzą bębny na początku i na tym można
skończyć odsłuch i przewinąć.
Look Around – klask, klask! Gęba mi się uśmiecha jak
słyszę te klaśnięcia! Bardzo pozytywny numer, ale niebezpiecznie kokietuje
z By The Way . Klinghofferowi mógłby ktoś ustawić brzmienie na
para-solówce po pierwszym refrenie, bo brzmi jakby grał na kiju od szczotki
przepuszczonym przez wzmacniacz robiony z części radzieckiej lodówki…
Zgadnijcie co się dzieje w 2/3 utworu? :>
The Adventures Of Rain Dance Maggie – singiel, znany od
jakiegoś czasu. Na początku mnie nie przekonywał, ale po osłuchaniu jest
zjadliwy, wpasowuje się w płytę, jednak moim zdaniem mogli lepiej wybrać
pierwszy singiel… Za mało cowbella, oczywiście, gitara mnie nie
przekonuje.
Did I Let You Know – no, perkusja i perkusjonalia
potwierdzają móją wcześniejszą tezę „czyja to płyta”. Ten numer
najbardziej mi został w pamięci po odsłuchania. Melodia chwyta w pół
sekundy, gitara miło się snuje w tle, podkreślając na zmianę z basem
melodię. Solo trąbki i konga nadają fajnego klimatu latynoskiego. Jak nie
zrobią z tego singla to powinni zająć się wypasem owiec w Mozambiku. 😉
Aha, nie wiem kto tam śpiewa chórki (Josh?), ale fajnie barwowo się
odnalazły w numerze.
Goodbay Hooray – jest ogień! Agresywny, synkopowany rytm,
solo basu, że spodnie spadają. Jedyne co martwi to poziom wysterowania
całego utworu – pod wspomnianą solówką podkład niemal trzeszczy w
słuchawkach. Rick mógł wyprodukować troszkę spokojniej nie tylko ten
numer, ale i cały album. Po doświadczeniach z Californication i Death
Magnetic widać nie wiele się nauczył i dalej lubi głośno… 🙁
Hapiness Loves Company – kolejny stadionowy hicior pokroju
Snow chyba miał mieć tu miejsce. Ot, do poskakania! Ciekawe, skandowane
chórki pod koniec.
Police Station – ale o co chodzi? Ballada, ale chociaż
melodia ładna, do zapamiętania nawet. Utwór bardzo w klimacie BTW, na plus
brzmienie pianina (w 2/3 utworu ;). Końcówka z rozstrojonym chorusem
klawiszem niemniej ciekawa.
Even You Brutus? – RAP! Tak mocno jeszcze nie zaciągał
jeszcze Kiedis. West Coast pełną gębą! Początek jeszcze zanim zacznie
„melorecytować” mocno psychodeliczny. Szkoda, że refren tak bardzo
ułagodzony, ale jakoś się klei zresztą. Jeden z ciekawszych utworów na
płycie – takich RHCP się nie spodziewaliście!
Meet Me At The Corner – coś już się tak zaczynało na
Stadium Arcadium … Death Of The Martian ? Chyba tak. Mam wrażenie strasznej
wtórności przy tym utworze, poza tym nie porywa jakoś specjalnie. Pochwalić
można za to pracę perkusji (nie pierwszy raz na tym albumie), oraz zabiegi
produkcyjne, poza brzmieniem gitary akustycznej (tak brzmią gitary za 300
złotych nagrywane telefonem)
Dance, Dance, Dance – pół na pół tutaj. Początek to
powtórka z Throw Away Your Television , linia basu może skojarzyć się
jednoznacznie. Trochę się dzieje tak w 2/3 utworu 😉 ale niestety mnie ten
utwór na parkiet by nie wygonił. Trochę zbyt miałki jak dla mnie, mimo że
słucha się relatywnie miło.
Parę słów jeszcze o wydaniu – nie ma fajerwerków, ale jest niesamowicie
estetyczne. Bardzo oszczędne, digipack w ciekawej wariacji, jest książeczka
z tekstami i zdjęciami w konwencji bieli, czerni i wszelkich odcieni
szarości. No i są muchy na tabletkach, cokolwiek by to miało znaczyć.
Ogólnie z płytą, fizycznie obcuje się miło. 🙂
Nie będę wystawiał płycie oceny, trudno oceniać taki zespół, trudno
znaleźć odpowiednie kryteria.
Good things come to those who wait
Like an expiration date
Nie ma na co czekać – kupujcie I’m With You, myślę, że warto. Jeżeli nie
oczekujecie drugiego Blood Sugar Sex Magic, a Peppersów lubicie, znajdziecie
na tej płycie coś dla siebie.
P.S.: A teraz możecie się nie zgadzać w komentarzach. 😉
71 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
Zespół pozostaje zespołem tak długo, jak jest przynajmniej w części
oryginalny/ciągły skład i dopóki nadal posługują się swoją nazwą.
To już nie tacy Red Hoci, jakbyś chciał, ale wciąż Red
Hoci. To oni sobą rządzą, nie my 😀
Immo! My też „sobą” rządzimy! A płyta…łagodna strasznie. Może jak
będę starszy to taka spokojna muzyka podejdzie. Trochę mi się ta gitara
wydaje taka, hm, niepewna siebie. Polotu toto nie ma, ale dzięki Flea i
Chadowi słuchać się tego da, nawet z uśmiechem na twarzy:)
Co do polotu gitary – polecam ich ostatni koncert z Niemiec, gdzie zagrali
prawie cały materiał z płyty. Brzmienie co prawda takie se, ale nie wiem czy
to nie kwestia realizacji, za to energii i polotu nie można Joshowi odmówić!
Czytając komentarze stwierdza, że chyba ludzie mieli zbyt wielkie oczekiwania
wobec tej płyty. Na pewno nie można doszukiwać się w niej funkowej energii
w stylu BSSM, ale album bardzo miło mnie zaskoczył. Słucha się go niezwykle
przyjemnie. Gitara nie wybija się przed szereg, tworzy fajne tło. Jak to
powiedział Kiedis w wywiadzie w Teraz Rock, Josh jest gitarzystą tworzącym
faktury dźwiękowe, porównał go do stylu Rolling Stones. Natomiast
Frusciante był bardziej riffowcem. Przynosił na próbę gotowy pomysł do
którego dopasowywali się Chad i Flea. Josh nadał tej płycie sporo
świeżości i dzięki temu bębny i bass fajnie się wybijają. A chyba to
lubimy najbardziej? 🙂 Moich oczekiwań ta płyta nie zawiodła.
Ps. Właśnie słucham Goodbye Hooray 🙂 Flea wymiótł to solo!
Niezłego ćwieka mi zabiłeś.
W sumie, uwielbiam bas w RHCP (no bo jakżeby inaczej) ale kunszt Frusia jest
dla mnie niezaprzeczalnym magnesem. Cholera. Słuchając tego pobieżnie
wciąż była ta sama myśl: John, gdzie jesteś? Josh coś nieśmiało plumka,
wracaj, John!
Ale musisz przyznać, że gdyby Josh zagrał jak Fru to z kolei dałoby to inny
powód do narzekań: Że wtórnie, mało oryginalnie, znów to samo. A tak jest
troszkę inaczej i jest ciekawie.
Kurczę, za dużo kontrowersji wzbudza gra gitarzysty, za mało jest komentarzy
odnośnie samej gry Flea, co powinno nas BASISTÓW głównie interesować. No
ale cóż można o nim napisać. To oczywiste, że jest świetny 😉
i jak wrażenia ? ja nie pamietam ani jednego kawałka poza tym co leci w RMF.
słabizna
A przesłuchałeś płytę więcej niż raz? 😀
Ja tam nie mam problemów z zapamiętaniem melodii, już po drugim
przesłuchaniu pamiętałem Did I Let You Know, Goodbye Hooray czy Look Around.
:>
Nic mi nie zapadło w pamięć… Ta muzyka po prostu przelatuje obok, nie
zagnieżdża się w głowie. A przesłuchałem kilka razy – 5, czy 6. Mam
wrażenie jednak, jakbym niektóre melodie znał już od dawna… Deja vu bez
oryginalnego vu 😉
Faktycznie coś w tym jest co piszecie. Kawałki nie wpadają do głowy tak
łatwo, ale jednak wpadają. Ja jestem ich wielkim fanem i dla mnie sam fakt
nowych kawałków jest ogromną radością 🙂 Jest sporo fajnych momentów na
płycie 🙂
Dla mnie bardzo ciekawe jest to, jak gra Flea ewoluowała. Gra dużo prościej,
mniej funkowo a jedna nadal ma groove i super się tego słucha 🙂
dobra. zrobię jeszcze następną kontrolkę za hmm miesiąc i może na
chłodno powiesz zakwas jak widzisz to co pisałeś na spontanie zaraz po
premierze
ps. słuchałem kilka razy nawet, no ale nie wiem… hmm nie będę się
zmuszał więcej bo jedyne co zaczynałem analizować to kruczki artykulacyjne
i sekcyjność Flea
„Na chłodno” album nadal mi się podoba jako całość. Oczywiście ma kilka
słabszych punktów i kilka mocniejszych, ale bez problemu łykam go od
pierwszego do ostatniego utwóru.
Jedyne co mnie zaczęło drażnić po kilku przesłuchaniach to masakryczne
momentami przestery. Już na początku zauważyłem, że jest jest zbyt
głośny mastering, ale z czasem jest to coraz bardziej uciążliwe… 🙁
witajcie w świecie Ricka Rubina – świecie przesteru.
mam nadzieję, że to „brzmienie” nie zniechęci mnie aż tak poważnie jak do
„Death Magnetic” Metalliki.
Już wiem, co mi przypomina „Maggie”!
„Time”, nieco starszy B-side Red Hotów. Przynajmniej bas i rytm zwrotki.
W ramach ciekawostki:
Cała płyta – zgodnie z info z magazynu Bass Player, została nagrana na
dwóch Jazz Bassach 61:
klasycznym białem jazzie Flea (tym z naklejką):
oraz customowo malowanym, który Pchła otrzymał od znajomego, Damiena
Hirsta:
A w klipie „The Adventures of Rain Dance Maggie” z Modulusem czy tam innym
„flejabassem” sobie skacze. Nieładnie. Jazz Bass jest przecież bardziej
wyględny 😀
Gdybym takiego miał, to by mi nawet ilość strun nie przeszkadzała.
Przepiękny.
Fleabass. Z Modulusem już nie ma endorsingu. Musi reklamować swoje wiosło.
Ale rónocześnie skapnął się, że jak funk, to najlepszy jest Jazz.
Ciekawi mnie, swoją drogą, czy kiedyś próbował T-40… Pewnie z tymi jego
wygibasami to byłoby mu ciężko udźwignąć taką armatę. A szkoda, bo w
slapie brzmi niesamowicie!
@ Michał – zagadzam się, coś pięknego 😀
To Flea. Jest jednym z tych, którzy definiują jak niesamowicie brzmi slap 😀
Miałem na myśli to, że T-40 brzmi niesamowicie w slapie, ale co do Flea też
racja, oczywiście. 😀
Dokładnie, przepiekny bass, ostatnio wyleczyłem się z Jazzow ale ten jest
cudny 🙂