Guy Pratt osiągnął rozgłos, współpracując z takimi artystami jak David
Gilmour, Pink Floyd, Roxy Music oraz The Orb. Znakomity basista 😉
Guy Pratt osiągnął rozgłos, współpracując z takimi artystami jak David
Gilmour, Pink Floyd, Roxy Music oraz The Orb. Znakomity basista 😉
Genialne brzmienie i linie. Już nie wiem ile razy oglądałem Pulse…
JB z dwoma gałami?
też na to spojrzałem, hmm, może 2x vol?, w sumie ja np wywaliłem pot tone
(odlutowałem) i jest wg mnie o niebo lepiej
A może zabawa w photosklepie?
Tam są cztery a nie dwie gały. To jest Jazz Bass z początku lat 60, jedna z
dwóch „Betsy” 😉
jest tez współczesna wersja tego basu – 62 Jazz Bass Reissue.
Lubię ale wolę Wodnistego Rodżera. Roger ma głowę i jaja na karku, a
Paratt i PF mi średnio podchodzi
No właśnie problem w tym, że nie miał i Floydzi dobrze wyszli grając z
Prattem 😛
Ale koncert z Live8 jest magiczny! Ale to, co robi Pratt na płytach i
koncertach Davida zasługuje na megauznanie 🙂
Zależy od człowieka. Mi się podoba gra Watersa jest bardzo prosta. Jak bym
miał do wyboru grania w progresywnym zespole różnymi technikami (Pratt np.
solo basowe z Money na PULSE) lub granie 4 ćwierćnut kostką (Waters) Wybrał
bym granie kostką. Właśnie mi się podobało to jak Waters był w Pink Floyd
w latach 70-80 jak na scenie byli ci czterej muzycy nie powalający
umiejętnościami potrafiący oczarować każdego. Jak dla mnie Pink Floyd to
tylko Gilmour, Waters, Mason, i śp. Wright. Szanuje Pratta, ale zdania nie
zmienie
Cóż, Pratt też żadnych cudów nie odczynia. Solówki z Money do dziś się
wstydzi o ile dobrze pamiętam 😛 Całe szczęście, że chłopaki z zespołu
uznali, że bez Watersa Pink Floyd to nadal Pink Floyd i nagrali kilka
rewelacyjnych albumów. Chociaż sam też bardzo często stosuję Watersowską
filozofię grania, to jednak mam ogromne uznanie dla zespołu za to, że nie
zakończyli działalności po odejściu Rogera. Dzięki temu powstało dwa razy
więcej dobrej muzyki, bo przecież Roger solowo cały czas działa.
Też jestem rad że nadal grali bo w sumie jak miał Waters zostać jak chciał
rządzić.
Wystarczy posłuchać solowych płyt Watersa i Gilmoura, aby wyobrazić sobie
jak brzmiałyby kolejne albumy pod przewodnictwem Watersa. Brzmiałyby prawie
jak solowy Rogers – Ściana w końcu jest bardzo do nich zbliżona. Z kolei
solowy Gilmour (przynajmniej z ostatniej płyty) brzmi bardzo
późnofloydowo.
Osobiście uznaje rozłam w PF za najlepsze co im się mogło zdarzyć. Dzięki
temu powstały dwa albumy, które stoją u mnie na szczycie listy ulubionych:
„Division Bell” i „Amused to Death”. Solowego Gilmoura stawiam zdecydowanie
niżej, chociaż i tak lubię.
No dobra – to wkońcu wątek o Pracie – to właściwy człowiek na właściwym
miejscu.