Na początku tylko napiszę 2 rzeczy:
– mam nadzieję, że piszę go w odpowiednim na to dziale.
– wiele razy widziałem dyskusję, parę zdań o tym, jednak rozsiane po
różnych tematach. Tak więc mam zamiar je zabrać w jeden.
Otóż…
Mi od zawsze na słowo “muzyka” nachodziły skojarzenia z wieeeelką ilością
nut, niezrozumiałych znaków i masy teorii do nauki. Jednak niecałe 2 lata
temu pod namową kolegi wziąłem bas do swoich rąk i zacząłem szarpać
sznurki. Bardzo mi się to spodobało :> Jednak od tego czasu ciągle jestem
tzw. “samoukiem”. Nie byłem ani razu na żadnych lekcjach, ani szkoła
muzyczna, ani zajęcia z nauczycielem ( chociaż myślałem nad nauką u
jednego z basistów w trójmieście ), jedynie ja, komputer i internet. Szło
to powoli, ale zadowalająco. Uczyłem się tak różnych technik gry,
nauczyłem się grać wiele kawałków, ulubionych piosenek itd.. Doszedłem
już do takiego momentu, wniosku, jakkolwiek by to nazwać, by zacząć
pogrywać ze swoimi dobrymi przyjaciółmi. Tak więc chodzimy regularnie do
sali prób, na kilka godzin, i gramy od coverów aż po swoje
kilkunasto-minutowe improwizacje. Jednak ostatnio jak sobie usiadłem i
pomyślałem, naszła mnie jedna, ponura myśl…
Czy może teoria jest potrzebna do sensownego grania?
Oczywiście znam podstawowe zagadnienia, wiem jakie dźwięki gram, poznałem
diabła zwanego skalą, poszperałem po wikipedii w celu nabycia wiedzy na
temat muzyki, nuty jako-tako ogarnąłem… No, tak dobrze nie jest –
ogarnąłem po prostu jaka nuta to jaki dźwięk i coś tam więcej.
Podsumowując – nie jest najgorzej!
Jak gram to nie robię papki z muzyki. Staram się grać tak, by pasowało to
do reszty pod względem dźwięków, tempa, by wpasowywać się w gitarę i
perkusję itp.
Jednak jak czytam niektóre dyskusje, chociażby na tym forum, zawierające
znaczące ilości teorii, to się łapię za głowę i zastanawiam, czy my się
porozumiewamy w tym samym języku?
Gra na gitarze sprawia mi bardzo dużą przyjemność, i o to w tym chodzi. Nie
mam zamiaru się rozstawać, o nie. Chodzi jednak o to, że mam zamiar w
niedalekiej przyszłości poważnie ( na tyle poważnie na ile naszą zabawę z
grania można potraktować ) grać z zespołem. Spróbować coś nagrać,
pograć po klubach, jak pójdzie lepiej to idziem dalej!
I teraz pytanie – czy dokładna znajomość teorii jest na prawdę wymagana do
“poważnego” grania? Trochę strach mnie bierze, gdy myślę, że z dzisiejszą
móją znajomością mogę być traktowany jak miotła przy reszcie
muzyków.
Ohh, troszkę się rozpisałem. Chciałbym poznać WASZĄ opiniię na ten temat
: )
Czy potrzebuję wiedzy teoretycznej do grania na basie w zespole?
Czy wymagacie ode mnie znajomości teorii w zespole?
Czy powinienem poznać teorię, żeby grać lepiej na basie?
Czy teoria jest kluczowa dla dobrego grania na basie w zespole?
Czy muszę znać teorię muzyczną, żeby grać w zespole?
Czy wiedza teoretyczna jest konieczna dla bassisty?
Czy powinienem uczyć się teorii, żeby zostać dobrym basistą?
Czy znajomość teorii wpływa na jakość grania na basie?
Czy istotne jest, żeby bassista znał teorię?
Czy w zespole wymaga się od basisty znajomości teorii muzycznej?
No wiec tak:
niektorym teoria pomaga niektorych ogranicza. To jest dość indywidualna sprawa.
Jest wiele przykladow znakomitych muzykow, którzy nie mieli praktycznie zadnego
podloza teoretycznego, a mimo to zyskali popularnosc. Ja tam podstawowa wiedze
ze szkoly muzycznej (wylaczajac bieglosc w czytaniu nut) posiadlem uczac się
samemu. W zespole czasami przydaje się osoba znajaca teorie, dla mnie jest to
dość wygodne gdy ktoś pilnuje aby nie powstala z naszej muzyki jak to
okresliles papka.
No wiec tak:
niektorym teoria pomaga niektorych ogranicza. To jest dość indywidualna sprawa.
Jest wiele przykladow znakomitych muzykow, którzy nie mieli praktycznie zadnego
podloza teoretycznego, a mimo to zyskali popularnosc. Ja tam podstawowa wiedze
ze szkoly muzycznej (wylaczajac bieglosc w czytaniu nut) posiadlem uczac się
samemu. W zespole czasami przydaje się osoba znajaca teorie, dla mnie jest to
dość wygodne gdy ktoś pilnuje aby nie powstala z naszej muzyki jak to
okresliles papka.
Edit: ups double post
Nie, teoria po prostu czasami potrafi pokazać drogę na skróty lub
wytłumaczyć, dlaczego coś jest tak, a nie innaczej.
Nie taki diabeł straszny
No, do tego wystarczy trochę ogrania i intuicja
Miałem podobne odczucia na pierwszym roku swoich studiów – wszystko
przychodzi z czasem
Jak miotła, to najwyżej potraktuje Cię paru matołów z akademii (są ludzie
i ludziska, jak mawiają), ale nawet oni w większości są ludźmi. Jeżeli
uważasz, że Twój poziom gry jest wystarczający, to chyba nie ma co sobie
zaprzątać głowy teorią. Teoria jest jak… znajomość podstaw fizyki 😀
Możesz bez niej poruszać się po świecie, ale znając ją, możesz lepiej go
rozumieć. I chyba tyle. Co tu się rozpisywać.
W zespołach rockowych, metalowych, punkowych, ska, funkowych itd (nie jazzy i
klasyki) IMO teoria jest głównie potrzebna do komunikacji w zespole.
Wygodniej mi jest jak gitarzysta powie “lecimy w 4/4 od A w pentatonice i potem
wchodzi E zmniejszone”, niż żeby mi pokazywał, które progi na gitarze
łapie.
To co się dzieje u każdego muzyka w głowie to inna historia – można mieć
czuja i grać bosko nie wiedząc jakie dźwięki się gra, a można braki w
talencie łatać biegłością w skakaniu po skalach i innych zabawkach.
Hehe. U mnie w kapeli to się jedynie rytmika nada z teorii. Może jakieś
harmonie, ale nic poza tym 😛
ED.
Mnie jeno wkurza strasznie jak gitarzyści na szybkie tremolo na gitarach
mówią “triolki”. Normalnie agresor mi się włącza i bym przyje*** 😛
Wymagam umiejętności w miarę sprawnego komunikowania się ze mną.
Jeśli gitarowy mi mówi “gram 5 i 7 próg na 3 i 4 strunie, a potem gram 3 i 5
próg na strunie 1 i 2″ to uznaję, że nie potrafi się ze mną komunikować.
Raz powiedziałem gitarzyście, aby zagrał powerchord A i A# w tym a tym
momencie. Zrobił wielkie oczy bo nie wiedział o co kaman, a ja go wyśmiałem
za brak tak podstawowej wiedzy. I co z tego wynikło? Wywalił mnie z zespołu
bo poczuł się urażony tym, że szpanuję(!) swoją wiedzą na próbie.
Owszem, da się jechać na zmywak za granicę bez znajomości języka, ale o
wiele łatwiej i przyjemniej jest jednak go znać.
Dołożę od siebie – mam to gdzieś. Tzn może i dobrze było by znać, ale
mam to gdzieś. Zawsze było – “zagraj to tak” (tu pokaz) i lecimy. Nigdy mnie
ten sposób nie zawiódł, nawet przy bardzo karkołomnych riffach i zagrywkach
w chorych metrach typu 7,5/33(3), bo takie się wykminiały jednemu
gitarzyście, z którym grałem. Wspomniany gość z resztą też z teorią nie
miał nic wspólnego i może właśnie dlatego produkował takie dźwięki,
jakby każdy normalny akord parzył. Czasem wda się gdzieś termin np
“oktawa”, ale zawsze po nim, lub podobnym robię przerażoną minę, bo
użyłem strasznego słowa z teorii. Inna sprawa, że jadę ze słuchu, więc
do tego co gram więcej mi nie trzeba. Podsumowując – mam to gdzieś 🙂
Może ja opowiem jak u mnie jest.
Mniej więcej w umiejętnościach jesteśmy na tym samym poziomie (no może
troszeczkę więcej z nutami jestem ograny), i gram 9 miesięcy. Jestem w
zespole, typowo rockowym – kawałki lajtowe: Mniej niż zero, Whisky, Aint no
suneshine, Knocking on the heavens door… oraz kilka już swoich utrzymanych w
stylistyce funk-rocku. Dogaduję się… średnio :)) Ale jak na basistę w
takim zespole myślę że wystarczy. Mianowicie, u mnie dwoje jest po szkołach
muzycznych(wszystkich stopniach) a jeden po studiach, i jeden edukował się u
jakiegoś dobrego gościa. Czasami jak rozmawia klawisz z gitarą to myślę:
co ja tu ku*wa robię. O czym oni gadają.” Na szczęście, często wykładają
mi na tacę, jakie dźwięki grać, a ja do tego dodaję tylko jakieś drobne
urozmaicenia, przejścia etc. Więc myślę że i bez teorii mając dobre ucho
poradzisz sobie. 🙂 Ale wiadomo – zawsze lepiej umieć teorię niż nie 🙂
Pozdrawiam Red Hotowego kolegę 🙂
Bez teorii ciężko cokolwiek sensownego ugrać.
Moim zdaniem potrzebne są z umiejętności: dobry słuch, trzymanie tempa, z
wiedzy: gama, dźwięki na gryfie (niezależnie od stroju), podstawowe akordy,
pentatoniki, harmonie. Strojenie jest wypadkową – bez teorii źle się stroi,
ale jeszcze gorzej jak się jest głuchym jak pień. Pierwsze 5 wystarczy,
reszta zależy od ambicji.
Why?
słuch – bez niego reszta nic nie warta
tempo – by nie sypać kawałków z byle powodu
gama – by uniknąć dziwnych pytań co jest wyżej a co niżej; wiedza na
poziomie podstawówki
dźwięki na gryfie – bez nich możemy sobie “wsadzić” akordy np. przy stroju
open E, czy chociażby flat G itp.
akordy – bez nich nie trafimy w pentatonikę i nic nie ugramy
pentatonika & harmonie – pentatoniki na blachę, harmonie na ucho lub na lenia
na tercjach.
Więcej teorii nie znam i nie żałuję ^^
Z teorii od zespołu wymagam rozkładu dźwięków na danym instrumencie (na
poziomie jak powiem dźwięk to on po zastanowieniu będzie wiedział jak go
znaleźć). Znajomość interwałów a dokładniej tego jak brzmią jest wg.
mnie przydatna i miło jak osoba z którą gram orientuje się co jak brzmi i
jak zrobić klimat który akurat jest potrzebny. Tyle chyba z teorii wymagam 🙂
reszta jakoś leci ;p
Sam nut nie znam, znam pentatoniki, dźwięki na gryfie, oktawy i tym podobne
więcej rzeczy nie pamiętam, za wszystkie nie żałuje! Gram w zespole z moim
kuzynem, jest tylko jedna gitara wiec można powiedzieć że porozumiewamy się
bezproblemowo. Nawet jeżeli ja czegoś nie wiem nie pamiętam to jeden
drugiemu pomaga zrozumieć niektóre rzeczy. Wydaje mi się że tak powinno
być wszędzie, jeżeli czegoś nie potrafisz nie rozumiesz pokaż i wytłumacz
!
Myślę, że można do całości przypiąć jeszcze kreowanie brzmienia, bowiem
wypadałoby wiedzieć jakie do jakiego rodzaju muzyki pasuje, prawda.
No ale to chyba już jakoś samo się robi, słuchając wiele zespołów i nie
tylko tych na topie grających teraz daje jakiś obraz jak ma coś wyglądać.
Chyba najlepiej jest dochodzić swoich kawałków przez improwizacje, wtedy
zazwyczaj wychodzą “MI” najciekawsze motywy.
Tak na upartego to przecież wszystko z tego wątka może jakoś samo się
robić.
Ostatnio grałem na klawiszach z moim gitarzystą i on kazał mi zagrać
jakieś dźwięki, o te które on mi pokazuje na gryfie. I tak 5 minut minęło
zanim rozszyfrowałem co one jeszcze przez kapodaster chwyta, żeby się
dowiedzieć że jest to a, gis, a, a, gis, e […] i w drugiej frazie inne
zakończenie. Można się obyć bez teorii ale mi to przypomina sytuacje, w
której dwuletnie dziecko woła do toalety, a dostanie najpierw, jeść, pić,
smoczka, na ręce, i gdy popuści na spacerze dopiero się zrozumie o co komu
chodziło.