Witam!
Mam pewien problem dot. mojej muzycznej edukacji.
Zacznijmy od początku: mam 15 lat, (czyli ostatnia klasa tzw. gimbazy, potem
udaję się do technikum na profil elektroniczny) jestem basistką w zespole
rockowym, gram z tabulatur, śpiewam jak wokalisty nie ma i jest wesoło.
Ostatnio jednak zaczęłam czuć niedosyt muzykowania, a, że na jednej ze
stron internetowych które regularnie przeglądam pojawiło się ogłoszenie w
sprawie poszukiwanego wokalisty do projektu metalowego, postanowiłam się
udać do rzeczonych ludzi i im pośpiewać. Powiedzieli mi, że reprezentowany
przez nich progressive metal mnie zniszczy, bo śpiewam za ładnie i za
bluesowo. Za to powiedzieli, że lepiej będzie udać się do szkoły muzycznej
gdzie wycisną ze mnie to do czego się nadaję.
Szkoła muzyczna w mojej miejscowości oferuje wokal na II st.(do 21 r.ż.) i
powinnam się cieszyć, ale ileż to trwa?! Z tego co naliczyłam z planu
lekcji lekcje klasy wokalnej trwają na I roku 12h/tydz., II roku 13h/tydz.,
III roku 17h/tydz i IV roku 10h/tydz, ale potem uzyskuję papier głoszący
żem muzyk-wokalistka.
Pierwszy stopień (9-16 r.ż.) zapewnia naukę na instrumentach, powiedzmy, że
wybieram altówkę czy wiolonczelę (kontrabas jest po prostu za ogromny).
Wokal można ćwiczyć, mają chór. Szkoła zajmuje mniej czasu w tygodniu, bo
około siedmiu godzin. Do tego nauczę się grać na instrumencie innym niż
bas i czytać nuty, które do basu są też wskazane, a wręcz wymagane bo z
niego ani wcześniej wspomnianego zespołu raczej nie rezygnuję (a nie mam
samozaparcia do nauki nut samodzielnie). Co robić, jak żyć?
Tu wkraczają basoofkowicze! Pytania do Was:
1. Czy w ogóle opłaca się iść do szkoły muzycznej? Niektórzy twierdzą,
że uczą niepotrzebnych rzeczy i są kompletną stratą czasu.
2. Jeśli tak to instrument czy wokal?
3. Czy rozrywka na 12h/tydz. to nie za wiele będąc w technikum? Uczę się w
miarę szybko, ale jednak…
4. Czy oprócz grania-dla-kotleta są inne dobre zastosowania papierka
wokalisty? Czy jest to do bani i zupełnie niepotrzebne?
5. Czy może olać temat szkoły, chodzić czasem na kursy wokalne jak już tak
struny głosowe swędzą, nigdy w życiu nie ogarnąć nut i dalej grać na
basie z tabów?
Proszę o odpowiedzi kompletnie subiektywne i na podstawie Waszych
doświadczeń, a nie brata szwagra kolegi z wojska itp.
Pozdrawiam serdecznie,
Euphemia
Czy powinnam iść do szkoły muzycznej jako basistka?
Czy warto pójść do szkoły muzycznej, jeśli chcę rozwinąć umiejętności wokalne?
Czy 12 godzin lekcji wokalnych na tydzień to za dużo, biorąc pod uwagę, że uczę się w technikum?
Czy papier wokalisty ma jakieś realne zastosowanie dla basisty grającej w rockowym zespole?
Czy warto pójść do szkoły muzycznej, aby nauczyć się czytać nuty i grać na innym instrumencie niż bas?
Czy powinnam skupić się na nauce gry na kontrabasie zamiast wokalu?
Czy warto pójść na kursy wokalne, jeśli nie chcę chodzić do szkoły muzycznej?
Czy szkoła muzyczna jest dobrym wyborem dla młodej basistki z zespołu rockowego?
Czy istnieją alternatywne sposoby na rozwijanie umiejętności wokalnych, poza szkołą muzyczną i kursami?
Czy dobrze jest, że szkoła muzyczna oferuje naukę gry na instrumentach, pomimo braku kontrabasu, czy powinnam szukać innej szkoły?
Sądzę, że na twoje pytanie nie da się jednoznacznie odpowiedzieć.
Nie marudź, że szkoła jest 4-letnia, bo moja jest 6-letnia 😀
Jestem właśnie na kontrabasie. Fakt faktem wychodzi mi mniej godzin zajęć
niż tobie, o ile dobrze liczę mam pi razy drzwi 6-6,5h zajęć w
tygodniu.
Zastanów się w którą stronę chcesz się bardziej rozwijać.
Jeśli wokal to sprawa jest jasna. Jeśli bas to też sprawa jest jasna. Nie
decydowałbym się jednak na instrument inny niż te, na których już grasz
(chyba, że planujesz go zmienić). Bez sensu się rozdrabniać, prawdopodobnie
nie będziesz dobra w graniu na żadnym z nich, bo na żadnym nie skupisz
całej uwagi. I pamiętaj, że smyki to prawdopodobnie najtrudniejsze do
opanowania instrumenty, mając na głowie jeszcze technikum mogłabyś nie
mieć kiedy grać (a opanowanie tego to dłuuugie godziny morderczych
ćwiczeń).
Z resztą nie jest i tak różowo z czasem, żałuję trochę, że nie
wziąłem rocznego urlopu na klasę maturalną i teraz mam niedobór czasu na
jedno i drugie.
Wiedzy jest sporo, ale uważam, że jest ona bardzo przydatna jeśli chcesz
grać na poważnie kiedyś.
Ale nie łudź się, że w szkole będziesz śpiewać cały czas fajne rzeczy.
Z tego co słyszę na korytarzu wokaliści przez większość czasu śpiewają
różnorakie rozśpiewki i wprawki, a jedynie od czasu do czasu śpiewają
„coś na poważnie”.
Wracając do sedna na twoim miejscu wybrałbym jednak jakiś kurs wokalny.
Jeśli nie jesteś zdecydowana co chcesz robić szkoła muzyczna może być
dużym rozczarowaniem. Do 21 roku życia masz jeszcze szmat czasu na podjęcie
decyzji.
Temat szkoły muzycznej widzę tak – jeśli już teraz wiesz, że chcesz żyć
z muzyki (co samo w sobie jest bardzo trudne) i jesteś gotowy/-a zrobić
wszystko na drodze do tego celu, bez żadnych kompromisów, to szkoła muzyczna
ci nie zaszkodzi a może pomóc. Dużo się nauczysz, wejdziesz w środowisko i
poznasz ludzi. Jeśli natomiast lubisz sobie pograć z kumplami, czasami sobie
coś zaśpiewać bez zobowiązań a w przyszłości może pograć do kotleta,
to IMO lepiej zrobi ci seria prywatnych lekcji i douczanie się na własną
rękę.
Odpowiadając na twoje pytania:
1. Tak jest w każdej szkole. Uczysz się zawsze z nadmiarem, potem zależnie
od potrzeb wiesz do której „szuflady” zerknąć.
2. Twoja decyzja. Z tego co się orientuję śpiewać i tak będziesz się
uczyć, nawet jak pójdziesz na jakiś instrument. Moim zdaniem im więcej
instrumentów (wliczając wokal) potrafisz obsługiwać tym lepiej dla ciebie –
zwiększasz swoje szanse załapania się na fajne grania. Nie zawsze jest
potrzebna wokalistka, ale może uda się w tym czasie pograć w jakimś
składzie na altówce?
3. To jest też twoja decyzja. Nikt nie zdecyduje za ciebie czy ogarniesz taki
tryb życia. Dodaj do tego konieczność ćwiczenia w domu i odrabianie lekcji
z normalnej szkoły. Lekko nie będzie, życiu towarzyskiemu mówimy „dobranoc”
😉
4. Żeby grać do kotleta nie trzeba mieć żadnego papieru. W dzisiejszych
czasach papiery znaczą bardzo niewiele. No, może w instytucjach typu
filharmonia znaczą wszystko, ale w środowisku muzyków „wolnych” dużo
większe znaczenie mają twoje umiejętności faktycznie zademonstrowane w
towarzystwie oraz poczta pantoflowa. Bycie miłym człowiekiem też nie
boli.
5. Tak też się da. Ja tak mam i jest mi z tym fajnie. Ale nie uważam się za
profesjonalistę. Czasem grosz wpadnie ale robię to dla frajdy.
BTW – śpiewająca basistka to rarytas. Chwyć się tego i nie odpuszczaj. Jak
jesteś laska 7/10 lub wyżej to kariera murowana 😉
Bardzo dziękuję za odpowiedzi 🙂
Zdecydowałam się na altówkę, bo wiem, że na jakimkolwiek instrumencie bym
nie grała, lepiej czy gorzej to jest to ogromna frajda, a chyba lepiej
nauczyć się obsługi nowego instrumentu niż przedawkowywać internety w
czasie wolnym jak teraz robię. Życia towarzyskiego i tak nie mam, więc
powinno być dobrze 😉
Temat do zamknięcia, chyba, że jeszcze ktoś chce się podpiąć z podobnym
problemem.
Ach to absorbujące życie basisty/tki.
Wystarcza mi kontaktów międzyludzkich jak mnie ludzie z zespołu zauważają,
np. jak się pomylę w graniu 😀
A my już liczyliśmy, że się pojawisz na jakimś zjeździe, czy co ;P.
Się zobaczy 🙂
Z drugiej strony możesz tam poznac sporo ciekawych ludzi z podobnymi
zainteresowaniami do Twoich.
warto
nie warto
MPB, uzasadnisz? 🙂
Altówka, czy kontrabas – z jednych i drugich podobnie żartują w szkole
muzycznej 😛
Słyszałam legendę, która głosi, że na altówkę idą ci, którzy nie
dostali się na skrzypce i dlatego są obiektem żartów, ale wysokie dźwięki
skrzypiec jakoś kojarzą mi się z gorolskim weselem ;P
Nie oczekuj od niego uzasadnienia, wielokrotnie na forum dał popis swoich
radykalnych (i w gruncie rzeczy bezsensownych) w tej materii poglądów.
Uważa, że prawie każdy może być drugim Dostojewskim i napisać „Zbrodnię
i Karę” bez większej znajomości języka rosyjskiego ;P.
Uważam, że poświęci lata na rozwój w kierunku, który pasuje bardziej
nauczycielowi/szkole niż jej. Niektórzy wolą jak im się mówi co mają
robić, ja nie, wyraziłem swój punkt widzenia. Niby do szkół muzycznych
trafiają indywidualiści a później po kilku dźwiękach można rozpoznać,
komu wciśnięto szkolne maniery.
Góralskie wesele to coś złego? Polecam posłuchać ludowych oberków na
skrzypce, basy i bęben. Niejeden jazzman by się schował ze wstydu.
Bardzo dobrze, że się użytkownicy wypowiadają za i przeciw, o to przecież
mi chodziło.
Btw Nie mówię, że góralskie wesele to coś złego. Ot, po prostu takie
brzmienie instrumentu mi nie odpowiada.
już parę razy spotkałem się z tym, że ludzie po szkole muzycznej mają
trudności w tworzeniu czegoś swojego, samoukom o wiele łatwiej to wychodzi.
Może to zależy od szkoły, ja chodzę do „jazzówki” i uważam, że dobrze
zrobiłem idąc do niej. Zanim zdecydowałem się na ten ruch niewiele
ogarniałem, aczkolwiek uparcie twierdziłem, że do grania kompletnie nie jest
potrzebna teoria. Owszem, coś tam plumkałem, ale nie było to najwyższych
lotów. No i miałem duże problemy żeby świadomie coś stworzyć.
Później poszedłem do szkoły i wtedy do mnie dotarło jak wiele przegapiłem
wcześniej. Łyknąłem trochę teorii i od razu łatwiej mi coś stworzyć
świadomie, a nie na czuja. No i zaraziłem się też jazzem, którego jakoś
wcześniej nie trawiłem 🙂
Podsumowując, teoria, nawet w podstawowym zakresie, jest bardzo potrzebna. I
może nie tyle do tworzenia muzyki, ale do porozumiewania się z innymi
muzykami. Już raz wyśmiałem pewnego gitarzystę, który po 4 latach grania
nie znał dźwięków na gryfie, za co oczywiście wyleciałem z kapeli 😀 A to
są rzeczy, które warto znać. To jak wyjazd za granicę do pracy – niby
można się porozumiewać na migi, ale lepiej jest znać język żeby dobrze
się dogadać i żeby wszystko było jasne.
Zetknąłem się nie raz z ludźmi ze szkoły muzycznej… Z przykrością
stwierdzam że uczą ich tam tylko odtwarzać z nut jak za przeproszeniem
małpy w cyrku. Proponujesz prosty motyw do zagrania i z miejsca pada pytanie o
nuty… Ręce opadają. Fakt że poznałem też naprawdę uzdolnione muzycznie
osoby, które uczęszczały do tego przybytku, ale są niestety wypaczone przez
tą całą poprawność, którą im tam wtłaczają. Teorii i nut można się
samemu nauczyć, trzeba tylko chęci i samozaparcia. Co do grania z tabów… Z
tabów zaczynaj przechodzić na rozkminianie ze słuchu, to bardziej
rozwijające niż nauka nut. Próbuj też układać własne linie basu,
wszystko to kwestia czasu i treningu. No i też ludzi, z którymi grasz, staraj
się zawsze trzymać tych znacznie lepszych od siebie. No i próbuj różnych
gatunków, bo do grania na basie to są dużo ciekawsze i bardziej
rozwijające, niż mjetal 😉
Ale to nie wynika bezpośrednio z faktu uczęszczania do szkoły muzycznej,
tylko zwykle z wewnętrznych problemów tych ludzi.
Jeśli mogę się wtrącić, jak ja Ci z*ebiście zazdroszczę.
15 lat to miałem jakaś dekadę temu, i też chciałem grać ale starzy nie
mieli kasy ani na instrument a tym bardziej na szkole muzyczną.
Mając taka możliwość nie zastanawiał bym się ani chwili, a mogąc
podjąć tą decyzje z świadomością zdobyta na przestrzeni lat amatorskiego
grania wybrał bym klawisze.
Dlaczego? to jest cała muzyka od lini basu po przez progresje akordów
kończąc na liniach melodii. Dzięki klawisza jesteś w stanie komponować
muzykę w sposób przemyślanym i w pełni świadomy.
Jak mi tego czasem brakuje nie ma nic bardziej frustrującego niż nękająca
głowę melodia której nie jesteś w stanie przelać na gryf, albo melodia do
której ciężko wybrać akordy,
wiem że większa świadomość harmoniczna tylko by mi to ułatwiła, a na
klawiszu właśnie jesteś w stanie zagrać melodie i od razu grasz sobie
podkład, super sprawa.
Niestety, odtwarzanie a tworzenie to dwie różne rzeczy,
Często jest tak ze do szkół muzycznych są wypychane dzieciaki przez
rodziców, z pobudek czysto ambicjonalnych.
Poprawcie mnie, proszę, jeśli źle zrozumiałem „myśl przewodnią”… Jeśli
ktoś ma marzenie , by zająć się „Muzyką” powinien unikać Szkoły, aby
dać sobie szansę Tworzyć Prawdziwą Sztukę … lepszym pomysłem jest
szukanie, mniej lub bardziej po omacku, Wiedzy w necie lub dochodzenie samemu
do Artyzmu …
wg wzoru:
„jeśli chcesz znaleźć nieodkryte możliwości swojego nowo kupionego
sprzętu – spal instrukcję !!!”
Ale co wtedy, gdy Geniuszem jest tylko co setny adept? a reszta „wyrobnikami”,
którzy potrzebują nauczyciela …
PS. wiem, że współczesna szkoła jest bardzo niedoskonała… ale żeby
zaraz straszyć nią „dzieci” 🙂
Jak ktoś idzie na studia medyczne i się przez nie prześlizgnie na samych
trójach to będzie z niego marny lekarz, któremu bał bym się powierzyć
swoje zdrowie. Podobnie z muzyką – znam osobiście ludzi, którzy po szkole
muzycznej skończyli na graniu w orkiestrze i do kotleta. Ale znam też i
takich, dla których była to okazja do przeniknięcia w środowisko muzyczne,
a teorię wyuczoną w szkolę wykorzystywali przy tworzeniu własnej muzyki.
Ot, jeden gra pop, rock i komponuje muzykę filmową, drugi eksperymentuje z
elektroniką.
Moim zdaniem, jeżeli ktoś jest pasjonatem, to szkoła muzyczna zdecydowanie
mu pomoże. Gdybym teraz miał okazję (i czas), to na pewno bym poszedł do
szkoły muzycznej.
P.S. Moja siostra jest po altówce i jest raczej odtwórcą niż twórcą. Ale
jak gra na ulicy z koleżankami w kwartecie smyczkowym w Polanicy Zdroju, to w
2h potrafią zarobić 150- 200zł na osobę 🙂
Ufff … łapię 😉
…czyli jednak Szkoła daje „warsztat”, a czy ktoś zostanie Wirtuozem , czy
Wyrobnikiem , to już sprawa Talentu …
…a jak Twórca chce Promocji , to i nawet musi kolaborować z „szołbiznesem
i popkulturą” 😉
Talent to zasadniczo rzecz biorąc 95% ciężkiej pracy i 5% talentu. Chodzi
tylko o to, żeby tą ciężką pracę lubić i się do niej nie zmuszać
🙂
I nie chodziło mi o szołbiznes i popkulturę, tylko o to, że nikt cię nie
zaprosi do gry w jakimś ciekawym muzycznym przedsięwzięciu, jeżeli nie
będzie cię znał.
Ja na przykład cały czas czekam aż Łaki Łan mnie zaprosi na featuring.
Problem tylko tkwi tylko w tym, że ja ich znam, ale oni o mnie nawet nie
wiedzą 😀
Zbierając wszystkie powyższe posty powiedział bym tak: jak chcesz grać i
się rozwijać to szkoła muzyczna ci to ułatwi, z tym że, w domu oprócz
tego co ci dadzą w szkole, graj to co ty chcesz i staraj się robić swoje.
O to chodziło 🙂 Warto zapisać grubą , złotą trzcionką i przed snem
powtarzać 🙂
… oraz … w spracowanej od ćwiczeń dłoni ściskać metronom 🙂
Twoja sytuacja przypomina mi Moja z przed prawie 20-stu lat. Chodziłem do
technikum elektronicznego i w drugiej klasie zacząłem kontrabas 2stopnia
wieczorowo. I grałem w dwóch kapelach. Szkoła muzyczna daje ci podstawy
,technikę i zwracanie uwagi na szczegóły oraz możliwość czytania zapisu
nutowego. Oprócz tego poznajesz ludzi z podobnym zainteresowaniem.Może tylko
jedynym problemem szkoły jest brak nauki improwizacji. Jednak ja mojej decyzji
nie uważam za czas stracony.
Szkoła jednym pomaga,innym nie…80% ludzików zostaje odtwarzaczami,reszta
różnie.Teoria się przydaje,ale pomimo tego,że kończyłem szkółkę i
nawet rozpocząłem studia, używam jej praktycznie jedynie intuicyjnie.
Otwierając umysł,uważając na to by nie dać się zaszufladkować,szkoła
pomoże zrozumieć wiele dziś dla Ciebie abstrakcyjnych pojęć.
Na pewno nie zaszkodzi. Mam chrześniaka który ma 15 lat i napierdziela na
perkusji tak że to poziom w sumie …wirtuozerski chyba. Zaczął grać jak
miał 6 lat. Teraz mając 15 lat może grać co zechce albo zostać
chałturnikiem. A lubi rzeź… ma po Ojcze:D.
Popieram muzz
Szkoła uczy odtwarzać, to na pewno. Niemniej jeżeli traktujesz pewne rzeczy
z przymrużeniem oka – nie przyjmujesz bezkrytycznie wszystkiego co próbują
Tobie wcisnąć w szkole i nie zaniedbujesz wszechstronności, która często
jest w szkołach zaniedbywana (dla mnie najważniejsze warunki aby nauka w
szkole nie ograniczyła kogoś do bezmyślnego odtwarzania). To dzięki
obowiązkowej nauce teorii oraz godzinach ćwiczeń, oczywiście też
obowiązkowych, dostajesz do ręki potężny oręż – świadomość muzyczną.
Czyli coś co, moim zdaniem, pozwala na wydobycie dźwięku z instrumentu tego
co aktualnie w duszy gra.
Jestem w szoku, że jeszcze się wam chce o to kłócić.
Moje zdanie jest takie – jak chcesz się ROZWINĄĆ to szkoła muzyczna Ci
pomoże, jak nie masz pomysłu na siebie to zrobi z Ciebie
zawodnika-odtwórcę.
A ci, którzy mówią, że nie warto, sami dochodzą do tych samych efektów
czysto teoretycznych czy melodycznych na instrumencie po przykładowo 5/10
latach co uczniowie PIERWSZEJ klasy drugiego stopnia. Ale wstyd im się do tego
przyznać, więc pitolą że są alternatywni i wolą na własną rękę. Ot,
moje zdanie. Pozdrawiam
Dzięki za Wasze opinie, już zaniosłam papiery do muzycznej, a 8go maja
przesłuchanie 😀
Fajnie, że Ci się podoba. Osobiście zrezygnowałbym po narzuceniu innego
instrumentu niż ten na którym chciałbym grać.
Odgrzejmy kotleta!
Z myślą o tych, którzy szukają porady, albo lubią poczytać na forum
historie i żale, opowiem Wam co było dalej, a konkretnie jak wygląda
edukacja w PSM. Zwracam uwagę na to, że piszę głównie dla tych, którzy o
muzycznej wiele nie wiedzą, żeby potem nie było „dziękujemy za
stwierdzenie, że Ziemia jest okrągła” 🙂
Zgodnie z planem dostałam się do szkoły Ist., ale polityka szkoły „im
starsze, tym ma mniej do gadania” nie pozwoliła mi na granie na altówce. Dali
mi… kontrabas. Analogicznie, moja koleżanka która chciała skrzypce
dostała wiolonczelę. Na początku byłyśmy złe na cały świat i
próbowałyśmy się przepisać, ale nie było jak. Z perspektywy czasu nie
narzekamy na ten fakt, a nawet polubiłyśmy nasze „wielgachne”
instrumenty.
Lekcje jakie tam mamy to kształcenie słuchu, zespół i instrument
główny.
Od pierwszego: zajęcia są prowadzone 2 razy w tygodniu, w klasie około 15
osób i siedzimy tam wszyscy, od 9 do 16 r.ż., dlatego nie pędzimy z
materiałem jak szaleńcy, bo młodsi nie nadążą, ale też nie klepiemy
non-stop tego samego, bo my, starzy, będziemy się nudzić. Lekcje wyglądają
niewinnie, ładnie śpiewamy, mówimy nutki, klaszczemy rytmy, niby nic, a
nawet nie czuć, że człowiek się uczy. Tak jak mówi nasza nauczycielka, na
lekcjach trzeba po prostu być i nie trzeba uczyć się w domu. Ma rację. Z
perspektywy kogoś, kto całe życie jechał na tabach, a muzykę w
podstawówce ma na 5 tylko dlatego, że koleżanka z ławki umiała, to mogę
powiedzieć, że postęp jest niesamowity. Nuty już nie są czarną magią i
dzięki ćwiczeniu interwałów odgrywanie muzyki ze słuchu jest kilka razy
szybsze i łatwiejsze (wiem, że brzmi jak reklama jakiegoś Cifa, ale tak
właśnie jest)
Następnie: zespół. Jest to porażka nowej podstawy programowej, której
ponad połowa klasy nie znosi. Wiecie jak wygląda rytmika w przedszkolu? Albo
zabawy integracyjne na koloniach/obozach? Ich krzyżówką jest właśnie ów
zespół, nic dodać nic ująć. Na szczęście jest to tylko w pierwszej
klasie, więc musimy to zwyczajnie przeczekać. Wg nauczycieli zamierzenie
przedmiotu było takie, żeby nauczyć grupę współpracy i słuchania siebie
nawzajem, ale tak na dobrą sprawę kształcenie słuchu wyczerpuje temat, a
zespół nic nie wnosi.
Na koniec: instrument główny, też 2/tyg. Zajęcia są prowadzone
indywidualnie w małych salkach w których mieszczą się tylko biurko, 2
szafki i pianino; w moim przypadku jeszcze kontrabas, bo mniejsze instrumenty
są wypożyczane/kupowane przez uczniów i noszone od domu do szkoły. Sama
lekcja to horror dla tych, którzy nie lubią jak im się mówi co robić.
Wygląda to tak, że ja stoję i gram, a mój nauczyciel siedzi i mi mówi, co
robię źle. Czasami pyta z dźwięków na gryfie, czy z nut w danej gamy.
Takie tam techniczne pierdoły. Początki na kontrabasie w moim przypadku były
trudne, z racji moich małych rozmiarów (160cm) i małej siły, a wy, którzy
kontrabasu w rękach nie trzymaliście wierzcie mi, że granie na gitarze
basowej a jej przodku to niebo a ziemia. Na samym początku myślałam, że
ręka mi w końcu padnie, kontuzja z przećwiczenia, a dyrekcja się zlituje i
upchną mnie do klasy mniejszego instrumentu, ale tak się nie stało.
Nasłuchałam się tylko od nauczyciela, że nie robię postępów, mam „małe,
słabe łapki” i muszę ćwiczyć więcej, a jak nie mogłam dalej ćwiczyć z
bólu to szłam grać na pianinku i miałam gdzieś postępy. Z czasem jednak
przemogłam się do tego dziada i gram.
Tyle w klasie pierwszej, za rok do mojego planu dojdzie orkiestra Ist
(teoretycznie do wyboru jest jeszcze chór, ale szacuje się, że w szkole
zostanie 3-4 kontrabasistów, z tego 2-3 w Ist., więc każdy mi mówi, że nie
ucieknę przed przeznaczeniem i czy tego chcę czy nie -wyląduję w
orkiestrze). We wtorek będzie koncert orkiestr obu stopni i chóru i wybieram
się.
Podsumowując- ani przez chwilę nie żałowałam zapisania się do muzycznej.
Już pomijając fakt, że uczę się muzyki w lepszym tempie niż we wszystkich
zespołach rockowych przez które przebrnęłam, ta szkoła to po prostu…
świetna zabawa. Jak myślę, że mam tam iść, to już mam podkówkę na
ustach i chyba to jest najważniejsze. Tak czy siak, zostanę do końca Ist.
czemu? przecież dla basistki kontrabas to o wiele bardziej naturalny partner
niż jakaś tam altówka 🙂
przesiadka na fretlessa bezbolesna i bezstresowa a wyćwiczone na basetli
łapki nawet nie pisną przy kilkugodzinnym łojeniu na elektrycznym basie.
gratuluję (i zazdroszczę – ja zlałem szkołę muzyczną bo się obraziłem
na gamy i pasaże a nie miał mnie kto kopnąć porządnie w rzyć :/)
Dzisiaj po wielu latach człowiekowi zdarza się żałować, że nie ma
wykształcenia muzycznego. Do szkoły muzycznej nie poszedłem z czystego
lenistwa. Prywatnych lekcji, które miałem (a byłem jako dzieciak
indywidualnie kształcony na pianistę), też nie lubiłem, odstawiłem je
dość szybko, bo nie mogłem wydzierżyć z nudnymi – jak mi się wtedy
zdawało – ćwiczeniami. A dziś? Dziś coś tam umiem zagrać na kilku
instrumentach, znam nuty w podstawowym zakresie, w zespole są ze mnie
zadowoleni… tylko wszystko to bardzo surowe, nieociosane zupełnie.
Nauczyciel ze szkoły zabiłby mnie śmiechem na widok mojej techniki gry. Gdy
widzę, jak uporządkowani i wyćwiczeni są nieraz ludzie po szkole, to aż
dusza stęka.
Pozdrawiam tych, co chodzili/chodzą/będą chodzili do PSM, jak i tych, co
nie;-)
Jeśli jeszcze mogę, to powiem tak… Pierwszy stopień mam za sobą, właśnie robię drugi, więc jak dla mnie, naprawdę warto. Chociażby dla samego papierka 🙂 Po 1 stopniu, nie ma w zasadzie nic, ale jeśli masz już zrobiony drugi, to można zacząć pracować właśnie w szkole muzycznej, ogniskach muz. etc. Czyli masz już załatwioną pracę ;D Dalej. Zajęcia są popołudniu, więc czasu dla siebie jest o wiele mniej, niż bez tej szkoły – to też trzeba uwzględnić. A teraz jeszcze jedna sprawa. I do pierwszego stopnia i do drugiego, trzeba zdać egzaminy wstępne i o ile w 1 przypadku jest łatwiej (coś zaśpiewać, jakieś gamy etc) to w 2 trzeba się trochę nagimnastykować jeśli nie chcesz zaczynać od stopnia pierwszego – egzamin z instrumentu głównego (chyba, że wydział wokalny, tam jest nieco inaczej) + sama teoria z zakresu całych 6 (lub 4) lat nauki 1 stopnia. Wybór należy oczywiście do Ciebie, jeśli pójdziesz na instrumentalny to nawet nie musi być to związane z basem – zdać te 6 lat i z głowy 😀 Napisałem to strasznie chaotycznie ale może zrozumiesz przekaz 😉
Z tego co czytam to będę w opozycji ale napiszę tylko tak:
„Dobrego muzyka szkoła muzyczna nie zniszczy”
W mega skrócie oznacza to mniej więcej tyle, że jeśli masz potencjał i
„jajco” to nie potrzeba żadnych szkół a jeśli już to nie zaszkodzi,
natomiast jeśli jesteś człowiekiem „tępym” i amuzykalnym to żadne szkoły
nie pomogą.
Znam sporo ludzi po szkołach muzycznych, z tytułami „któreś tam miejsce na
podium w Polsce na akordeonie” itp. itd. a w praktyce gość co któryś
dźwięk gra lewy. Co by nie było wyrażam tylko swoją opiniię popartą
doświadczeniem.
A wiedza jest dostępna w necie, książkach, są konkretni ludzie, itp. Serio.
Pozdrawiam 😉