Dziś grałem z zespołem kilka coverów na pewnej imprezie charytatywnej, i
zauważyłem coś, co mnie nie pokoi.
Otóż gram sobie w domu jakiś utwór no to bezproblemowo, z lekkością
można by rzec, natomiast jak przychodzi występ publiczny to trochę trudno mi
szarpać struny, nie ma tej lekkości grania co w domu, nawet czasami na scenie
normalnie wykonuję atak na strunę takim sposobem, że tylko ją dotknę
palcem, a dźwięku zero. Stres nie wchodzi w grę, często występuję
publicznie więc mam to opanowane. Podejrzewam, że problemem jest czas
rozgrzewki przed wyjściem na scenę a rozgrzewka w domu LUB przyciąganie
ziemskie, kiedy skaczę z gitarką choćby… Co Wy o tym sądzicie? Czy coś
robię źle czy po prostu za bardzo szaleję z fizyką? ;D
Co mogę zrobić, żeby mieć lekkość grania także na scenie, a nie tylko w domu?
Dlaczego mam problem ze szarpaniem strun na scenie, choć w domu gram bezproblemowo?
Jak mogę poprawić swoje umiejętności gry na basie podczas występów publicznych?
Czy jest coś, co robię źle, że mam problemy ze szarpaniem strun na scenie?
Co powoduje, że czasami na scenie wykonuję atak na strunę takim sposobem, że tylko ją dotknę palcem, a dźwięku zero?
Jakie są najlepsze sposoby na rozgrzanie before pójściem na scenę?
Czy warto skakać z gitarką podczas występów publicznych?
Czy ważniejsza jest rozgrzewka przed wyjściem na scenę czy przed graniem w domu?
Co mogę zrobić, żeby nie czuć się zestresowanym przed występami publicznymi?
Jakie zmiany powinienem wprowadzić w swojej grze, żeby lepiej radzić sobie na scenie?
Ale często występujesz publicznie grając czy w jakiś inny sposób? Bo jak
robisz coś innego to stres może wchodzić w grę. 😀 Tak było przynajmniej w
moim przypadku. Zajmuje się kuglarstwem i występy kuglarskie szły mi bez
problemu, a pierwsze publiczne granie to był troszkę stresik. 😉
Pozycja ćwiczeń = pozycja gry na koncercie? To raz.
A dwa – jednak stres. W głowie luz, a podświadomie drżysz. Miałem tak
tydzień temu na debiucie kapeli w dość znanym lokalu. Każdy ruch wymagał 3
razy więcej siły. Ale już drugi koncert poszedł z zamkniętymi oczami.
Kwestia znajomości materiału IMO.
To powiedziałbym normalka:
– stress – moim zdaniem jest zawsze, pytanie tylko na jakim poziomie,
– emocje – trochę związane ze stresem. Każdy występ live to przecież
interakcja ze słuchaczami, z zespołem, z przyciąganiem, z ciśnieniem
powietrza etc
– pozycja ćwiczeń, o czym pisał Dante Moris. Ja często w domu ćwiczyłem w
pozycji siedzącej, z gitarą na pasku lub udzie, co później przekładało
się na mniej czy bardziej problematyczne granie live. Zmieniło się to no i w
sumie również trzeba się trochę ruszać nawet ćwicząc w domu, by
później w sytuacji koncertowej nie stać sztywno jak kołek.
– jak ćwiczysz – do metronomu, czy do podkładu bez basu czy też do lecącego
w tle gotowego utworu. Jeśli grasz do gotowego kawałka to “wyłożenie się”
na formie czy artykulacji może nie być tak słyszalne. Do tego jeśli grasz
live to cały czas w głowie widzisz formę, nuty, etc no i wiesz, że jeśli
zmaścisz artykulację lub timing to będzie słychać ;-), czyli znowu trochę
stresu i emocji.
W sumie jedyne lekarstwo to ogranie, stety lub niestety. Ćwiczyć, ćwiczyć i
jeszcze raz ćwiczyć. Przecież kiedyś musi przyjść ta lekkość 😉 –
czego sobie i wszystkim życzę
Racja, w domu zwykle poruszam się inaczej niż na scenie… Myślałem też o
kwestii długości obciętych paznokci prawej dłoni ( tą dłonią głaszczę
struny ;D ), czy może nie są za bardzo przycięte i opuszki jakby uciekają
do góry przy każdym szarpnięciu, a tak to paznokieć zwykle blokował ten
ruch i był obcięty na tyle, że nie przeszkadzał przy grze. Nawet
rozmyślałem o sile paluchów, mam 14 lat więc mam słabszą dłoń od
normalnego dorosłego basisty ;D
Ten temat założyłem właśnie przez dłoń szarpiącą struny, lewa ręka
bezbłędnie grała…
Za dużo myślisz. Graj więcej, ćwicz więcej i o tym zapomnisz 🙂
Może ma też na to wpływ noszenie sprzętu przed graniem. Po wniesieniu pół
tony gratów mięśnie nie będą tak rozluźnione, jak po wyjęciu gitary z
futerału w domu.
Litosci…
Jedno to poligon, a drugie to prawdziwe pole bitwy i weryfikuje pewne rzeczy.
;>
Oj wydobycie dźwięku jest uzależnione od bardzo wielu czynników. Długość
paznokci, ułożenie ręki. Kilka lat temu rozmawiałem z pewnym basistą o
ułożeniu lewej ręki (jestem praworęczny) oraz dociskaniu strun palcami
(dziękuję mu na marginesie, bo wiele poprawiłem dzięki tej rozmowie),
który to na zakończenie powiedział, że lewa ręka lewą ręką, ale ważne
jest również ułożenie prawej ręki, dłoni czy nadgarstka. To każdy
wypracowuje samemu. Przed Tobą jeszcze wiele godzin grania, a że masz 14 lat
to i dużo czasu, żeby spokojnie to dopracować. Potrzeba wytrwałości,
pokory przed samym sobą i konsekwencji.
Ja na pierwszej próbie nie umiałem nic zagrać. Stres. Przed ludźmi to samo.
Teraz wiele lepiej nie jest, bo jestem kanapowcem i poza tym nawet i na kanapie
nie ćwiczę z braku czasu 😉 Chodź na jamy, rozegraj się po prostu. No i –
jeśli nie jesteś pewien siebie, bo wiesz, że nie wyćwiczyłeś wszystkiego
jak należy – to masz stresa z tego powodu (tzn. ja mam). Trzeba po prostu
umieć, być pewnym siebie i jazda.
Napisałeś o graniu w domu i na występie. A jak jest na próbach?
Mój zespół wprowadził zwyczaj, że każdą próbę traktujemy jak koncert.
Z wszystkimi “skakaniami, wygibasami” itd
Na próbach gram inaczej niż w domu i inaczej niż live 🙂 Ale postaram się
to zmienić z następnym graniem. Tzn. wbijamy do pomieszczenia, gdzie graty
czekają, może 15 min zanim się każdy ,,przywita ze swym gratem”, podłączy
itd… i gramy pierwsze utwory. Tam to coś się poruszam, ale nie tak jak
ostanie granie na scenie. Zawsze kolejne doświadczenie 😉 Dziś sobie
myślałem, czy nie czas na wypracowanie swego stylu gry… Ale na to raczej
mam czas.
To ja mam pytanie do bassmenów – skoro sami przyznajecie, że inaczej gra wam
się na koncercie i inaczej w domu ćwicząc, to wychodzi na to, że złotym
środkiem jest granie w domu tylko na stojąco, tak?
Tak
Chyba, że grasz poezję śpiewaną. Nie musisz ćwiczyć swoich 8h z basem
stojąc, bo z kolei na koncercie też nie będziesz stał jak kołek patrząc
tylko na gryf. Dobrze jest od czasu do czasu wstać, przejść się z basem,
zarzucić włosami jak trzeba. Na koncercie to też inna kwestia, jednak warto
mieć doświadczenie z tym związane. Co do tematu – na czym opierasz kciuk
podczas “walki z fizyką”? Skacząc Twoja prawa dłoń nie może się pod
żadnym pozorem ruszać. Próbowałem już parokrotnie i ciężko jest grać
gdy czasami bez podparcia kciuka cała dłoń leci w stronę struny zamiast
palce szarpiące. Jakkolwiek dziwnie byście sobie to wyobrażali tak chyba
najłatwiej jest to obrazowo wytłumaczyć.
Ja uzyskuje złoty środek ćwicząc różne nudne rzeczy na siedząco z
metronomem, a covery, różne riffy i swoje kawałki na stojąco. No i próba
koniecznie na stojąco.
Zwykle skaczę sobie jak słup w utworach ADCD, Back in black czy Hells bells,
takie tempa odpowiednie… Kciuk mocno przyciskam do pickupa bliższego
gryfowi, a nadgarstek do części korpusu. Niekiedy gram bez opierania
kciukiem, jak Steve Harris można powiedzieć 🙂 Tylko jak dłoń spocona to
trudno utrzymać rękę tylko przy opieraniu jej o korpus, sam to
przeżywałem, wtedy bez pickupa to masakra…
Ostatni skaczący słup to widziałem w relacji z trzęsienia ziemi w Japonii
😀
Tylko poczekaj jak będę miał swoje DVD z koncertu… ;D
Może jestem już stary i niedołężny, ale dałbym głowę swojego basu, że
Back in Black nagrali ACDC a nie ADCD 😉
Zapytaj Mroka czy wie coś na temat skaczących słupów. ;D
Nikt nie napisał o tym czy w domu ćwiczy nagłośniony wzmacniaczem. Uważam
to za podstawową sprawę.
Ćwiczenie “na sucho”, bez naglośnienia, mija się z celem w wypadku gitary
basowej. Skutki są m.in. takie jak opisany, chociaż nie wiem czy w tym
konkretnym przypadku taka jest przyczyna.
Wspominałem już o tym kiedyś, że ćwiczenie na instrumencie elektrycznym
bez wzmacniacza, to pomyłka i daremna praca. Nie tylko kwestie artykulacyjne,
ale także “szybkość” i precyzja grania wymagają ćwiczeń ze
wzmacniaczem.
Najlepiej ćwiczyć w warunkach możliwie bliskich koncertowym, szczególnie w
kapelach rockowych, w których “choreografia” koncertu ma bardzo duże
znaczenie!
Na ostatnim spotkaniu “jazzmanów” nie wychodził kawałek Charlie Parkera.
Graliśmy siedząc.
Stanęliśmy, jak w przyzwoitym klubie jazzowym podczas koncertu i nagle
…wyszło!
Inaczej się czuliśmy stojąc i widząc wzajemnie siebie. Reagowało całe
ciało a i skupienie na brzmieniu całości było intensywniejsze…
A to był be-bop – nie rockowy metal!
Nie do końca Tubas. Pierwszy wzmacniacz miałem w II połowie lat 90 – takie
były czasy 😉 Wcześniej jednak nieźle jednak radziłem sobie kciukiem,
walkingi ćwiczyłem przytykając bas do szafy. Nie byłem w stanie grać
równo 16tek i takich rzeczy na sucho się nie opanuje, ale to nie znaczy, że
nie da rady nauczyć się nic. Raz w tygodniu śmigałem na próbę, gdzie
pykałem na LDM BA100 i poprawiałem to, czego nie słyszałem w domu. Wiadomo,
że ze wzmakiem lepiej, ale jak się nie da…
Miklo, ja miałem podobnie. Lata 90-te nie obfitowały sprzętem, a jako
nastolatek po prostu na wzmacniacz nie mogłem sobie pozwolić. Ćwiczyłem na sucho
lub przytykając jak Ty bas, ale do biurka. Każdy szyje jak umie.
Co do ćwiczeń i postawy. Mój kolega basista mawia, że jak mu kawałek nie
leży to ściąga buty, żeby lepiej odczuwać wibracje. Każdy ma swój
sposób. Trudniej jest jeśli ćwiczy się tylko siedząc a na koncercie,
zwłaszcza rockowym trzeba jeszcze trochę poskakać. Każdy sposób jest
dobry, jeśli prowadzi do zadowalającego celu.
Z drugiej strony trudno jest ćwiczyć na wykręconym wzmaku (np lampiaku) w
bloku, gdzie jak sąsiad kichnie to całe piętro może mu powiedzieć “na
zdrowie”.
I to jest największy minus mieszkania w bloku ;(
Dziś miałem okazję w muzycznej chwycić za Yamahę RBX 170, niby tani basik
ale w porównaniu do mojego – NIEBO. Bardzo lekka gitarka. Czuję, że mój bas
ogranicza moje umiejętności np. na szkolnym basie grałem bezproblemowo to z
czym miałem od zawsze problemy na moim wiośle, jakieś krótkie partie
basowe, no ale nie odbiegajmy od tematu 😉
Marudzicie z tymi blokami. Ja grałem w sumie kiedyś na Taurusie B-215 w bloku
😛 Co prawda somsiad z góry jak mnie widział to mówił, żebym tak głośno
nie rozkręcał, a sąsiedzi z dołu się wyprowadzili, ale jakoś żyję :P.
Najlepsze rozwiązanie to komputer, symulacja wzmacniacza, symulacja kolumny i dobre
słuchawki. Da się wychwycić każdy błąd przy graniu i sąsiedzi nie
ostrzą na ciebie siekiery 🙂
Ja ostatnio wpinam słuchawki we wzmacniacza i jest spoko, ale od czasu do czasu
trzeba pograć na prawdziwej paczce. Takie na przykład ghosty źle brzmią w
słuchawkach, a na wzmaku jest walnięcie, a to przeca podstawa przy graniu
16tek (i nie tylko).
Wcześniej ćwiczyłem na Pandorze – świetne urządzenie, ale z braku $
musiałem ją sprzedać.
Na potrzeby koncertów zaadoptowałem dwójmyślenie opisane w książce “Rok
1984″ Orwella. Jakkolwiek brzmi to dziwacznie, w moim przypadku okazało się
dość skuteczne. Chodzi o sztuczkę myślową – musisz przekonać sam siebie
że jesteś w swoim pokoju i właśnie ćwiczysz, jednocześnie nie
zapominając że właśnie grasz koncert dla żywej publiczności. Kiedy
wreszcie udało mi się zrobić mózg w balona nagle okazało się że stres
przed-koncertowy przestał dla mnie istnieć. Ale to jest tylko dodatek do
ćwiczeń w domu – sztuczka pozwalająca czuć się pewnie na scenie nawet w
sytuacji gdy nie jesteś dobrze przygotowany i o tym wiesz. Sztuczka
niebezpieczna, bo nadużywana prowadzi do zaniechania ćwiczeń.
Co ciekawe działa to w obie strony. Ćwicząc w domu możesz sobie zrobić
koncertową wczówkę i poćwiczyć choreografię. To też trzeba przerobić
jeśli chcesz na koncertach robić coś więcej niż skakać w miejscu grając
ósemki. No, chyba że kładziesz barszcz na precyzję.
Generalnie cała historia rozbija się o to, że musisz się wyluzować na
scenie. Niektórzy się z ty rodzą, większość musi wypracować.
Ryzykowna zabawa, jeszcze bym się na solo gitary po jajkach podrapał i
ziewnął 😀
Ja tam lubię widzieć przed sobą nabuzowanych ludzi czekających na nap******
🙂
Krzyknij przy tym szybkie “ał” do mikrofonu alla MJ – brawa murowane 😉
Napisałem:
Oczywiście “miklo”! Masz rację. Nie jest tak, że niczego nie da się
ćwiczyć bez wzmacniacza.
Tym niemniej zaawansowane “exercises” wymagają pełnej kontroli nad tym co
wydobywamy z instrumentu…
Patent z szafą przerabiałem wielokrotnie we wczesnej młodości ćwicząc na
własnej roboty “stradivariusie”(lata 70-te XX stulecia), dlatego też moi
Rodzice nabyli mi po pewnym czasie wyrób firmy “DEFIL” typu semi-hollow,
który był słyszalny nawet bez wzmacniacza. Poza tym miał same wady!…
Wolę tą drugą stronę… Ćwicząc w domu szlag mnie trafia, jak siedzę (na
ogół nie ma wyjścia, bo zasłaniam małżonce telezor 🙂 Za to po próbie
leje się ze mnie jak z rozregulowanej fontanny, bo nie mogę ustać w
miejscu… Widocznie mam wrodzone ADHD (nie mylić z AC/DC). Ma być, qva,
jazda! Ruszaj d*pę, chłopie! Wstawaj z kanapy!
I może tutaj posypią się na mnie gromy ze strony basmatematyków, ale
człowieki pod sceną uczestniczą w koncercie również a może przede
wszystkim oczami… I lepszy będzie odbiór jeżeli będziesz się bawił
graniem, niż stojąc jak Statuja Wolności skupisz się, aby wygrać wszelkie
niuanse stylistyczno-artykulacyjno-precyzyjne. Sorry. Tego I TAK NIKT NIE
USŁYSZY.
W chałupie ćwiczysz precyzję (na stojąco), na próbie łączysz to co
wyćwiczyłeś z “wyginaniem śmiało ciała”. Na koncercie “tysięczny tłum
spija słowa z twych ust” (nawet jeżeli grasz dla 5 osób).
I tyle.
nie wszyscy grają punka.
Ale podejrzewam, że ma rację.
Nie tylko przy graniu punka.
Co się nie dogra, to się dowygląda – stara jak świat prawda. Tylko trzeba
umieć znaleźć złoty środek i nie przegiąć w żadną stronę. 😉
Święta prawda Zakwasie drogi, właśnie o to mi chodziło…
Luźne zachowanie na scenie może pomóc w odbiorze, nie zastąpi jednak
technicznej sprawności, znajomości kawałków i zespołowego zgrania. Nie
wiem, czy grając (wciąż na amatorskim poziomie) On Green Dolphin Street
mógłbym posunąć kwadratowy walking, byle bym przy tym skakał 😀