tubas – wspominki pożegnalne
Zastanawiam się czy ktoś jeszcze czyta moje historyjki, więc może na
dzisiejszym wpisie zakończę to ględzenie.
Granie – graniem, a życie – życiem! Czasem rewelacyjnie się uzupełniały i
to właśnie najmilej wspominam. Ktoś z Was napisał pięknie, że nie ma
muzyka do końca złego i toksycznego… Też tak myślę! Po 40 latach grania
z najróżniejszymi ludźmi nie przypominam sobie żadnej ludzkiej „mendy”, o
jaką przecież łatwo w jakiejkolwiek innej pracy. Wiem co mówię…!
A teraz ostatnie chyba wspominki:
Być może już nie istnieją „Cieszyńskie Jazzowe Spotkania Przyjaźni”, ale
na taką właśnie imprezę pojechaliśmy z dixielandem w zamierzchłych
czasach komuny. Tak nam przypasowała atmosfera „imprez towarzyszących”, że
zagapiliśmy się z naszym koncertem i dopiero po dwóch dniach stawiliśmy
się u organizatorów, żeby zapytać czy może przypadkiem nie mamy gdzieś
zagrać czegoś?… Wywołaliśmy konsternację, ale ponieważ silnie nas
talent męczył, a sceny i estrady były „obłożone” – zagraliśmy na Rynku,
pod jakąś fontanną. Był to jeden z lepszych koncertów dixielandu, bardzo
stylowo zagrany: „unplagged” – ale za to z tłumem słuchaczy. Bo to niedziela
była, a obok jakaś katedra… i przegrał ksiądz-proboszcz z „I’ve found a
new baby”!
Czechom tak się to spodobało, że „spotkania” już się skończyły, a my po
czeskiej stronie wykonaliśmy jeszcze dwa „dżoby” ekstra płatne. Do domu
wróciliśmy obładowani workami pomarańczy, które u nas były rzadkim
rarytasem – i kwartalnym zapasem wódki „jemnej”!
Do Czechosłowacji wybraliśmy się kiedyś także z jedną z orkiestr dętych,
w których „wycinałem” na tubie. Grałem we wszystkich trzech orkiestrach
istniejących w promieniu 20 km, tj. kolejowej, strażackiej i związkowej.
Było nas dwóch tubistów na trzy powiaty i miałem poczucie „misji” 🙂 Drugi
tubista był zawodowym muzykiem wojskowym i nie zawsze obowiązki służbowe
pozwalały mu na „obskoczenie” grań „cywilnych”.
Tak więc pojechaliśmy (pozostali „dżezmeni” i „klezmerzy”, a nawet
„symfonicy”, którzy też grali w orkiestrach dętych, bo „pecunia non
olet”…).
Na drogę dostaliśmy diety w koronach, ale wyprawa trwała trzy dni, a pić
się chciało!
Pieniądze starczyły na dwa dni.
Trzeciego dnia graliśmy na jakimś festynie. Nasz trębacz, człowiek
oszczędny – żeby nie powiedzieć „kutwa”, zadołował sobie 100 koron, a nam
oświadczył, że na piwo nie da, bo kupuje pomarańcze. Dodał: „było tyle
nie chlać, to by wam ślinianka nie wysychała!”
Zrzuciliśmy się więc dyskretnie z ostatnich halerzy. Uzbierało się od
trzydziestu chłopa około 50 koron w drobniaczkach. Wymieniłem to na jakimś
straganie na nowiutki banknot i stanąłem w kolejce po zakupy obok Henia,
demonstracyjnie wymachując walutą. Na pytanie skąd mam kasę,
odpowiedziałem, że od organizatorów. Wystarczy tylko poprosić i nie dać
się spławić! Trzeba iść zaraz, bo inni też chcą… Henio rzucił mi
swoją setkę, krzyknął: „kup dla mnie pomarańcze!” i wyrwał jak ogier
wyścigowy w kierunku autobusu z organizatorami. Kupiliśmy sobie piwa za nasze
i jego pieniądze, po czym sącząc smakowity napój, spokojnie obserwowaliśmy
z daleka, jak się bezskutecznie wykłócał o dodatkową dietę…
Niebiosa, za naszym pośrednictwem, ukarały natychmiast skąpstwo i
niekoleżeńskość!!!
Księga przecież mówi: „…głodnego nakarmić, spragnionego napoić!…”
No, dobrych snów życzę, neskim!
I żegnajcie…
13 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
Jakie ZAKOŃCZĘ? CO TO MA ZNACZYĆ??
My chcemy więcej! Mało tego! My chcemy tyle, że śmiem wątpić, że
wystarczy Ci sił! 😀
Dawaj i nie marudź, to najlepszy blog jaki tu kiedykolwiek powstał!
Oczywiście poza bezkonkurencyjnym Gotuj z Kapralem (a spróbowałby się ktoś
adminowi postawić ha!;)
😉
To zeście kolegę ładnie załatwili…skutecznie.
A Ty się tak nie zegnaj bo fajnie się czyta Twoje wpisy.
Mazdah dobrze pisze!
To na pewno jakaś prowokacja. Tubas wie, że się nie porzuca tak po prostu
wiernych czytelników. 😉
mała ilość komentarzy pod ostatnimi wpisami nie oznacza bynajmniej małej
liczby czytelników
(gurf – dobrze użyłem słowa bynajmniej?)
Tubas – pisz jeszcze, chociaż z raz na tydzień 🙂
Ja czytam. Jeno się nie wypowiadam (do teraz, choć pewnie i pod następnymi
nie napiszę nic, ale czytać – z przyjemnością – będę).
Twoje wpisy Tubasie były ostatnimi czasy najciekawszymi i najlepszymi
elementami basoofki. Przemyśl decyzje o zakończeniu wpisów bo naprawdę żal
🙁
zdrowie Neskim!
Hej, no bez jaj! To, że nie komentujemy każdego wpisu, nie oznacza wcale, że
z zapałem, wieczorem nie czytamy! Ja czytam ze sporym zadowoleniem i nie
wyobrażam sobie „końca”. Niewiele jest tu ostatnio do czytania, bo albo się
coś sprzedaje, albo pokazuje nowy sprzęt, albo temat jest zamykany i wytykane
są FAQi. A Twoje wpisy są naprawę wciągające.
Pozdrawiam!
Ej, nie ma takiego kończenia! Piszesz dalej i KROPA! Świetne historie, długo
po przeczytaniu kręcą się po głowie 🙂 Prawda, to że nie zasypujemy
komentarzami nie znaczy, że nie czytamy 😉
Vox populi, vox Dei, tubas 🙂
Masz pisać dalej i koniec dyskusji! 😀
Pilnie śledzę każdy kolejny wpis, tylko czasem nie ma już co dodać do
Twoich elaboratów. 😉
A co do muzyków mend – niestety spotkałem na swojej drodze jednego ch*ja (za
przeproszeniem). Gówniany człowiek we współżyciu, interesowny do granic
możliwości – nic nie zrobi dla drugiego bez wyraźnych profitów, a na
dodatek kiepski instrumentalista (klawiszowiec), mimo długiego stażu na
instrumencie. Nie wiem w jaki sposób ten manipulant założył bodaj
sześcioosobowy zespół i nagrał z nim płytę, wolę chyba nawet nie
wiedzieć.
Poza tym – muzycy to raczej spoko ludzie, granie w zespole zmusza do
umiejętności dogadywania się i na tle innych artystów (poetów, malarzy)
wypadamy jako „fajni ludzie” (opinia znajomego aktora). 😉
1) tubas, w mordę, nie mirmiłuj tylko pisz, niech rośnie świadomość
młodzieży jak to drzewiej bywało!
2) mało komentarzy było też pewnie dlatego że zarzuciłeś basoofkę
wpisami a ludzie nie chcą się powtarzać i wazelinować ciągle 😛
3) ja znam jeszcze jeden zawód, w którym ciężko spotkać mendę –
przyciąga takie romantyczne i artystyczne duszyczki zupełnie jak muzyk – jest
to (piszę najzupełniej poważnie) informatyk. Przynajmniej pierwsze modele z
tej serii to zwykle byli miłośnicy gwiezdnych wojen albo startrek, tudzież
tolkiena – no jak taki ktoś może być interesowny 🙂
„palik”! Wygląda na to, że mam pełne kwalifikacje na informatyka. Od dziecka
jestem fanem s-f (pierwsza gruba kniga jaką przeczytałem w wieku 8 lat to
była „Proxima Centauri” Borunia i Trepki) a Tolkiena czytałem w I polskim
wydaniu z lat 70-tych, jak jeszcze nie istniał w masowej świadomości.
HEH tubas zabawne. Ja czytam każdy wpis po kilka razy żeby nic nie umknęło,
a ty chcesz przestać pisać?? nie wolno!!