tubas – wieczór przedświąteczny…

Autor wyraża frustrację spowodowaną koniecznością opuszczenia kuchni w święta. Szukając ucieczki, decyduje się na zajęcie muzyką w oddzielnym pokoju, gdzie rozmyśla o minionych i przyszłych projektach muzycznych.

Życzenia „basoofkowiczom” żeńskim, męskim oraz pozostałych płci
złożyłem wcześniej i miałem szczery zamiar poleniuchować od forumowego
bloga co najmniej do wtorku.

Niestety, Najlepsza z Żon wygnała mnie z kuchni, bo podobno podżerałem jej
składniki śniadanka świątecznego!

Z oburzeniem przyjąłem te insynuacje, ale nic nie pomogło – musiałem
opuścić ten rajski zakątek mieszkania…

Obezwładniające zapachy, a to mięsiwa pieczonego, a to żeberek w kapustce,
a to kiełbaski białej gotującej się przed upieczeniem, a to sałatki, a to
żurku, a to mazurka wielkanocnego i pierniczka z bakaliami nakłoniły mnie do
zamknięcia się z basiórką w najdalszym pokoju.

To pokój Starszego Dziecka, które właśnie wybyło na świąteczne recitale
sacro-songów. Są tu skrzypce, metronom i cała ściana książek, filmów
oraz nagrań różnych…

Tak więc zabrałem swój segregator z prymkami standardów granych w ostatnich
miesiącach ze swingującymi „oldboyami” i zacząłem je przeglądać.

Było tego trochę, a ponieważ w działalności tamtego składu nastąpi
kilkutygodniowa przerwa, spowodowana zaangażowaniem się moich koleżków w
bardziej komercyjny projekt, chyba wrócę do planów pogrania z „Pepsi”
standardzików w nieszablonowych opracowaniach(?).

Obawiam się tylko, że będzie to kolejny projekt, który „zwyrodnieje” w
komercję, jak już kilka poprzednich.

Przy filharmonii zainicjowałem swego czasu ekipę mającą dla zabawy grywać
na dęciakach różności, trochę w stylu niezapomnianego Stowarzyszenia
Popierania Prawdziwej Twórczości „Chałturnik”. Po kilku próbach zmieniło
się to w „zarobkowy” skład muzyków z symfonicznej, grający sporadycznie,
ale za to w terminach i godzinach trudnych do pogodzenia z móją pracą i
innymi zajęciami…

Projekt ekipy dixielandowej, wykonującej bez perkusji klasykę nowoorleańską
w plenerze, nie może ruszyć z miejsca z powodów „komercyjnych”…

Do „niestandardowych” standardów też potrzebowalibyśmy grającego
klawiszowca i perkusisty. Chętni niby są, ale podejrzanie zainteresowani
możliwymi korzyściami finansowymi!

Czyżby nie było już ludzi chcących czerpać z grania najpierw
przyjemność, a dopiero potem – ewentualnie – kasiorę?!

No kurna, nie mogę skupić się na wpisie, bo z kuchni wciąż dochodzą
kuszące zapachy. Idę – może uda mi się jakoś odwrócić uwagę mojego
ślubnego szczęścia… Życzcie mi powodzenia!

Podziel się swoją opinią

5 komentarzy

  1. Znam ten ból jednak przyjąłem strategię „niezauważania” tego typu
    smakołyków. 😉 Jest ona bolesna – gdy człowiek otwiera lodówkę pełną
    mięsiwa różnego rodzaju i stwierdza, że jest ona pusta. Wolę jednak nie
    ryzykować gniewu mojej kochanej matuli. 😛

    Smutno mi się robi gdy czytam o ludziach, którzy od samego początku
    interesują się kwestią finansową. Dla mnie najważniejsza jest radość
    czerpana z muzyki. Na drugim albo nawet dalszym planie czerpanie zysków z
    grania.

    Nie twierdzę, że jest to aspekt nie ważny ale na pewno nie
    najważniejszy!

    Szkoda, że nadal nie mam żadnego składu, z którym mógłbym się tym
    cieszyć ale to nie ważne. 😉

    W każdym razie powodzenia w „nie” podjadaniu składników świątecznego
    śniadanka Tubasie! 😉

  2. A ja przyjąłem strategię pieczenia mięcha samemu i muszę przyznać, że w
    tym roku nawet siebie samego zaskoczyłem :>

  3. najlepsza jest strategia w stylu „pomóc ci?”, niby coś tam pomagamy pichcić,
    połowę przy tym podżerająć na szybko ;]

  4. Niestety poznali się na tym!

    -Pomóc Ci w czymś?

    -Nie, nie trzeba.

    Mięsiwo oczywiście domowe i dlatego takie wyjątkowe, bo głównie w święta
    jest. A jeśli nie w święta to nie smakuje tak dobrze. 😉

Możliwość komentowania została wyłączona.