tubas – walking…

Autor opisuje swoją przygodę z nauczaniem się gry walkingiem na basie, poczynając od bluesa, przez jazz, aż po improwizację. Podkreśla ważność zrozumienia harmonii i rozbudowanych progresji w tworzeniu płynnych linii basowych.

Ponieważ ostatnio wzmogły się apele o stworzenie czegoś w rodzaju LENIWY
BASISTA GRA WALKING postanowiłem się za to wziąć, ale co spróbuję, to
okazuje się, że ja też należę do tej leniwej grupy…

Muszę poczekać, aż mi się znów zachce, ale przedtem powiem jak ja się
tego nauczyłem.

Pierwsze walkingi grałem do bluesa.

Sprawa była dość prosta, bo 12-taktowy schemat harmoniczny bluesa w wersji
podstawowej grałem od dawna. Znając funkcje akordów w bluesie, łatwo było
powtórzyć słyszaną linię basówą i zrozumieć jej związek z akordami.

Od samego początku mojej „basowej drogi” grałem akompaniamenty rozłożonymi
trójdźwiękami lub czterodźwiękami. Przejście do walkingu nastąpiło
niemal bezboleśnie…

Po poznaniu jazzowych, bardziej rozbudowanych harmonii bluesa i „obegraniu”
ich, kwestia poprawnego walkingu do dowolnych progresji stała się
banalna.

Kolejny krok to odchodzenie od zasady „łączymy dźwięki najbliższa drogą”,
bo w be-bopie akurat nie to jest ważne. Zaczęło się granie walkingów
bardziej jako powstającej jednocześnie z tematem melodii, niż zwykłego
akompaniamentu harmonicznego. Stąd już prosta droga do linii basowych,
będących właściwie niemal improwizacją na temat.

Za to zresztą zbierałem niejednokrotnie opier… od kierownika muzycznego
Teatru, Pana Bogdana Dominika, który syczał przez zęby w móją stronę: ” –
Mirek, mówiłem panu żeby nie grał pan melodyjek!”

To samo miałem na chałturkach, gdzie bezlitośnie tępiono moje „solistyczne”
zapędy!

Doszło do tego, że miałem psychiczną „blokadę” na solówki i grałem je
tylko sobie a muzom, czyli w domu. Cały czas z tym walczę i jak niekiedy
dorwę się do improwizacji to chciałbym w kilku taktach zmieścić
wszystko…

Tu wspomnienie z zamierzchłych czasów:

Podczas konkursowych występów na Jazz Juniors graliśmy w składzie skrzypce,
fortepian, bas i bębny. Jednym z utworów był „Giant steps” gdzie skrzypek
m.in. odtwarzał saksofonowe solo Johna Coltraine’a, po czym ruszał ze swoją
bajką. Ten utworek jest prawdziwą etiudą jazzową, a jego analiza może
dostarczyć tematu na pracę co najmniej semestralną. Tym niemniej z drugiej
strony jest też przykładem jak z kilku progresji II-V-I można zbudować
temat, do którego improwizacja oparta jest praktycznie na jednej skali plus co
tam w duszy drgnie.

Za trzecim nawrotem popieprzyły mi się akordy i poszedłem „na żywioł”.
Nigdy potem już tak nie zagrałem „Giant steps”. „Konkurencja” mówiła, że
aż przyjemnie było posłuchać naszego duetu (skrzypce – bas), jak się
nawzajem inspirowaliśmy!

I tu nastąpi chwila prawdy: my po prostu szukaliśmy się nawzajem, bo
przecież trzeba było to jakoś skończyć.

Na szczęście udało się i dostaliśmy wyróżnienie, o czym już na tym
blogu pisałem, wspominając najdziwniejszy bas mojego życia.

; D

Tak więc czasem świetny walking powstaje „intuicyjnie”, ale niech nie liczą
na to początkujący basiści, przed którymi jeszcze trochę spraw do
przećwiczenia i tematów do opanowania…!

Podziel się swoją opinią

Jeden komentarz

  1. Ed Friedland „Building Walking Bass Lines” i jazda!:) Nie wiem, czy to jest
    pozycja dla leniwych, ale z pewnością nie może jej zabraknąć w tym
    temacie:P

Możliwość komentowania została wyłączona.