tubas – transportowy…
Trochę wymęczyło mnie na niedzielnym graniu z orkiestrą podczas
uroczystości miejskich z okazji Dnia Wojska. Ubrani w historyczne mundury
podchorążackie, uszyte z „koca” i ułańskie czaka, maszerowaliśmy przy
prażącym upale grając, a później jeszcze odstaliśmy swoje. Co prawda nikt
nie mówił, że pieniądze za darmo będą dawać, więc się nie żalę,
tylko informuję.
: )
No, ale już doszedłem do siebie i teraz z zupełnie innej beczki…
Przy okazji niedawno granej wyjazdowej „chałturki” wspominałem środki
transportu, z których korzystałem jako muzyk „wędrowny”. Były wśród nich
interesujące okazy, np:
Kultowa dzisiaj „Syrenka” w wersji „Lite” tzn. pozbawiona siedzeń, tapicerki i
większości podłogi. Była własnościa mojego przyjaciela i kolegi z jednego
poboru, Kazia. Siedziało się na skrzynkach po ziemniakach, a po każdym
deszczu przez dziury w podłodze tryskały fontanny błota z przejeżdżanych
kałuż! Hałas wewnątrz był taki jakby za chwilę pojazd miał się
rozlecieć. Stawało się zawsze na górce, co pozwalało mieć nadzieję, że
silnik zaskoczy przed pierwszą prostą. Zimą trzeba było się dobrze
„ogacić” przed wyruszeniem!
Inna ciekawostka to, przerobiony ze starej wojskowej „sanitarki” typu FSC
LUBLIN pojazd turystyczno-kampingowy. Jednostką napędową był diesel
wymontowany z jakiegoś ciągnika, a „na pace” miał miejsca siedzące,
leżące, stolik i – kluczowy walor – barek! Omnibus mieścił komplet sprzętu
plus pasażerów obojga płci do oporu…
: )
Wiozłem też kiedyś, w latach 70-tych, sprzęt nagłaśniający traktorem z
przyczepą. Impreza była w pobliskiej miejscowości – plenerowa i z naszym
nagłośnieniem. Transport zapewniali organizatorzy. Zapewnili… traktor!
Dobrze, że nie furmankę.
Zresztą konno też grałem!
Było tak; „młodzi” zażyczyli sobie przejazdu spod kościoła do domu
weselnego przy akompaniamencie muzyki. Na udekorowaną bryczkę zaprzężoną w
dwie znudzone kobyły zapakowaliśmy się w składzie: trąbka, akordeon,
helikon i werbel. Jak zagraliśmy to kobyły przypomniały sobie młodość i
tak ruszyły z kopyta, że mało nie pospadalismy. Przed nami jechała młoda
para, potem my, potem biegła obsmarkana dzieciarnia i wszystkie psy z okolicy
– szczekające ile sił, a na końcu goście w samochodach. To był sukces i
hit miejscowej kroniki towarzyskiej!…
: )
Raz też pamiętam, że kolejowa orkiestra dęta w składzie „żałobnym”
wezwała mnie do pogrzebu. Powiedzieli, że zajadą po mnie, bo transport
będzie od pogrążonej w smutku rodziny. Czekam z tubą przy ulicy, a tu
nadjeżdża ciągnik z doczepionym tzw. „ogórkiem”, czyli przyczepą
autobusową, jaką na wioskach woziło się w tamtych czasach dzieci do szkoły
(wyglądało to jak autobus bez silnika i kierowcy). Jechaliśmy ponad
dwadzieścia kilometrów i było to przeżycie, które śmiało mogę zaliczyć
do pamiętnych!
: )
Kiedyś do teatru udałem się na… motorowerze. Autko mi nawaliło, a była
ostatnia chwila, ponieważ wyjeżdżaliśmy autobusem „w teren” i nie mogłem
się spóźnić. Pożyczyłem od sąsiada „motorynkę”, założyłem pelerynę,
bo kropiło trochę, odpaliłem maszynę i …heja! Wszyscy czekali przed
autobusem i gdy zajechałem z piskiem hamulców na podwórze teatru, powitali
mnie brawami. Odstawiam „motorynkę” a jedna z aktorek mówi;
– Matko Boska, a ja myślałam, że ty lewitujesz i unosisz się w powietrzu
dzięki sile popierdywania!
Tu wyjaśniam, że motorynki spod peleryny nie było widać, ale za to było
ją słychać…
: )
7 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
Tubasie drogi, zawsze byłeś taki skory do wspomnień, czy dopiero Basoofka
obudziła w Tobie taką potrzebę? 🙂
Dobrze, że sprzętu na motorynce transportować nie musiałeś..
Czytam Twój blog, szanowny kolego Tubasie, od samego początku i zawsze
poprawia mi humor 🙂
Gawędziarzem jestem nałogowym, ale „muzyczne” wspomnienia znali do tej pory
tylko ich bohaterowie oraz moja Rodzina, tzn. Najlepsza Z Żon i
„spadkobiercy”…
podziwiam Cię Tubasie, nie tylko za sposób w jaki opisujesz swoje
wspomnienia, ale także za ilość sposobów na jakie do nich podchodzisz,
Tubas transportowy brzmi temat i już sypią się anegdotki jak z kapelusza, na
prawdę gawędziarz z Ciebie niezrównany
Gitara, ognisko, wspomnienia Tubasa, no i Bass oczywista i można siedzieć do
rana :]
Witam.
Na początku może pogratuluje bloga.
Czytam te wszystkie Twoje wspominki z dużym zainteresowaniem, jako że mam za
sobą ponad 10-letnią działalność w orkiestrze (choć w zależności od
potrzeby była też formacja big bandowa, ork. pogrzebowa, bankietowa …
wiadomo) i niektóre sytuacje można powiedzieć na własnej skórze odczułem.
Wiadomo nie te czasy, ale ogólnie klimat podobny. Od momentu założenia
rodziny czasu na granie niewiele, jedynie na basie od czasu do czasu. Ostatnimi
czasy nachodzi mnie ochota żeby może jakąś tubkę na necie wypatrzyć,
zebrać paru ludzi do jakiegoś skromnego składu i sobie pograć, ale brak mi
impulsu. Może Twój blog mnie zmobilizuje 🙂
Cieszę się bardzo! Tubistów nigdy nie jest za wielu. Ja swoją pierwszą
własną tubę nabyłem drogą wymiany za pół litra „Żołądkowej”, przy
okazji likwidacji orkiestry kolejowej. Grałem na niej dopóki się nie
rozpadła a potem kupiłem suzafon po likwidowanej orkiestrze garnizonowej.
Kosztował mnie móją starą tubę i kolejne pół litra : ). Pierwsze 20 lat
grałem na „służbowych” instrumentach, których miałem w obfitości do
wyboru, ponieważ byłem jednym z trzech tubistów na dwa powiaty
: )
Mam nadzieję dojść w ten sposób do Kaiser Tuby, albo innego koncertowego
instrumentu…
: )
>>EDIT: Mam świetne opracowania ragtimeów Scotta Joplina na sekstet
dęty. Pięknie brzmią!