No i mamy ostatni dzień odchodzącego roku, a wraz z nim Sylwester!
Od 20 roku życia Sylwestrowa noc była dla mnie „dniem pracy” przez kolejnych
prawie trzydzieści lat.
Już od października zaczynały się podchody organizatorów najróżniejszych
balów do co lepszych zespołów i muzyków. To były „koszmarne czasy komuny”,
a więc w każdej, nawet nietypowej sali, organizowano Sylwestra. Grywałem w
szkolnych salach gimnastycznych, na schodach salonu recepcyjnego, w
stołówkach przyzakładowych, na basenach, w kinach i teatrach, ośrodkach
wczasowych,w salach katechetycznych i innych zdumiewających miejscach.
Wszystkie lokale dansingowe ze stałymi zespołami miały wyprzedane bilety na
„Sylwestra” już w listopadzie, a przecież prześladowani obywatele chcieli
się bawić! I mieli na to pieniądze!
Samochód „na talon” kosztował 70 pensji, mieszkania tylko „na książeczkę”
po 25 latach oczekiwania, wyjazdy zagraniczne wyłącznie dla „sprawdzonych
towarzyszy” i „prześladowanej opozycji” (okres gierkowski, często byli to ci
sami ludzie lub ich najbliższe rodziny…).
Tu mała dygresja:
Kupno używanego samochodu na „wolnym rynku” wiązało się z wydatkiem
rzędu kilkuset przeciętnych pensji. Dodatkowo jego zakup przywabiał tzw.
Wydział Finansowy, który na nabywcę natychmiast nakładał „podatek
wyrównawczy” na podstawie „zewnętrznych znamion luksusowego trybu życia”.
Taki podatek potrafił doprowadzić do nędzy najbardziej nawet „obrotnego”
prywaciarza, jeżeli był pozbawiony instynktu samozachowawczego…)
Koniec małej dygresji
Z drugiej strony: wódeczka tania jak barszcz, trudności aprowizacyjne nie
przeszkadzały w balangach przy uginających się od wyżerki stołach, a
obywatele specjalnie pracą się nie przemęczali, bo i tak było jej pod
dostatkiem dla każdego! No to na co wydawało się te „bilety płatnicze
Narodowego Banku Polskiego”!?…
Zgadliście bezbłędnie!
Tak jest! Na imprezowanie, …ale wróćmy do Sylwestra.
O najlepszych balach już wspominałem na tym forum.
Teraz kilka słów o dwóch najgorszych:
Oba „zawdzięczam” temu samemu „klawiszowcowi” o nicku „Gruby”.
Grając w teatrze byłem jednym z niewielu „zweryfikowanych” basistów
dostępnych „alarmowo” i była to dla mnie okazja do zarobienia sporych
pieniędzy w tą jedna, wyjątkową noc. Wystarczyło spokojnie czekać do
ostatniej chwili i przyjąć najlepszą finansowo ofertę od spanikowanych
organizatorów jakiegoś balu lub zespołu pozbawionego nagle basisty.
Tak trafiłem na „Grubego”. Znałem go wcześniej, ale nigdy nie graliśmy
wspólnie. „Gruby” wpadł do mnie na początku grudnia i zaoferował 1000zł
zaliczki a konto 2000zł wynagrodzenia, pod warunkiem, że na pewno zagram z
nim Sylwestra.
To była prawie miesięczna pensja. Grać mieli „zawodowcy” w składzie:
wokalistka, saksofon tenorowy, perkusja, bas i „Gruby” na klawiszach.
Zaplanowano cztery próby!
Ofertę przyjąłem, a najlepsza z żon kasiorę „zagospodarowała” w ciągu
kilku dni…
Prób nie było, ale w końcu mieli grać „zawodowcy”, więc nie ma
zmartwienia.
W południe 31 grudnia zajechał „Żuk” po sprzęt i muzyków. Wszyscy, oprócz
mnie – z żonami, a saksofonista dodatkowo na lekkiej bani. Granko w miasteczku
odległym o około 30 km, w sali Domu Kultury. Bal dla miejscowej elity
towarzyskiej.
Zajechaliśmy, sprzęt rozłożyliśmy, dostroiliśmy się do „klawisza” i
zaczynamy…
Słowo „koszmar” to za mało! Okazało się, że „Gruby” znacznie wyprzedzał
swoje czasy jako „klawiszowiec”. Potrafił grać tylko prawą ręką melodyjki
i czasem walnął jakiś akord, ale niekoniecznie właściwy. Lewą rękę
opierał na obudowie i jakby wtedy istniały już „parapety” na MIDI pliki, to
mógłby być ich „endorsmenem” wzorcowym. „Wokal” wykonywała jego żona,
była „refrenistka kat.III – w lokalach gastronomicznych”, z kilkuletnią
przerwą w zawodzie, na „odchowanie dzieci”. Przerwę dało się
słyszeć!!!
Na perkusji „grał” puzonista, wywalony ze wszystkich orkiestr dętych w
okolicy. Saksofonista „padł” na zapleczu jeszcze przed północą. Jego
partnerka wykorzystała zresztą okazję, „bawiąc się” z każdym
chętnym…
Starałem się stać w kulisach lub w cieniu i nigdy więcej do tego miasteczka
nie pojechałem. Jedynym plusem była reszta wypłaty wręczona nam rano przez
zadowolonego, o dziwo – organizatora!
Wiele lat później na „Sylwestra” namówił mnie kolega grający wówczas na
puzonie w symfonicznej i kilku orkiestrach dętych. Byłem wtedy wolny, a on –
na tydzień przed Sylwestrem – obiecał kameralną imprezę na kilkadziesiąt
par, za dobre pieniądze. Mieliśmy grać polskie i obce „evergreeny” dla
dojrzałych wiekiem. Znałem jego i perkusistę. Organizował wszystko
„śpiewający” klawiszowiec, o którym „jakoś” się nie zgadało.
Przyjeżdżam na miejsce, a tam, uśmiechnięty „od ucha do ucha” – „Gruby”!
Natychmiast chciałem wracać do domu, ale słaby mam charakter i zostałem.
Okazało się, że przez te lata „Gruby” zapomniał nawet to, co umiał
wcześniej…
Za to gadką, dowcipami i prowadzeniem zabaw oraz pewnością siebie tak
potrafił nadrobić „knocenie” w graniu, że nad ranem organizatorzy
dziękowali mu wylewnie za wspaniałą zabawę.
I to tyle moich Sylwestrowych „koszmarów”!
: )
Pracującym dzisiejszej nocy życzę sympatycznego grania i dobrej atmosfery;
bawiącym się na balach i prywatkach – udanej imprezy, witającym Nowy Rok w
domu – rodzinnej atmosfery i wiele radości!
Wasz „tubas”!
Wszystkiego dobrego Tubasie, przede wszystkim dużo zdrówka i oby nie było
nam wszystkim gorzej w tym NOWYM ROKU. Miłego sylwestra i wszystkiego naj dla
basoofkowiczufff ;D
widzę że najczęściej koncert nie podoba się tylko samym grającym, podczas
gdy ludzie się świetnie bawią 😉
najlepszego Tubasie, oby nadchodzący rok był lepszy niż poprzednie!
„widzę że najczęściej koncert nie podoba się tylko samym grającym,
podczas gdy ludzie się świetnie bawią ;)” – Coś w tym jest ! Miałem tak
ostatnio.
Najlepszego !
Wszystkiego najbasowszego w nowym rocku! 😉