tubas – pochlebca…
Minęło kilka dni od ostatniego wpisu… Miałem czas spokojnie przejrzeć
zawartość „basoofki” i jak za każdym razem, tak i teraz – znalazłem
mnóstwo interesujących rzeczy. Najbardziej interesujące jednak jest to, że
„basoofka” – jak mało który portal – żyje tylko dzięki swoim twórcom i
użytkownikom. To Wasza aktywność, Wasze wpisy i Wasza gotowość do
natychmiastowej pomocy w rozwiązywaniu problemów innych basistek i basistów
tworzą klimat tego miejsca w sieci! Brak podziałów wg stylu muzycznego,
stopnia zaawansowania instrumentalnego czy wieku, pozwala czuć się swobodnie
każdemu z nas.
„Basoofkę” czytam od dawna, aktywnym jej użytkownikiem jestem dopiero od
kilkunastu tygodni. Zachęcił mnie do tego wpis „kububaska”. „Kububasek” jest
młodszy o kilka lat od mojego syna, ale mieliśmy wspólny temat. Na tyle
wspólny, że skłonił mnie do aktywności, co w moim przypadku jest rzadkim
osiągnięciem!…
Najlepsza z żon powiedziała kiedyś, że historyjka o
abuliku, który zginął w pożarze, bo wołanie o pomoc ograniczył do
głoski: -P…..! została napisana o mnie, a Obłomow to moje „drugie ja”:
)
Oczywiście myli się, jak rzadko kiedy! Jestem bardzo aktywny!!! Tylko ta
aktywność jest dyskretna, a nawet, można rzec, zakonspirowana… Do tego
stopnia, że niektórym trudno ją zauważyć!
Katalizatorem mojej obecnej wzmożonej działalności epistolograficznej były
uwagi „kububaska” o „weselnych” muzykach i ogólnie o „chałturkach”. Mam z tym
związane najróżniejsze wspomnienia, a jedno z nich jest takie:
Gram wesele „w terenie”… Wesele bardzo „wypasione”; olbrzymi namiot
rozstawiony na podwórzu wielkości stadionu, zaproszona cała wieś, żarcie
przygotowywane od dwóch tygodni. Zespół w składzie sześcioosobowym plus
osobny wodzirej-zawodowiec (nasz przesympatyczny kolega i dobry człowiek,
tyle że „kochający inaczej”)! Po kilku godzinach zauważamy w tłoku i
ścisku na „dechach” zasuszoną starowinkę, kurczowo trzymająca się jednego
z masztów namiotu. Babina wpatruje się w nas jak zaczarowana już ze cztery
godziny. Nic nie je, nic nie pije! Może „zeszła” i zesztywniała przy
słupie…? Zaniepokojony podchodzę w przerwie i pytam, czy ją odprowadzić
do stołu? Babcia zadziwiająco młodym, kulturalnym głosem mówi, że
dziękuje bardzo, ale jej tu dobrze i roni łezkę… Zaintrygowany, zapraszam
ją wobec tego do naszego stolika. Zgadza się i lekko przygarbiona drepcze za
mną. Chłopaki robią jej miejsce, nalewają kielicha, babcia goli bez wahania
i podstawia kielonek po dolewkę. Podchodzi jakiś czterdziestolatek, żeby ją
zabrać, a babcia do niego: Won, gówniarzu! Posiedzę sobie z kolegami…
Okazało się, że tuż po wojnie babcia, jako już nie najmłodsza, ale
wciąż ekstra laska, śpiewała w lokalach na Ziemiach Odzyskanych. Tu
poznała wracającego z Zachodu, byłego podoficera. Wzięli ślub i osiedlili
się w tej wsi. Nigdy więcej nie śpiewała i dopiero nasze granie obudziło w
niej tamtą laseczkę. Dlatego nie dawała się oderwać od słupa ani wnukom,
ani prawnukom!
A my byliśmy dla niej koledzy…
PS. Wzruszyłem się ździebełko – chyba zażyję wiśnióweczkę na
uspokojenie…!
PPS. Trzy godziny później: wróciłem właśnie z koncertu
„Kasy Chorych”. Blues forever! Wzmocnię czymś wiśnióweczkę i heja,
basiórko moja!…
9 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
Muzyka łączy pokolenia :]
Piękna historia:) Jakże różna a jednocześnie równie ciekawa co te
troszkę bardziej rubaszne;)
Tubas von Waldenburg. Mylę się, czy się nie mylę?
Kapitalna historia… „Muzykowanie” ma się po prostu we krwi.
Nein, mein libe „Kapral”!
Tubas von Schneidemuhl zu Hirschberg…
przebojowa Babcia, a historia przednia
Lubie takie historie.
,,Music is great comunication
;))
Wzruszyłam się, ale ja łatwo się wzruszam niestety. Babcia widać
nietuzinkowa. 😉
To musi być coś niesamowitego, spotkać się z takim… Przyjęciem?
Zrozumieniem? Zafascynowaniem? W każdym razie zrobiliście na kobiecie
wrażenie, kobiecinka była, zdaje się, sympatyczna… To dużo musiało dla
niej znaczyć…
Tak, wiem, banały, ale teraz tak cały ten wpis przemyślałem, i sam się
wzruszyłem aż.