Dzisiaj, dla odprężenia parę anegdotek „z życia klezmera”:
Kończę „zastępstwo” na „wieczorku zapoznawczym” i postanawiam z koleżką
perkusistą (też „na zastępstwie”) wpaść gdzieś na lampeczkę. O tej
godzinie działa jeszcze dansing w hotelu. Wchodzimy, sala pełna, jest przerwa
w graniu. Rozglądamy się na kim by tu „zasępić”. Jestem bez grosza bo
najlepsza z żon, nauczona doświadczeniem, zadołowała gotówkę, a kasa za
granie dopiero w poniedziałek, jak księgowość w FWP otworzą. Kolega orlim
wzrokiem dostrzega jakiegoś smutno kiwającego się nad schabowym, „klienta”.
Obok niego drugi schabowy przy pustym poza tym stoliku. Podchodzimy:
-Cześć Kazik!
-Ccco…? Ja jestem Marian…
-To mówię! Cześć Marian! Jak tam ta… jak jej tam… ta blondyna…
-Kryśka?
-No właśnie – Kryśka! Na weselu się poznaliśmy!
-U Kazika?
-No właśnie, u Kazika. Można się przysiąść?
-Ppppewnie…, siaadddaaajcie…! Napijecie się?
-Jasne!
Nalewamy wódeczkę, wołamy kelnera, zamawiamy „połówkę” czystej i po
schabowym wskazując na kiwającego się „fundatora”.
Orkiestra zaczyna grać.
„Klient” mówi:
-Ppprzepraszam, bbbede, hep!, tańczyć!- i schyla się pod stół.
Zaglądamy zaciekawieni a tam, między stołem i ścianą, leży obfita
blondyna. Klient szarpie ją i woła:”Kryśka, tańczymy!”
Dziewica nie reaguje. Klient podnosi się, rozkłada ręce i komunikuje
smutno:
-Odmówiła…! 🙂
Drugi obrazek:
Wyjazd z teatrem. „Przemyska Wiosna Teatralna” – hotel sportowy przerobiony z
dawnego budynku C.K.Koszar. Po spektaklu „nocne rodaków rozmowy” w silnym
składzie: aktorska czołówka (w tym dwie panie), garderobiane, maszyniści,
inspicjent, suflerka oraz my, czyli sekcja. Z nami „podpadziocha”, który
właśnie wkupuje się skrzynką wódki i transporterami soku pomidorowego
kapslowanego (mniam!!!). Czas leci, wódka znika… Gramy w „okrutnego
marynarza” (na kogo wypadnie, ten pokazuje kto ma lecieć po wódeczkę). Pada
na garderobianą, a ta mściwie wskazuje perkusistę, miłośnika pięknych
Pań, który jej odmówił…
Mija prawie godzina a Jarka nie widać. Zaniepokojony, że może ktoś go
skrzywdził, albo zasnął gdzie pod płotem, schodzę na dół po krętych
schodach. Zza kolejnego zakrętu widzę kontuar recepcji, a na kontuarze…
niebrzydka recepcjonistka i – jak by tu rzec – w niej, Jareczek! Na mój widok,
nie przerywając akcji, woła:
-Mam, mam!
I wzrokiem wskazując na 4 buteleczki mówi:
-Zacznijcie beze mnie. Ja będę za 5 minut!
Po 5 minutach wkroczył do pokoju, witany burzliwymi oklaskami!!!
Trzeci obrazek:
Gramy w spektaklu opartym na jednoaktówkach Gogola z muzyką „na żywo”
pewnego krakowskiego kompozytora. Inscenizacja jest awangardowa, więc i muzyka
adekwatna. Ja „wykonuję” na gitarze basowej „z efektem” jako instrumencie
melodycznym tym razem, oraz na tubie. W składzie jeszcze skrzypce, puzon i
piano. Perkusji nie pamiętam,więc pewnie jej nie było. W pewnej scenie
(uczta jak z „Satyricona” Felliniego) aktorzy włażą pod olbrzymi obrus i tam
wykonują sugestywne ruchy. W tym czasie puzonista wydobywa z instrumentu
różne perwersyjne dźwięki. A to: stęknięcia, jęki, ponure wycia,
zdławione łkania, chichoty, tzw.”wiatry” itp. Gramy na balkonie, niewidoczni
z dołu, więc widownia nie widzi kto to konkretnie robi. Razu pewnego
puzonista ciężko zaniemógł i przysłał zastępstwo. „Zastępstwo” z nutek
wykonało co trzeba, ale jak przyszło do uczty to sięgnąłem po tubę i
śmiało zastąpiłem na niej puzon. Po spektaklu, w bufecie, jeden z widzów
podchodzi do mnie i mówi:
-Wie Pan, ja to oglądam trzeci raz i dzisiaj podczas uczty to był Pan w
wyjątkowej wprost formie! Gratuluję!(sic!)
No, na dzisiaj dosyć. „Neskim”, Panie i Panowie!
heh,bujne życie artysty estradowego 🙂 mam nadzieję, że masz jeszcze sporo w
zapasie takich historii, no i talent pisarski masz, trzymasz w napięciu
podczas czytania,heh… Pozdrawiam
To ja też zapodam anegdotkę, może nie z życia klezmera, a z życia
początkującego rockmana i może nie tak śmieszną jak te powyżej, ale
sytuacja bawi mnie do dziś. 🙂
Ostrzegam, że humor czarny.
Rzecz miała miejsce parę lat temu, grałem wtedy jeszcze ze starym zespołem.
GPS był sporym luksusem, więc każdy wyjazd poza najbliższe trzy miasta
urastał do rangi wyprawy, jako że nie byliśmy wprawnymi z racji wieku
kierowcami (ja do tej pory nie jestem, bo nie pali mi się do wyrabiania
lejcy).
Tak więc siedzimy w piątkę wygodnie obleczeni w samochód marki Opel i
widzimy przez okno upragnioną tabliczkę „Złoczew” – nazwa mieściny, w
której mieliśmy grać na zakończeniu sezonu kulturalnego. Czyli jesteśmy
prawie w domu!
Właśnie – prawie. Nie wiemy gdzie w tym mieście jest park! Szukamy więc
kogoś, żeby się zapytać o drogę – gdzie są zielone płuca miasta, chyba
każdy będzie wiedział. Niestety ulice wyludnione. Jedziemy powoli z pięć
minut, a na ulicy żywego ducha. W końcu jest! Jakieś dziecko bawi się pod
blokiem! Podjeżdżamy żeby się go zapytać w którą stronę mamy się
udać, już odsuwamy szybę, a okazuje się, że dzieciak ma zespół Downa…
🙁 Po następnych minutach poszukiwań udaje nam się jednak dojechać na
miejsce.
Żeby było śmiesznie, jak to w anegdocie bywa – mieliśmy się spotkać na
miejscu ze znajomymi z innego miasta. Ci również mieli ten sam problem co my
– obce miasto i żywego ducha na ulicy. Gdy jednak kogoś spotkali i chcieli
się go zapytać o drogę, okazało się, że człowiek był głuchoniemy.
Osobliwy zbieg okoliczności.
Padłam jak to czytałam. Mam nadzieję, że masz więcej takich historyjek. 😀
a co tam ja tez zarzucę anegdotką.
Po koncercie który grałem z rockowym zestawem na śląsku, strasznie się
zaprułem, wiadomo pochodze stamtąd więc kumpli od groma się znalazło…
chłopaki wrzucili mnie do samochodu i jazda.
Krążąc po Rudzie chłopaki postanowili się zapytać o drogę…
Trafili pieknie.
Po godzinie gdy okazało się, ze są w tym samym miejscu postanowili mnie
obudzić.
Dostali instrukcje
– Chopie tam musisz ciulać na wprost, za dupnym rondym jedzies na
kyjnigschita,jkuż tam wyjedziesz ciulosz wele laub a potym trocha tak nazot i
bydzie…
No to dojechali…
Kolejnym razem w jakimś małym miasteczku jedyny napotkany gosć tłumaczył
tak;
-Musicie jechać prosto w bok koło mojej sdzkoły, ale to już nie jest
szkoła, ale ja tam chodziłem.Potem tam gdzie stała mleczarnia i
bedziecie…
a jednym z ciekawszych tekstów była odpowiedzieć a propos dojazdu do domu
kultury
-panie tu kultury nie ma, domu kultury tez nie widziałem.
Panie i Panowie! Więcej takich historyjek, proszę! Życie jest niezwykłe w
swoich przejawach, a życie muzyka pasmem niespodzianek bywa…!
Racja, uwielbiam takie historie ;>
No to teraz napisze coś bardzo pikantnego…aż się zastanawiam czy
powinienem.
Pewnego razu z wesołym składem rockowym jechaliśmy z koncertu gdzieś w
górach ( bodaj Brenna), na koncert do Trójmiasta.
Po koncercie zostaliśmy potwornie procentowo ugoszczeni i w nocy każdy z
połówką w ręce postanowiliśmy wyruszyć.
W pewnym momencie przed samym wyjazdem, przypałętała się wakacyjnie ubrana
niewiasta, oświadczając nam ze jedzie z nami nad morze a potem sama jakoś
wróci.
Nie powiem była ładna i wyzywająca, prawiła propozycje wprost co komu zrobi
itd.
Ale oczywiście mieliśmy przy sobie butelki i zainteresowanie ową damą było
znikome.
Popadaliśmy jak muchy i po kilku dobrych godzinach rozpoczęło się kacowe
przebudzanie.
Oczywiście na kacu wezbrała ochota i było to:
– młoda teraz to możesz zrobić to i owo,( trzeba zaznaczyć ze na podłodze
leżało to co miała na sobie ubrane, czyli kusa bluzeczka, bielizna i
spódniczka)
-młoda, młoda!!!
w tym momencie z piskiem opon zatrzymał się kierowca (typowy kierowca,
piękny jak noc listopadowa)
– o Kur%a!!!!!!! Została!!!
– jak została?
No to została tak, ze dziołcha miała już takie parcie na … że kierowca
zlitował się i ja porządnie wyłomotał.
Ciemno było,las i jak usłyszał ze drzwi pierdykły to ruszył, a ona biedna
za potrzebą wróciła po torebkę i polazła w krzaki.
No to wracamy!!!! Nie wrócilismy bo za cholerę nie zdążylibyśmy na koncert
została 300km za nami.
I tak oto dziewczę chciało zaliczyć rockendrolowców, a zaliczyło kierowcę
i las, w klapkach i z torebką.
@Muzz: Rozkrochmaliłeś mnie tym! (autocenzura)
Mnie tylko zastanawia co się z nią stało. Ja bym wrócił po nią bo bym po
nocach spać nie mógł 😉
wróciła
Szanowni „basoofkowicze”! Zapraszam na inne wpisy mojego blogu. Wystarczy
kliknąć na „Blog użytkownika tubas” i już macie całą listę na monitorze.
Dzięki Wam chce mi się pisać i wszelka aktywność w dyskusjach jest bardzo
mile widziana!
„Neskim” Panie i Panowie!
Do „witta”! Uprzedzałem, że stworzycie potwora! Macie szczęście, że
pracuję i mam mało czasu. 🙂
tubas, 10 upów? nie przesadzasz aby?
edit: bardzo cieszy mnie Twój zapał i z zainteresowaniem czytam kolejne wpisy
w Twoim blogu, i myślę, że nie tylko ja, także na zainteresowanie nie ma co
narzekać :), przedzieranie się przez 10 upów jest dość uciążliwe
pozdrawiam
raczej nie potwora,hehe lecz GURU TUBASA, jako że najstarszy w naszym gronie a
i doświadczenia zawodowe muzyczne spore, do tego to typ imprezowy jak wynika z
bujnego życia klezmera… no i wiosło wystrugał sam z kawałka drewna… 🙂