tubas – pieniężny…
Pamiętam pierwsze pieniądze zarobione jako profesjonalny muzyk “z
weryfikacją”. Było to już po wojsku. Wypłata w teatrze za pierwszy miesiąc
akompaniamentu w “Po to jest kabaret” Jana Pietrzaka.
Wcześniej oczywiście też grałem za pieniądze i to już od 17 roku życia,
ale to były “chałturki”, “zastępstwa” itp. “sztuki”… Grałem w kilku
zespołach z różnymi koleżkami to co chciałem (basistów było niewielu!) i
od czasu do czasu z “klezmerami” za kasiorę, to co oni chcieli… Starczało
“z górką” na potrzeby nastolatka.
Z “paskiem” teatralnej wypłaty pojechałem więc do mojego Ojca, pochwalić
się. Tata obejrzał…, założył okulary i obejrzał jeszcze raz…, oddał
mi i powiedział: “Czy ja dobrze widzę, że tam jest napisane 6750zł?”.
Ja dumnie potwierdziłem dodając (bo nigdy nie potrafiłem “trzymać gęby na
kłódkę”), że jak Tata mówił “rzuć to granie, bo z tego chleba mieć nie
będziesz” to jednak się chyba mylił. Rozpętało się piekło… Tata
wkurzył się, ale nie na mnie – o, nie!
Na tych, co: “tyle zapłacili tylko za to, że sobie pograsz, co przecież
każdy głupi potrafi, jak nie przymierzając jego własny brat, grający na
wszystkim co miało struny – a uczciwy człowiek musi się naharować – do d*py
z tym wszystkim!” (?!)
Pamiętajcie, że wtedy dobra pensja kierownika średniego szczebla to było 3400zł i tyle zarabiałem “na etacie” w mojej pracy.
Piszę o tym, bo myślenie takie jak mojego Taty, który przecież i do szkół
mnie posyłał, i pomógł wystrugać pierwszą basiórkę, i DEFILA kupił pod
choinkę – wciaż pokutuje u wielu potencjalnych zleceniodawców, a co gorsza –
też u przeciętnego obywatela naszego kraju. Pisałem o tym wcześniej, ale
nigdy za wiele przypominania:
Wasze umiejętności mają swoją cenę! I jest ona uzasadniona latami nauki i
ćwiczeń oraz kosztami “warsztatu pracy”, czyli sprzętu. Profesjonalista musi
zarobić na życie i w pewnym momencie trzeba zacząć tak właśnie
myśleć.
Ja mogę sobie pograć wyłącznie dla przyjemności, traktując kasiorkę jako
bonus, bo nie utrzymuję się graniem, ale Wy zastanówcie się nad
priorytetami… Albo instrument ma być pięknym hobby, albo całym
życiem!
No, dość mendzenia i dydaktycznego smrodku! Powspominajmy:
Często spektakle odbywały się w godzinach pracy. Zamykałem wtedy moje biuro
na klucz, zawieszałem kartkę o enigmatycznej treści: ZARAZ WRACAM i śmiało
udawałem się do teatru. Pewnego razu dostałem telefon z organizacji widowni,
że dnia następnego, w ramach partyjnej konferencji dyrektorów kluczowych
przedsiębiorstw regionu, towarzysze zażyczyli sobie obejrzeć “Kabaret”
Pietrzaka. Mam być o 12.00 na scenie! O.K. Następnego dnia o 11.00 kartkę
zawiesiłem, biuro zamknąłem, pracownicę wygoniłem na ploty do koleżanek z
innych działów i poszedłem. W teatrze graty rozłożyłem, basiórkę
nastroiłem i za kulisy. Gwar na sali dał znać, że “towarzysze” zajęli
miejsca. Wchodzimy, gramy intro – konferansjer podaje swój tekst, a ja widzę,
że w pierwszym rzędzie siedzi mój dyrektor… z sekretarką!
Wymieniliśmy obojętne spojrzenia… Ja nie widzę sekretarki – on nie widzi
mnie! Telepatyczne porozumienie!
W teatrze grałem jeszcze długie lata, a kartka ZARAZ WRACAM niekiedy wisiała
przez trzy dni. “Komuna” miała jednak swoje zalety!
PS. Pilnujcie kasy, bo basiści muszą się dobrze odżywiać!
7 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
pointa mnie zabiła 😀 coś w tym jest
hehe 🙂 apropo kasy, przypomniał mi się któryś koncert.
Nie jesteśmy znanym zespołem, więc średnio cenimy się na 200, 250zł.
Mieliśmy zagrać w jakiejś wiosce z okazji czegoś tam, więc liczyliśmy na
max 200 🙂
Rozmowa z organizatorem:
On- Chłopcy, ja daje 50zł.
My- Wie pan, to jest bardzo mało…
On- Dobra, stówa, ale nie więcej.
My- Ale my gramy średnio po…
On- Wiecie, że chodzi mi o stówę na głowę?
Głupim niedogadaniem zagraliśmy za dwa razy tyle ile mieliśmy w planie 😀
Odnośnie wiosek, maciusie:
U mojej cioci (załatwione po znajomości, liczyliśmy również na bardzo
mało kaski) na wsi mieliśmy pograć na festynie. Normalne nasze numery (co
się przeciągnęło na uczone na szybko polskie jakieś tam piosenki, bo
ludzie żądali mowy słowian w naszych numerach) bez wydziwiania. Otóż –
skończyliśmy grać a ciocia podchodzi i wręcza mi 400zł i stówkę jak to
ciocia daje jeszcze dla mnie tylko. A wieś mieszkańców ma.. No, bardzo mało
😛
Właśnie.. Z rok temu nad tym poważnie myślałem i doszedłem do wniosku,
że muzyka będzie moim pięknym hobby. Bo nie poświęcę tego, co aktualnie
mam (a są to dla mnie rzeczy ważne) dla grania. I to nie dającego gwarancji
grania. Od tego momentu jakoś mi tak lżej 🙂 Lubię to bardzo, ale nie mam
już chorego ciśnienia – muszę grać! muszę, bo inaczej nie będę miał
pieniędzy.
A i czy ja wiem, tubasie, czy basista musi dużo jeść? 🙂
Basista ma się dobrze odżywiać, a to nie oznacza, że musi dużo jeść…
Wystarczy kilka goloneczek tygodniowo i źródlana woda do opłukania gardła
po piwku!
Chryste, goloneczki. Już wolałbym w ogóle nie jeść. 🙂
Tubas.
Wiem, że nie na tenmat, ale…
W jakim języku kieeeedyś graliście np. angielskie covery?
W oryginale, czy np “po irlandzku”?
Nie zapomnę jak (ze dwadziescia lat temu z okładem) wokalista jednego
zespołu zasuwał na zabawie prawie w kółko (w jakimś numerze Beatlesów)
“du ju, du ju, bejbi, du ju, du ju, kaman” i dobrze było!
O, to temat na cały wpis! Powiem tylko, że ulubiony refren naszego
ówczesnego śpiewającego perkusisty to: “sru – ewerplej – gastronomia – bejbi
– ju – law- mi – jes – tu – ju!”
: )