W którymś wpisie napisałem, że najwięcej nauczyłem się od perkusistów.
Miałem niezwykłe szczęście grać w życiu z perkusistami, którzy na swoim
instrumencie byli na tym konkretnym etapie lepsi niż ja na basie. To naprawdę
był bodziec do nauki…
Pierwszy był Marek: krępy, jednooki, trochę misiowaty wielbiciel Bitelsów.
Grał na bębnach z naciągami z autentycznej skóry! Znał ich cały repertuar
na pamięć i wymagał, żebym grał partie basu MacCartneya „jak na płycie”.
Miałem 15 lat i trzy lata nauki na gitarze klasycznej za sobą. To dzięki
niemu stałem się basistą…
Drugi to Krzysiek: miłośnik jazzu, rytmów latynoskich i szybkich panienek.
To on zaszczepił mnie bakcylem jazzu i bossanovy. Miałem 17 lat i zauważyli
mnie „klezmerzy” w moim mieście!
Trzeci to Rysiek: szczupły, nerwowy, fanatyk perkusji i jazzu, świetny słuch
i pamięć do szczegółów. Usłyszycie go na nagraniach dixielandu, w którym
później razem graliśmy (oczywiście jak je znajdę). Na dyplomie w PSM II
st. grał na wibrafonie koncert a-moll Bacha i „poniosło” go w kierunku
klimatów Modern Jazz Quartet, co mogło się przykro dla niego skończyć. Ale
wtedy ciął Zeppelinów z I i II płyty równo z nagraniem, choć prywatnie
jego idolem był Elvin Jones i Billy Cobham. Razem służyliśmy w orkiestrze
wojskowej i razem robiliśmy kolejne „weryfikacje”. Wtedy już grałem dużo
„chałtur” z różnymi muzykami po lokalach, wczasowiskach i klubach.
Czwarty to Jarek: fenomenalna technika, feeling, drive, słuch i pamięć.
Miłośnik pięknych kobiet. Człowiek o bogatej wyobraźni muzycznej i
niezwykłym poczuciu humoru. Tworzył progresywny rock z zespołem, który
nagrał nagrodzoną muzykę do wysmakowanego zdjęciowo filmu dokumentalnego o
zamku „Krzyżtopór”. Ta ścieżka była kultowa wśród fanów takiej muzyki
naonczas. Graliśmy razem w teatrze, dixielandzie, sekcjach akompaniujących i
gdzie się dało. Teraz mieszka w USA, grywa z grupą Laboratorium, a na basie
posuwa tam Ścierański. Możecie posłuchać go tutaj: KLIK
Przy innej okazji opowiem kilka smakowitych anegdotek o nim… Chyba, że mi
zabroni!
Kolejny to Jurek: grywam z nim do dzisiaj. Znerwicowany facet, ale wspaniały
kolega. Przy nim nauczyłem się cierpliwości i dokładności. Jak dostał
nuty to zagrał je a’ vista dokładnie „jak napisane”. Nie przeszkadzało mu to
być świetnie swingującym bębniarzem, grającym zawsze dokładnie w klimacie
wykonywanej muzyki.
W teatrze był jeszcze drugi Jurek: pełen luz, ironiczny dystans do
wszystkiego i solidny profesjonalizm (lata grania w cyrkach i klubach „na
Zachodzie”), w młodości fan Czesława „Małego” Bartkowskiego z okresu jego
gry z Niemenem, oraz drugi Krzysiek – absolwent perkusji i wydziału
wokalno-aktorskiego PWSM (bas). Świetny jazzman i dobry człowiek, ale naiwny
jak dziecko – strasznie łatwo było go „podpuścić”. Denerwował się wtedy
jak Kaczor Donald 😀
Teraz grywam z Łukaszem, o 30 lat młodszym, fenomenalnym death metalowym
bębniarzem, który postanowił sprawdzić się w jazzie… Naucza angielskiego
dzieci w gimnazjum, gra ciężką muzę typu „noc na cmentarzu” w znanych
polskich zespołach i znajduje jeszcze czas na be-bop, cool jazz i fusion z
emerytami takimi jak ja… 🙂 Twierdzi, że bardzo dużo się uczy i dodatkowo
jeszcze świetnie się bawi… Jest sympatycznym, pracowitym i dobrze
wychowanym młodzieńcem w wieku mojego młodszego syna, jednym słowem
prawdziwy „książę mroku”, który „wypier….” na bębenku tak, że szczęka
opada. Posłuchać możecie go tutaj: KLIK
Basiści, kochajcie perkusistów bo bez nich jesteśmy tylko połową
sekcji i to niekoniecznie lepszą!
Zawsze twierdziłem, że dobry bębniarz to podstawa zespołu 🙂 To zazwyczaj
oni wyznaczają poziom i dają solidne oparcie reszcie muzyków. Jeśli macie
perkusistę, który gra równo jak metronom, potrafi grać z wyczuciem i dużą
dynamiką i słucha gry reszty zespołu to róbcie wszystko, żeby go nie
stracić 🙂
tak masz pełną racje, dodam od siebie iż grałem już z nie jednym
perkusistą, nie jednego znam i jedno mogę o każdym powiedzieć „nie jest
normalny”, oni chyba mają to do siebie 😉
Święte słowa, przy swoim obecnym bębniarzu czuje się jak leszcz – to
najlepszy układ, czuje się potrzebę podciągnięcia i się to robi.
dzięki Tubas będzie co oglądać, ostatnio mam jazdę na oglądanie
perkusistów, wydawałoby się, że prosty instrument, nic bardziej mylnego :),
szkoda, że perkusistów jest mniej niż basistów :), a przynajmniej w moim
regionie
Najfajniejszym bębniarzem z jakim miałem przyjemność grać był Robert
Kubajek z Róż Europy. Niesamowity feeling, technika i precyzja. Niestety,
każde słowo trzeba było z niego niemal wyduszać – strasznie małomówny
typ.
Hmm.. Co mogę więcej dodać od siebie.. Jakiś czas temu dołączyłem do
pewnego metalowego bandu, gdzie chłopaki grają już ze sobą parę dobrych
lat. Strasznie zgrani ze sobą, dobry poziom reprezentują. Perkusista jest
nieziemski, dużo mnie nauczył (np. jak dobrze grać z perkusją). Mieć w
składzie lepszego bębniarza (chociaż nie tylko jego) wg mnie, daje bardzo
dużo w naszym rozwoju basowym.
Świetna opowieść 🙂 Zapiera dech w piersiach! 🙂
Szanowni „basoofkowicze”! Zapraszam na inne wpisy mojego blogu. Wystarczy
kliknąć na „Blog użytkownika tubas” i już macie całą listę na monitorze.
Dzięki Wam chce mi się pisać i wszelka aktywność w dyskusjach jest bardzo
mile widziana!
„Neskim” Panie i Panowie!
Tubas, dzięki. Fajne rzeczy piszesz i zdominowałeś forum (ostatnio dodane:),
ale to bardzo dobrze.
aż dzisiaj na próbie chyba przytulę perkusistę ze łzami w oczach…
(oczywiście żartuję 😀 …no naprawdę)