Szukając pewnych dokumentów dla Młodszego Dziecka, zupełnie przypadkowo
odnalazłem, poszukiwane niegdyś długo i bezskutecznie – pamiątki
„komuny”!
Przy okazji moich pierwszych wpisów na blogu dużo dyskutowaliśmy o tzw.
„weryfikacjach” i sensie ich istnienia.
Swojego zdanie, wyrażonego wtedy, absolutnie nie zmieniłem, ale obiecałem,
że jak odnajdę ten, bardzo wtedy pożądany i wysoce dla „klezmera”
prestiżowy dokument, to pokażę go na forum.
No i oto jest! Nawet dwa…
: D
www.c.wrzuta.pl/wi922/adb3c9510025d1024f3fa679/dsc00007
Pierwsze fotki to książeczka wojskowa zawierająca wpisy o służbie w
charakterze „orkiestranta” (specjalność wojskowa 351, orkiestrant pomocniczy
– czyli muzyk wojskowy służby zasadniczej).
www.c.wrzuta.pl/wi11234/5cc741e2001816af4f3fa67a/dsc00011
www.c.wrzuta.pl/wi2962/e102dfa8000df1f34f3fa67a/dsc00013
Odbębniłem, a właściwie „odbasowałem” dwa lata i przez ten czas nie tylko
nie strzelałem, ale nawet pistoletu maszynowego czy karabinu w ręku nie
miałem!
Za to nagrałem się i nauczyłem tyle, że jeszcze w wojsku, ucząc się w PSM
II st., zdałem egzamin weryfikacyjny na „muzyk-akompaniator – w lokalach
gastronomicznych – kat.I”, a trzy lata później – w pamiętnym roku 1980,
zaliczyłem „weryfikację” na „muzyk-solista – w imprezach estradowych,
kat.I”.
Dokumentują to kolejne fotki dla ciekawskich.
Tak właśnie wyglądał ten osławiony „papier”!
www.c.wrzuta.pl/wi7514/ab808845002b6be44f3fa67c/dsc00009
Jakość obrazków marna, ale zdjęcia pochodzą z komórki…
Kiedy (tzn. co „trzeba było spełnić”,) się dostawało weryfikację
terminową?
Głupie pytanie, Tubasie – można prosić o skan takiej legitymacji z
uprawnieniami Muzyka-Solisty? możesz wywalić z niej dane, ale tak, żeby
dało się ją spreparować, wstawiając własne dane? Zrobiłbym sobie z tego
żartobliwy obrazek na ścianę.
@glatzman! Wystarczyło nie zaliczyć egzaminu
weryfikacyjnego, czyli przeważnie nie zagrać a vista z nut wskazanych przez
komisję. Było mnóstwo świetnie grających ze słuchu i improwizujących
instrumentalistów, którzy całymi latami pracowali na „warunkowych trójkach
gastronomicznych”. Do egzaminu można było przystąpić wyłącznie za
pośrednictwem najbliższego terenowego zarządu związku muzyków, gdzie
przyjmowano wnioski i to była pierwsza selekcja. Jeśli wniosek został
przyjęty i dostałeś termin egzaminu, to „warunkową trójkę” miałeś w
zasadzie pewną!
Komisja „weryfikacyjna” była bardzo kompetentna i nastawiona na utrzymywanie
wysokiego prestiżu posiadaczy „karty kwalifikacyjnej”, ponieważ „weryfikacja”
dawała państwowe uprawnienia zawodowe i prawo do
odpowiednich stawek wynagrodzenia minimalnego.
Nie można było pracować „na etacie” bez „weryfikacji” i obowiązywała ona
także dyplomowanych absolwentów szkół muzycznych wszystkich szczebli. Dla
większości z nich to była czysta formalność, ale na zbyt pewnych siebie
komisja miała swoje sposoby, o których pisałem.
Osobiście znałem w latach 70-tych magistra klarnetu i nauczyciela w szkole
muzycznej, który zaliczył „weryfikację” na „muzyk-akompaniator w lokalach
gastronomicznych – kat.II” i mimo kilkakrotnych prób, nigdy nie udało mu się
wskoczyć na „muzyka w imprezach estradowych”… A był osobistym znajomym
prezesa jeleniogórskiego oddziału związku muzyków i bardzo sympatycznym
kolegą!
😀
@Immo! Nie można… Za duży mam sentyment do tej pamiątki,
żeby przyczyniać się w ten sposób do jej deprecjacji!
Tym bardziej, że zdjęcie stanowi wzór na podstawie którego nawet w Wordzie
można sobie zrobić taki druczek, a potem wstawić w niego swoją fotkę i
„zmajstrowane” np w Corelu pieczątki.
Jest to chyba znacznie łatwiejsze niż praca nad plikiem rastrowym w
Photoshopie…
Dodam jeszcze, że wojsko miało swój własny system „weryfikacji” na tzw.
„klasy”, od których zależały zarobki i kariera zawodowego muzyka
wojskowego.
Taki egzamin, złożony na miesiąc przed wyjściem do cywila, też mam za
sobą zdany z pozytywnym skutkiem na tubie. Jak się go zdawało, opisywałem
na blogu…
: )
PS. Wojsko miało nawet własną Szkołę Muzyczną II stopnia (w
Trójmieście), kształcącą wyspecjalizowanych muzyków wojskowych. Nie wiem
czy ona jeszcze istnieje, ale może odezwą się jej absolwenci…
Niesamowite. Dzięki, Tubasie za możliwość zobaczenia tych dokumentów i
kolejną porcję wiedzy, bo o ile hasło „weryfikacja” słyszałem bardzo
często, o tyle nie mając w rodzinie żadnego muzyka, nawet w przybliżeniu
nie miałem pojęcia cóż to jest.
Mój starszy kolega ukończył tę uczelnię. Niestety szkoła wraz z
początkiem nowego wieku wykitowała.
No tak patrzę… w wojsku takie włosy… ale w końcu dojrzałem że te
książeczki dzieli 5 lat 🙂
Fajna sprawa… bo słyszałem o weryfikacjach.. a teraz zobaczyłem dokument..
🙂
A sprawdzał to ktoś?? Była możliwość zagrać bez tej niebieskiej
książeczki?
PS. Cmentarz w Pradze – dobry? Przymierzam się, tylko czekam aż ktoś odda do
biblioteki 🙂
Oczywiście, że była, ale nie za państwowe pieniądze, tzn. nie „na
umowę”.
No, a wtedy wszystkie pieniądze były państwowe!
Można było jako amator występować na jednorazowe umowy-zlecenia, ale tylko
za tzw. „dietę”. Stosowano wtedy sposób „na małpę”.
Umowę spisywano na wysokie wynagrodzenie z muzykiem „zweryfikowanym”, a
„kasiorę” brał „gwiazdor” bez weryfikacji, odpalając figurantowi jakąś
działkę…
: )
Weryfikacja była niepotrzebna do grania na prywatnych weselach, ale nie w
knajpach i lokalach publicznych, bo tam mógł wpaść inspektor ze Związku
Muzyków i rozgonić kapelę z „niezweryfikowanych” muzyków.
Zwijali się bez dyskusji, bo jakby się nimi zainteresował Wydział
Finansowy, to by z torbami poszli do trzeciego pokolenia włącznie…
Słyszało się o takich wypadkach, bo związek dbał o interesy
„zweryfikowanych”!
A propos piosenki „Z archiwum polskiego jazzu” wspomnę tylko, że jednym z
najostrzejszych egzaminatorów w komisjach weryfikacyjnych był Jan Ptaszyn
Wróblewski w Warszawie. Zdać przed nim to była naprawdę duża sprawa…
; )
W „Cmentarzu w Pradze” najlepsze są dygresyjki i nietypowe spojrzenie na
powszechnie znane fakty historyczne…
Znakomicie podane są też obłudne teksty polityków i funkcjonariuszy
Państwa, działających dla „dobra” publicznego, ale we własnym
interesie…
W sumie znacznie mniej potoczyście to napisane niż np. „Imię róży” czy
„Wahadło Foucaulta”, nie wspominając o felietonach!