Wzruszyłem się czytajac wpisy na blogach Szanownego Koleżeństwa na temat
pierwszego basu.
Jako „stary piernik” wspomnę, że ja też własnoręcznie wykonałem swój
pierwszy bas. Nietypowa była trochę kolejność prac, ponieważ zacząłem od
fabrycznej przystawki basowej o nazwie, jak dziś pamiętam, RELLOG.
Przystawkę tę dostałem za całe pudełko różnych elementów
elektronicznych, a to: tranzystorów, diod Zenera, diod półprzewodnikowych,
oporników, kondensatorów, płytek laminowanych miedzią do trawienia obwodów
„drukowanych” itp. śmiecia, z którego w „podstawówce” konstruowałem „cuda
niewidy” z „Młodego Technika”.Przystawka była jak marzenie. W pięknej
chromowanej obudowie, z ozdobnie wygrawerowanym napisem z zawijasami. Wystawał
z niej ekranowany kabelek. Sądzę, że mógł to być nawet humbacker…
Grałem wtedy na gitarze klasycznej, ale bez specjalnego sukcesu towarzyskiego.
Spowodowane to było szkolnym systemem (znamy to, nieprawdaż…) kształcenia
„na solistę-wirtuoza”. Po trzech latach nie wiedziałem co to jest „akord
C-dur” czy „akord D7” i nie potrafiłem zaakompaniować nawet do „Płonie
ognisko w lesie”. Za to „Skargę gitarzysty” grałem jak najbardziej…
Szczęśliwie dla mnie brakowało basisty kilku moim kumplom. Warunek: mam
mieć instrument i wzmacniacz. Kupić nie było gdzie. Kształt gitary
wyrysowałem na bukowej desce o grubości 4cm i wyciąłem ją „laubzegą” z
jednego kawałka razem z gryfem. W książeczce nieocenionego pana Słodowego
znalazłem wskazówki jak odmierzyć progi i w ogóle zrobić „chwytnię”.
Miesiąc uporczywej pracy dłutem, tarnikiem, papierem ściernym,
szpachlówką. pilnikiem, młotkiem i klejem stolarskim „perełkowym”, trochę
lutowania… i już! „Rękodzieło” brzmienie miało nieosiągalne dla
późniejszych „DEFILów”. Menzura wyszła mi nieco krótka ale to drobiazg nie
wart wspomnienia. Szkołę natychmiast rzuciłem w diabły, ale przeprosiłem
się z nią, jak pokochałem jazz, postanowiłem zostać też tubistą i
poszedłem do II stopnia.
…A”samopał” służył mi ponad dwa lata i miałem go jeszcze długo po
zakupie pierwszego „DEFILa”.
Wyglądał tak:
Przystawkę przy mostku nawinąłem własnoręcznie, a chromowane pudełko do
niej wykonał kolega z „mechanika” na warsztacie.
PS. Spłakałem się jak bóbr… Przepadło moje arcydzieło w zawierusze
dziejów…!
Ile miałeś lat jak zrobiłeś to basidło? BTW. gratulacje! Ja bym sobie z
czymś takim nie poradził.
jak wiem z opowieści starszych kumpli, wielu z nich skrobało pierwsze wiosła
w latach 60-70-tych własnoręcznie, to był standard wówczas. Twój basik jak
na amatorskie rękodzieło rześko wygląda, ciekawe jak to brzmiało,szkoda
że przepadł 🙂
Mój pierwszy bas to rodzimej produkcji skrzypcowy Orlik 2, zakup w 1985 więc
rzeźbić nie musiałem,ale ani to brzmiało,ani wyglądało,po m-cu
użytkowania w kapeli punkowej,czym prędzej pudło rezonansowe zastąpiła
deska po zdemontowanej gitarze Jolanie, potem własnoręczne przeróbki nie
warte komentarza,zapał był ale wiedza lutnicza żadna,więc wiosło nie było
udane, na szczęście po jakimś czasie nabyłem w 1988r.od kumpla basa
lutniczego -no name-czarnego fretlessa, scheda po basiście Sedesu, to była
gratka, jak przesiadka z malucha do mercedesa,zupełnie inna jakość
grania,że o wyglądzie nie wspomnę 🙂
Zespół czekał, bo nie miał wyjścia! To był 1969 rok. Gitarzystów
„solowych” było „jak psów” – a każdy jak nie Lennon to przynajmniej Klenczon
– ale chętnych na bas jak na lekarstwo. Raz, że basista stał z tyłu – dwa,
że nie grał „solówek” – trzy, że musiał grać równo z perkusją!!! A ja
sam chciałem być basistą(?)!.
Wzmacniacz to żaden problem (byłem elektronikiem amatorem i już wtedy
własnoręcznie zmajstrowałem „żółwia” do złudzenia przypominającego
dzisiejszy samojezdny automatyczny odkurzacz…). Wykorzystałem „chassis” od
starego radia lampowego, zmieniłem zasilacz i stopień mocy, wsadziłem to w
małą obudowę z trzema „gałkami” i wejściem tzw. „diodowym”, głośnik o
mocy 10VA zapakowałem do skrzynki wykonanej przez innego koleżkę na
warsztacie, i już! Grałem na tym przez 3 m-ce a później przeszedłem na
„sprzęcior” o niewiarygodnej mocy 40W. Lampowy wzmacniacz radiowęzłowy TELOS
i własnej roboty kolumna z czterech 10VA głośników. To było COŚ!!!
Często czytając takie historie zastanawiam się na jakim poziomie byłaby
dzisiaj nasza muzyka, gdybyśmy mieli wtedy takie zaplecze jak np Stany. Gdyby
prawie każdy miał w swoim mieście kilka sklepów muzycznych wyposażonych w
dobre nagłośnienie i instrumenty i gdyby w prawie każdym mieście było w
miarę sprawnie działające studio. I przede wszystkim ile więcej i na jakim
poziomie byłaby muzyka z lat 60, 70 i 80. Eh :/
Myślę, że wielu z nas grało by dziś zawodowo i funkcjonowało jak wielu
dziś na Zachodzie w różnym wieku średnim ze sceny choćby punk rocka by
wymienić tylko zespół UK SUBS, gdzie np. vocalista Charlie Harper ma
bodajże ok.66 lat
Tubas pochwal się na jakim basie dziś wymiatasz i opisz po kolei wszystkie
wiosła basowe na przebiegu lat Twojej kariery zawodowej… jeśli możesz…
A ten taki wychudzony gitarzysta z pudłem to nie jest przez przypadek bardzo
młody Mandziares?
Teraz nie wymiatam, tylko dłubię 🙂
Odpowiadałem na to pytanie, przy którymś wpisie w blogu, ale oto jest:
Langowski P+J (jeszcze z czasów PRESTO Lang), aktywny Jazzbas Fender (American
DeLuxe) i nie najnowszy pasywny Precision Fendera. Jazzbas właściwie tylko w
aranżach big-bandowych, granych na „siedzących” koncertach orkiestry dętej.
Na co dzień Lang albo Precision, zależnie od towarzyszących
okoliczności.
Moje przyjaciółki opiszę w najbliższym wpisie blogu…
Do „Pedź”! Jakbyś nie miał wyjścia, to byś sobie poradził. Ja miałem 14
lat i właśnie skończyłem podstawówkę (rok przed terminem). Prawdziwą
gitarę basówą widziałem tylko na fotografii i na koncercie „Czerwonych
Gitar”, grających wówczas, zdaje się, na jakichś lutniczych wyrobach. Stąd
ta przykrótka menzura i ciut wąska szyjka, bo robiłem „na oko”. Mimo to
brzmienie było nie do pokonania… Do dzisiaj nie wiem co to za firma, ten
RELLOG, ale przystaweczka była „cymes”!
no jak to czytam, to z jednej strony się ciesze ze ja nie muszę sam basu
robić żeby grac, a z drugiej to się mi wydaje ,ze jak sam zrobiłeś sobie
bas albo odkladałes kupe czasu na niego, to taka wieź się tworzyła miedzy
instrumentem a posiadaczem. Ja sam mam ochotę wystrugać swój własny bas,
mam na czym, mam z czego, mam z kim-tata stolarz zawsze pomoże. Na razie mam w
miarę dobry bas jak na początek i nie narzekam, kiedyś, kiedyś coś
zmajstruje.
…to gratuluję Tubas tak zacnego zawodowego zestawu instrumentów, czekam
zatem cierpliwie na opis i fotki Twoich Przyjaciółek…może recenzyjka przy
okazji?
Tubas, ja właśnie mam 15 lat, i stary, podziwiam Cie..
Do „Muzza”! Być może to Mandziares, nie znam tej „ksywy”. Teraz miałby 58
lat, a imię jego Bogdan było…
Możesz go znać, jeżeli grywałeś na statkach wycieczkowych lub promach
pasażerskich.
wiek prawie, prawie by się zgodził, ale imie nie to. Myslałem, ze to Krzysiu
Mandziara zwany Wojskowym, na starych zdjęciach podobny strasznie.
Kurwde, skąd ja to znam :/ skończywszy I st. poszedłem na jakieś zajęcia z
gitary, popatrzałem jak jakiś koleś brzdąka Tears in Heaven czy inne,
wyszedłem w*rwiono załamany i porzuciłem gitarę na długo… I te dosrywki
uczył się w szkole muzycznej na gitarze a białęgo misia nie umie zagrac
Wielkie gratki za takie zdolności 🙂 Chciałbym zobaczyc ten bas… Wszak na
gitarze samoróbce Briana Maya wzorowała się jakaś seria Gibsonów 😛 Tak
swoją drogą, jak się odmierza odległości między progami? Pręt
regulacyjny też zrobiłeś?
„Don Chezare”! Jest w blogu obszerne „wypracowanie” ze zdjęciami („gitary
mojego życia”). Progi odmierza się banalnie prosto i to przy dowolnej
menzurze. Długość menzury jest podstawą trójkąta prostokątnego o
krótszej przyprostokątnej równej: długość
menzury/17,817.
Teraz stawiamy nóżkę cyrkla w wierzchołku kąta prostego i przenosimy
długość krótkiego boku na menzurę. Od właśnie wyznaczonego punktu
prowadzimy prostopadle nową wysokość i znowu przenosimy ją cyrklem na
menzurę (dłuższą przyprostokątną) itd. tyle razy ile chcemy mieć
progów. Nie dokonujemy żadnych obliczeń, poza wyliczeniem i narysowaniem
(bardzo dokładnym) pierwszej wysokości, czyli krótszej przyprostokątnej.
Reszta to rysowanie!
Dla mało sprawnych w rysunku jest coś takiego:
Niestety wymaga super dokładności przy odmierzaniu odcinków dokładną(!)
linijką. Pierwszy sposób wymaga dokładności tylko na początku, później
to tylko ruchy cyrklem i przykładnicą.
O pręcie regulacyjnym dowiedziałem się dużo później, a gitara była z
jednego kawałka drewna. Nie robił się „łuk”, ponieważ szyjkę usztywniała
solidnie przyklejona gruba podstrunnica, a krótka menzura wymuszała małe
napięcie strun. Żeby sprawę wyjaśnić do końca: instrumencik nieźle
wyglądał i znakomicie brzmiał, natomiast ze strojeniem „różnie bywało”.
Pochwalę się, że DEFILowska „skrzypcówa” od Rodziców nie stroiła w
żadnej pozycji a gryf już fabrycznie był łukowato wstawiony w „pudło” i
łuk ten nad XII progiem przekraczał 2cm!
Nie wiem czy dobrze zrozumiałem. „Długośc menzury jest podstawą trójkąta”
masz na myśli przeciwprostokątną? Chętnie bym zobaczył to w praktyce 😛
Wcześniej myślałem że trzeba to robic po pitagorejsku jakoś, że oktawa to
połowa struny – XII próg, kwinta to jedna trzecia, VII próg, kwarta to jedna
czwarta – V próg i tak dalej. Sądziłem że dany próg jest jedną dwunastą
pozostałej części struny, tzn pierwszy jest 1/12 całości, drugi jest 1/12
części za pierwszym progiem, trzeci jest 1/12 części za drugim progiem
itd… Ale pewno się mylę.
Miałem na myśli dłuższą przyprostokątną. Jednak język nie jest tak
giętki…
Menzura jest jedną przyprostokątną, a odcinek równy długości menzury
podzielonej przez podaną liczbę, jest drugą przyprostokątną. Jak nikt mi w
pracy nie będzie „przeszkadzał”, tzn. nie zjawi się żaden kontrahent przez
chwilę, to wyrysuję to i zamieszczę jako PDF na „wrzucie”.