Jeden z „basoofkowiczów” napisał:
„[…]Może wasze historie w jakiś sposób okażą się pomocne. Opowiadajcie
jak znależliście swój pierwszy band:)”
Chodziłem wtedy do Ogniska Muzycznego uczyć się gry na gitarze. Mój
podręcznik do dziś pamiętam: Powroźniaka „Jak Hania na gitarze grać się
nauczyła”.
Po dwóch latach nie potrafiłem zagrać żadnego akompaniamentu akordami z
prymek zamieszczanych wówczas masowo w czasopismach, za to z nutek męczyłem
różniste etiudy i drobne utworki.
Nagle dostałem propozycję od kumpla z podwórka grania na basie w kapeli,
którą organizuje. Warunek: mam mieć instrument i wzmacniacz. On był w
technikum, ja jeszcze w podstawówce.
Własnoręcznie, przy niewielkiej pomocy organizacyjnej Taty, wystrugałem
instrument i wykorzystując stare radio zmontowałem wzmacniacz (lampowy!) o
mocy ok. 10W.
Ognisko muzyczne pierdyknąłem, jak okazało się, że starszy koleżka z
sąsiedniej posesji w dwa popołudnia nauczył mnie więcej niż Ognisko w dwa
lata.
Tzn. wiedza z Ogniska pozwoliła mi po kilku jego wyjaśnieniach i pokazaniu o
co idzie, bez problemu czytać zapis symboli akordów i grać biesiadny
akompaniament do takich hiciorów jak „Płonie ognisko…”!
Kilka lat później wróciłem zresztą do Szkoły Muzycznej, ale jako
tubista…
Ten pierwszy band to był perkusista, który nie wiedział nic o perkusji,
gitarzysta „solowy”, który nie znał akordów, ja na basie i wokalista.
Wokalistą był zwolennk teorii, że co się nie wyśpiewa, to się dowygląda.
Nigdy potem nie spotkałem tak zapatrzonego we własny wygląd i urodę
osobnika!
Nawet poznani później artyści o „odmiennej orientacji” tak się nie
zachowywali…
Stale przeglądał się w lusterku albo w wystawach sklepowych, a dziewczynom
urządzał swoisty „casting”. Przyprowadzał je i pytał nas (przy nich!) czy
są wystarczająco atrakcyjne, żeby mógł się z nimi pokazać „na
mieście”?
Zawsze był otoczony wianuszkiem kandydatek na następną jego dziewczynę.
Fakt, że był drań przystojny i dobrze odziany, więc wyróżniał się na
tle ulicznej szarzyzny… Poza tym śpiewał w zespole…!!!
Nasze popisowe utwory to: „Don’t Let Me Down…”, „Everybody’s Got Something To
Hide Except Me And My Monkey” i „Come Together” Beatlesów.
Szybko przeskoczyłem poziom kolegów, zacząłem słuchać jazzu a w średniej
szkole grałem już w kilku zespołach – w szkole, w klubie i „chałturki” z
klezmerami.
Znajdowałem te zespoły rozpytując wszystkich wkoło czy ktoś nie szuka
basisty. Szukali, ponieważ każdy gitarzysta koniecznie chciał grać na
„solówce” i basistów było jak na lekarstwo…
Nawiasem mówiąc często musiałem różnym „solistom” pokazywać jak
wyglądają akordy na gitarze, albo tłumaczyć im co grają…
To basiści wybierali sobie zespoły!
Na basach grali najbardziej „świadomi” muzycznie ludzie w zespole i
właściwie każdy ze znanych mi dobrych gitarzystów z tamtych lat ma za sobą
epizod basowy.
Przyczyna była prosta: na basie trzeba było wiedzieć co się gra i dlaczego.
Jak nie było basisty-specjalisty, to szybko okazywało się, że zagrać na
basie potrafi tylko najlepszy z gitarzystów.
Niektórym już tak zostało, a niektórzy wrócili do gitary dopiero po
latach, w innych składach.
Moja rada: ten znajduje, kto szuka!
I druga: nie grajcie z gorszymi od siebie!
Powodzenia, neskim!
Święte słowa!
Basista jest albo dobry, bo wie co robi – i przebiera w kapelach jak Jimmy Page
w groupies, albo marny i nikt go nie chcę, albo weźmie „z braku laku”. Bardzo
wygodny układ, bo wystarczy pokazać się w paru miejscach na okolicznej
scenie i przy odrobinie szczęścia i dobrego kombinowania można mieć kapel
do wyboru do koloru i wybierać najlepsze perełki.
I co do rady – nie grajcie z gorszymi od siebie, to jestem właśnie na granicy
realizacji części „nie grajcie”, gdyż jedna z kapel ze znajomymi okazała
się totalnym rozczarowaniem… nie smęcę, zobaczymy co będzie:)
Gdybym chciał grać z gorszymi od siebie, musiałbym mieć gitarzystę bez
palców, perkusistę z dziurawymi naciągami i wokalistę gruźlika. 😛
nie ma gorszych są tylko mniej zorientowani 😀
No, to do roboty …orientuj się, neskim!
: )
A ja maszeruję do filharmonii, wykonać z dętą poranek dla dzieci o temacie
„Dylu – dylu, na badylu”. Matko Przenajświętsza, na co mi przyszło…
Pocieszam się, że ktoś musi nieść kaganek oświaty muzycznej tej małej,
rozwrzeszczanej hałastrze!
Prowadzącą jest aktorka, która dawno temu, w słusznie minionych czasach
„komuny”, podczas spektaklu w konkurencyjnym teatrze, na który przyszedłem z
żoną jako widz – powiedziała do mnie, złażąc ze sceny na widownię (no,
kto jeszcze potrafi napisać takie barokowe, wielokrotnie złożone,
zdanko?):
– A ta laleczka, to kto? Żona? W zeszłym tygodniu też mówiłeś, że żona
– a inaczej wyglądała! Uważaj mała, on ma takich żon kilka… Mężczyźni
to dranie!
Nawiasem mówiąc Honorata Magdeczko nic się nie zmieniła, w odróżnieniu
ode mnie…
To ja sprowokowałem Tubasa do napisania kolejnej pasjonującej histori:D ale
jestem z siebie dumny;)
Tubasie drogi, Ty mię w kompleksy wpędzasz ;( „Na basach grali najbardziej
„świadomi” muzycznie ludzie w zespole (…).”, a teraz gram ja 😐
No na szczęście jest Immo pocieszyciel tudzież strażnik równowagi 😉
Ja sam jestem jednym wielkim (184cm – 112kg) kompleksem i jeśli już miałbym
gdzieś wpędzić damę to raczej do jakiejś miłej knajpki na „kawkę” czy
coś…
Ofiary obezwładniam gadaniem, a otumanione wykorzystuję bez litości,
nakłaniając je do dalszych kontaktów towarzyskich.
Uwaga! Najlepsza z Żon zbiera ich skalpy…!
Tubasie, jak na kawę i na gadanie, to lecę, choćby i na Dolny Ślunsk! Tylko
mam nadzieję, że mnie na śmierć zagadasz, coby ściąganie skalpu nie
bolała 😉
Korzystając z okazji chciałbym się zapytać, co znaczy „neskim”?
Wpisz sobie w googlach „neskim” i zobaczysz genialną niespodziankę 🙂
heh, czytałem tytuły i skoro jako pierwszy wynik był wpis tubasa, który ma
tak w zwyczaju mówić, od razu go pominąłem bez wgłębiania się
dzięki 😉
Granie z lepszymi ode mnie to najważniejsza rzecz, jaka mnie spotkała w
tworzeniu muzyki. Kiedy w pierwszym zespole zacząłem sobie w miarę radzić,
jakoś dziwnym trafem przeskoczyłem do następnego, gdzie znowu byłem ze dwa
poziomy niżej… Obecnie siedzę w trzecim, w miarę poważnym składzie, a
znowu na początku miałem spore tyły:)
Ja tylko znieczulam, ale i tak boli… Znajome mówią, że tylko za pierwszym
razem, a potem można się przyzwyczaić(!?).
; )
Gdyby każdy chciał grać z lepszymi od siebie, to nikt by nie grał 😀
Są tacy, którzy nie lubią grać z lepiej zorientowanymi… Trudno z nimi
wytrzymać, ale szybko można im dorównać i rozejrzeć się za kolejnym
składem!
Poza tym już wspominaliśmy, że „solistów” jest znacznie więcej niż
basistów i perkusistów. Znaleźć takiego, przy którym czegoś się
nauczymy, a nie odstajemy od niego dramatycznie poziomem, nie jest tak trudno.
Owszem, to prawda :]
Kiedyś znajdę.
Jak to w Hameryce mówiom: nice taste in music.
Co do ognisk muzycznych zdążyłem już zauważyć ze to jest (przynajmniej w
naszej mieścinie i okolicach – nie będę mówił o tych których nie znam)
jedna wielka parodia, nie kształtująca muzyków, tylko ucząca klepania nutka
w nutkę. Ludzie którzy na to chodzą grają bez polotu, pusto, po prostu
odgrzewając to co im napisano. I jeszcze słono za to płacą…
Jeśli się ma pieniądze, czas i najlepiej mieszka się w dobrym ku temu
miejscu, to można sobie pozwolić na indywidualną naukę u mistrza. Ale
jeśli nie da się w ten sposób, to – jak to mówi mój kolega: górą
samouki, reszta to zbuki. Ot co.